"Usuń artykuł ze strefy pakowania", "umieść artykuł w strefie pakowania", "potrzebne informacje" – nie zna frustracji ten, kto nie próbował kupić więcej niż jednego produktu w samoobsługowej kasie supermarketu. Gdyby te droczące się z klientem maszyny miały uszy, toby im one już dawno zwiędły. Bo przecież nic tak nie koi żyłki pulsującej na szyi, jak poinformowanie nieożywionego obiektu w rynsztokowych słowach, co się myśli o jego braku kooperatywności.
Bunt maszyn prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy – ale jeśli miałby, świetnym miejscem na jego początek może być właśnie linia samoobsługowa w sklepie wielkopowierzchniowym.
Humorzaste kasy autonomiczne i wciągające papier drukarki niekoniecznie są tymi elementami rozwoju technologicznego ludzkości, o których kilkadziesiąt lat temu fantazjowali autorzy opowieści science fiction. Wiele pomysłów, z nawiązaniem kontaktu z innymi cywilizacjami na czele, zostaje na kartach książek i ekranach telewizorów… a wielu z nich możemy tylko być wdzięczni, że się nie ziściły. Z drugiej strony osiągnęliśmy rzeczy, które jeszcze 30 lat temu nie śniły się pisarzom i filmowcom. Niemal każdy z nas ma w kieszeni urządzenie pozwalające na błyskawiczny kontakt z innymi ludźmi i dostęp do niezmierzonych zasobów wiedzy. To, że zazwyczaj używamy go do oglądania filmów z kotkami, to wyłącznie nasz świadomy wybór.
Fantastyka naukowa nie przewiduje przyszłości i prawdopodobnie żaden z jej autorów nie pretenduje do tytułu Cybernostradamusa. I to się świetnie składa, bo gdyby autorzy SF przewidywali trafnie przyszłość, obecnie mielibyśmy na głowie ożywione dinozaury (akcja pierwszego "Parku Jurajskiego" rozgrywa się w 1993 roku), zamarzniętą kulę ziemską ("Pojutrze", czas akcji: 2004 rok), chyżo umykających przed Indianą Jonesem androidów ("Czy androidy śnią o elektrycznych owcach"/"Łowca androidów", 2019 rok), gladiatorów-hokeistów na rolkach ("Rollerball", 2018 rok) oraz Pamelę Anderson szmuglującą informacje na temat broni biologicznej ("Żyleta", 2017). W potęgę ogromnych korporacji dziś już nikt nie wątpi, więc zapewne ukrycie globalnej zmarzliny przyszłoby im bez trudu – ale z gladiatorami na rolkach byłoby dużo trudniej.
Z drugiej strony bohaterski "RoboCop" (2015) mógłby znacząco poprawić notowania swojej formacji. W tym samym roku rozgrywać się miały wydarzenia z "Powrotu do przyszłości". - To dla mnie świetny punkt odniesienia, często rozmawiam o tym ze studentami. Pojawia się pytanie: gdzie są nasze latające deskorolki? One są dla mnie absolutnym symbolem niespełnionych marzeń – mówi dr hab. Przemysław Kordos z Wydziału "Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego. Rzeczywiście, na razie projekt "latająca deskorolka w domu i zagrodzie" pozostaje w strefie marzeń… a także w strefie eksperymentów francuskiego wynalazcy Frankiego Zapaty, który w sierpniu 2019 roku przy pomocy swojego wynalazku o nazwie Flyboard przeleciał nad kanałem La Manche.
Nie należy więc tracić nadziei – nawet jeśli jak dotąd jedyny lot nad chodnikiem, na jaki my możemy liczyć, to ten spowodowany potknięciem się o porzuconą elektryczną hulajnogę.
Można więc powiedzieć: jasne, mamy na głowie niebezpieczną pandemię, napięcia między mocarstwami (oraz wewnątrzmocarstwowe) i zegar zagłady wskazujący 23.58:20, ale przynajmniej Los Angeles nie zamieniło się w kolonię karną rządzoną przez brutalnych przestępców, a Uganda w chwili publikacji tego tekstu wciąż korzysta z dobrodziejstw grawitacji. "Ucieczka z Los Angeles" (czas akcji: 2013 rok) i "Wszystko dla miłości" (2021) pozostały wyłącznie na ekranie. A pandemia COVID-19 jest nieco mniej drastyczna w skutkach niż ta, która w "Bastionie" Stephena Kinga ma miejsce w latach 80. zeszłego wieku – nie zsyła na ludzkość proroczych snów o wysłannikach dobra i zła i nie zmusza nas do dołączenia do jednego z opozycyjnych obozów.
- "Bastion" jest opowieścią o wielkiej pandemii, którą przeżywa poniżej jednego procenta ludzkości, a potem następuje walka dobra ze złem. To dość rasowy horror – zauważa dr hab. Kordos.
Co jeszcze nas ominęło?
Dystopie biorą wszystko
W mało których filmach lub książkach SF przyszłość ludzkości maluje się w pastelowych barwach. Dr Kordos - chociaż pasjonuje się literaturą fantastyczną i podczas przygotowań do utworzenia na Wydziale "Artes Liberales" UW fantastyczno-groznawczej Komisji "Światy Wyobrażone" zebrał pokaźny arsenał tekstów kultury traktujących o futurystycznych wizjach świata - przyznaje, że nie udało mu się znaleźć dzieła, które byłoby dobrej jakości, a jednocześnie nie było dystopią.
- Science fiction, przynajmniej to lepsze jakościowo oraz zachodnie, powstaje w cieniu mroczniejszych wizji. Zrobiłem sobie takie ćwiczenie: znaleźć ciekawą utopię. Nie znalazłem czegoś takiego. Jednym z nielicznych przykładów niesamowicie popularnej utopii jest "Star Trek", jednak ta wizja tylko do niedawna była całkiem utopijną. Ostatnie dwie serie: Discovery, a szczególnie Picard zachwiały tą utopijnością – zauważa nasz rozmówca, wskazując na bardziej współczesne przedstawienia losów Gwiezdnej Floty. Honoru zachodnich utopii broni już tylko kreskówka "Jetsonowie", wciąż trwa jednak debata, czy wypada wymieniać dzieło wytwórni Hanna-Barbera jednym tchem z "Solaris" i "Odyseją kosmiczną 2001". Według ostatnich ustaleń obecność robotów nie jest jedynym kryterium.
Dlaczego autorzy, którzy prześcigają się w kreatywności, gdy chodzi o kolor i liczbę odnóży Obcych, przyczyny zagłady ludzkości oraz łatanie dziur fabularnych spowodowanych podróżą w czasie, są tak zgodni co do wyboru między pesymizmem a optymizmem?
- Są różne argumenty, dlaczego tak się dzieje, jeden z nich brzmi: utopie są mniej atrakcyjne fabularnie. Musi być jakiś konflikt, musi się coś dziać, musi mieć kto z kim walczyć, żeby to napędziło fabułę – tłumaczy Kordos. I dodaje: - Druga rzecz jest taka, że nas jakoś to kręci. Lubimy się w kinie bać, lubimy przeżywać jakieś skrajne emocje, nie zawsze pozytywne. Lubimy czytać o wizjach, które są czarne, bo za oknem tak czarno nie jest.
To, że lubimy się bać (kiedy wiemy, że źródło strachu jest pod kontrolą) nie jest niczym nowym. Chociaż mogłoby się wydawać, że fantastyka na początku XX wieku była pogodna i bardziej przypominała film familijny niż ponurą dystopię, a dopiero odkrycia z okresu zimnej wojny nadały jej fatalistyczny charakter, to jak przekonuje dr hab. Kordos, sprawa jest bardziej złożona.
- Generalnie utopie, czyli dobre wizje przyszłości, są znacznie mniej reprezentowane. I tak się dzieje nie od 10 czy 20 lat, ale tak moim zdaniem było już na początku ubiegłego wieku – przekonuje nasz rozmówca. Nagłówki gazet wpływały jednak na motywy przewodnie dzieł: podczas zimnej wojny była to głównie III wojna światowa i nuklearna zagłada. A gdy nośny stał się temat globalnego ocieplenia, ludzkość w naukowej fikcji mierzyła się z katastrofami naturalnymi.
Utopia znad Wołgi
Jednocześnie naukowiec zauważa, że każdy świat jest jednocześnie utopią i dystopią. Cyloni z uniwersum serialu "Battlestar Galactica" najprawdopodobniej są zachwyceni rozwojem wypadków (przynajmniej na początku serii) i tym, że udało im się wybić ludzkość niemal co do nogi. Ludzkość nie podziela tego entuzjazmu.
- Wiele dystopii, jakie przywołamy, są dla kogoś utopią. Ale z reguły opowiada się historię z perspektywy osoby pokrzywdzonej. Możemy przećwiczyć to na dowolnym przykładzie, czy to będzie "Opowieść podręcznej", czy "Igrzyska śmierci", tam zawsze są grupy, które stworzyły te utopie albo z nich korzystają. To bardzo charakterystyczne, że utopie realizowane w fantastyce mają awers i rewers, ale z reguły widzimy je z rewersu – wskazuje dr Kordos. Przykładów wcale nie trzeba daleko szukać: 2019 rok mógł nie być pełnokrwistą dystopią, ale klimat ma się nie najlepiej, mianowicie ociepla się i to globalnie. Tymczasem w 2019 roku ówczesny premier Rosji Dmitrij Miedwiediew, rozczarowany niesprzyjającymi bitwie na śnieżki warunkami atmosferycznymi, zalecił przywiezienie na swoją daczę nad Wołgą kilku wywrotek śniegu. Jak ujawnił opozycjonista Aleksiej Nawalny, śnieg został kupiony za pieniądze z budżetu państwa.
Tak, dla tych, którzy rządzą mocarstwami, mają do dyspozycji miliardy dolarów albo po prostu lubią w wolnej chwili wystrzelić sobie w kosmos samochód, ponura dystopia mogłaby przyjść nawet jutro. Ale nie trzeba rządzić mocarstwem, żeby cudzy sufit był dla nas zaledwie podłogą. Podczas gdy tradycyjna gastronomia z powodu lockdownu ledwo dyszy, aplikacje służące do zamawiania jedzenia na dowóz liczą zyski. Gastrodystopia jest dla nich tym, czym "Igrzyska śmierci" dla obywateli Kapitolu (tego w Panem, nie tego zdobytego na początku stycznia przez człowieka-bizona).
Czy jednak wszyscy pisarze SF poddali się temu trendowi? Nie! Jedna niewielka osada...
- Jeśli gdzieś szukać pozytywnych, wręcz cukierkowych wizji przyszłości, to w fantastyce radzieckiej. Podczas gdy polska fantastyka (a jesteśmy na tym polu potęgą) jest z reguły czarna, i nawet Lem, przy całym jego dowcipie, jednak składa się ku wizji pesymistycznej, u Rosjan często jest inaczej. Ich fantastyka ukazuje świat (oczywiście po wielkim zwycięstwie komunizmu) jako utopię. I bardzo ciekawie rozgrywają rzeczy fabularne, co - jak już mówiłem - w utopii jest dość trudne. A oni wynajdują różne ciekawe chwyty i udowadniają, że jednak w utopii da się coś napisać interesującego – przekonuje dr hab. Kordos. I dodaje: - Przyznam szczerze, te teksty mnie zaskoczyły. One oczywiście są bardzo retro, nieco naiwne, a na dodatek sterylne: wyzute z jakiegokolwiek seksu, czy nawet wątków romantycznych – tam tych elementów prawie nie ma. Ale inne zalety nadrabiają.
Nasz rozmówca przytacza opowiadanie "Pojedynek" Ilji Warszawskiego, którego głównym bohaterem jest student-bumelant, testujący możliwości maszyny uczącej. - Radziecka fantastyka chętnie sięga po motyw genialnego wynalazku. Ktoś wynajduje coś niesamowitego, co albo zmienia fragment jego otoczenia, albo cały świat. Na tym motywie opiera się też na przykład opowiadanie "Wielki Guslar wita!" autorstwa Kira Bułyczowa – mówi naukowiec. W prowincjonalny, sennym (ale) Wielkim Guslarze mieszkają same znakomitości, jak na przykład Korneliusz Udałow, regularnie spotykający na swojej drodze przybyszów z innych planet (dla których z jakiegoś powodu Wielki Guslar jest najbardziej pożądaną destynacją na całej kuli ziemskiej) oraz profesor Lew Minc, genialny wynalazca (to jemu mieszkańcy Wielkiego Guslara zawdzięczają niezwykle praktyczne łososie, żywiące się mazutem i olejem silnikowym).
Jak tłumaczy naukowiec, fantaści radzieccy widzieli przyszłość świetlaną. Ludzkość miała być zjednoczona i podbić bohatersko kosmos, poświęcając się jedni dla drugich. - Jest tam dużo przygód eksploracyjnych, podczas których ludzie latają w różne miejsca i jako jeden zgodny gatunek próbują zrozumieć wszechświat bez większych wewnętrznych sporów – uzupełnia.
Apokalipsa na sto sposobów
Po lekturze fantastyki radzieckiej można z pewnym rozżaleniem westchnąć "ach, dlaczego to się nie ziściło". Literatura zachodnia powoduje natomiast, że przez kilka chwil nową czułością darzymy cieknący ekspres do kawy, laptop, w którym zacina się spacja albo tę nieszczęsną kasę samoobsługową z ambiwalentnym stosunkiem do artykułów w strefie pakowania oraz źle ukierunkowaną żądzą wiedzy. Ciężko jest bać się skutecznego buntu maszyn, kiedy obserwujemy, jak odkurzacz typu roomba usiłuje zdobyć swoje własne K2 w postaci krawędzi dywanu.
Chociaż "bunt robotów" nie jest w dzisiejszej fantastyce tak bardzo obecny jak kilkadziesiąt lat temu, to autorzy znaleźli dla niego godne zastępstwo. I to niejedno.
Zguba musi być, ale to, co ją sprowadziło, zależy od obowiązujących trendów. - Tematy apokalipsy są zmienne w czasie i zależą od mody. Podczas zimnej wojny tematem numer jeden była oczywiście wojna nuklearna. Jednym z najlepszych polskich tekstów o zimnej wojnie jest "Głowa Kasandry" Marka Baranieckiego, która opowiada o człowieku, który w postapokaliptycznym świecie tropi silosy z rakietami. To prawie zapomniane arcydzieło, drugi zwycięzca Nagrody Zajdla (1985) – mówi dr hab. Kordos.
Wojnę atomową poprzedzały historie o inwazji obcych. Ten trend zdaniem eksperta wciąż trzyma się dobrze. Popularności inwazji obcych nasz rozmówca szuka w fenomenie "Wojny światów" Orsona Wellesa i legendzie miejskiej o wyprodukowanym na jej podstawie słuchowisku, które miało być tak realistyczne, że spowodowało powszechną panikę w Stanach Zjednoczonych. Ta opowieść tak bardzo oddziałuje na wyobraźnię, że wiele osób wciąż powtarza ją jako autentyczną anegdotę. Słyszą ją między innymi studenci dziennikarstwa, którzy przeżywają później niebagatelny szok, dowiadując się, że słuchowisko, owszem, było, ale masowa histeria słuchaczy przekonanych, że oto rzeczywiście Mars napada, jest wytworem wyobraźni.
- Popularną przyczyną końca ludzkości w fikcji jest też temat pandemiczny i pokrewny mu temat zombie. Wątek zombie z wielką siłą eksplodował w ostatniej dekadzie, kiedy pojawiły się niesamowicie pomysłowe rozegrania tego motywu, typu "World War Z" (z podtytułem "Światowa wojna z zombie w relacji uczestników") autorstwa Maksa Brooksa w formie indywidualnych opowieści licznych bohaterów, albo "Przegląd końca świata" Miry Grant, czyli reporter w obliczu apokalipsy zombie – wylicza naukowiec.
W 2018 nieumarli dotarli nawet na Disney Channel, który nadał im swój własny spin, inspirowany najprawdopodobniej modnymi wówczas brokatowymi wampirami. Dlaczego - rozumowali decydenci stacji - nasz poczciwy zombiak miałby gnić, nieskładnie rzęzić i mieć chętkę na płat czołowy saute, skoro może po prostu zostać cheerliderem w liceum?
Przed 2020 rokiem pandemie dziesiątkujące ludzkość rozgrzewały do czerwoności wyobraźnię widzów – czy tak będzie też teraz, kiedy na własnej skórze doświadczyliśmy koronawirusa? Kiedy nasze zbiorowe doświadczenie z pandemią to w mniejszym stopniu widowiskowe objawy choroby i pościgi w karetkach, a w większym "przychodzenie" do pracy w piżamie, dogorywająca gastronomia i okulary parujące od maseczek?
- Bardzo głęboko się zastanawiam, czy pandemia wpłynie na to, czy będą kręcone filmy z ludźmi w maseczkach, jak już się pandemia skończy, czy będą książki o tym okresie. A może raczej zamieciemy to pod dywan i uznamy, że tych lat nie było – zastanawia się nasz rozmówca. Na razie dużą popularność zyskała książka "Kissing the coronavirus" autorstwa M. J. Edwardsa, której główna bohaterka realizuje deklarację zawarta w tytule. Koronawirus przybiera ludzką postać i wykonuje horyzontalne tango z piękną naukowczynią, którą znanym tylko koronawirusom sposobem uwiódł jeszcze pod postacią zawartości próbówki (miejmy nadzieję, że nie wymazu). Jest zielony.
- Z wielkich wątków apokaliptycznych wyróżniłbym jeszcze coraz popularniejsze wątki klimatyczne i tu wskazałbym jedną z najlepszych tego typu książek, czyli "Nakręcaną dziewczynę" Paolo Bacigalupiego, czyli świat, w którym walutą są kalorie, ludzie walczą o jedzenie. Bohaterem jest człowiek, który jeździ po świecie i szuka interesujących smaków, zbiera różne zapomniane, ocalałe albo wynalezione owoce. Inny autor, Kim Stanley Robinson w powieści "New York 2140" opisuje Nowy Jork, który w skutek globalnego ocieplenia stał się zbiorem wysp, to dość sugestywna wizja – uzupełnia listę apokaliptycznych okoliczności Kordos.
Opowiadanie, które boli
Natomiast wątek buntu maszyn zdaniem naukowca stracił na popularności. - Mam wrażenie, że ten motyw trochę się wyczerpał, inne rzeczy są popularniejsze. Wątek sztucznej inteligencji został przeeksploatowany w okolicach "Terminatora". Zastąpił go motyw cyberpunkowy, czyli nie tyle bunt maszyn, co symbioza z nimi – wskazuje nasz rozmówca. Niewykluczone, że autorzy fantastyki dobrze się przyjrzeli roombie, która po zdobyciu dywanu odkryła, że jednak nie potrafi się na nim poruszać i tylko rzęzi bezradnie i uznali "co to za czarny charakter, którego może pokonać modny element wystroju w stylu hygge… ciekawe, jak tam poziom oceanów i dziura ozonowa?".
Nie znaczy to jednak, że sztuczna inteligencja nie potrafi nas trzymać w napięciu. "Ready Player Two" (druga część "Ready Player One" Ernesta Cline'a), historia wirtualnej rzeczywistości, która uwięziła graczy to zupełnie przyzwoita rozrywka. O "Odysei kosmicznej 2001" i o tym, jak zmieniła sposób myślenia w filmach o AI, trudno mówić bez truizmów.
A opowiadanie Harlana Ellisona "Nie mam ust, a muszę krzyczeć" boli. Boli każde zdanie i każdy akapit. - Opowiadanie mówi o torturze, którą maszyna dostarcza ostatnim ludziom na Ziemi – streszcza dr Kordos.
Wtem rozległ się ów dźwięk, który był światłem. Ni to dźwięk, ni to światło, zaczęło to coś świecić Benny'emu z oczu i pulsować, głośniejąc i jaśniejąc coraz bardziej, w miarę jak rosła częstotliwość światłodźwięku. Musiało mu to sprawiać ból, wzmagający się wraz z jaskrawością światła i narastaniem głośności dźwięku, bo Benny zaczął kwilić niczym zranione zwierzę, z początku cichutko, potem głośniej, przykurczając ramiona wypychał grzbiet, jakby próbując uciec od tego. Dłonie złożył na piersi, jak u wiewiórki. Głowę przekrzywił na bok. Później zaczął wyć, a dobywający się z jego oczu skowyt rozbrzmiewał coraz głośniej. Jeszcze głośniej. Oburącz ścisnąłem głowę, ale nie mogłem się odgrodzić od dźwięku, przenikał z łatwością. Ból wywoływał w ciele dreszcze, podobnie jak przesuwanie po zębie cynfolią. (…) Następnie światło wessało z powrotem do jego głowy, dźwięk zszedł w dół, odstępując Benny'ego, który leżał na podłodze i żałośnie płakał. Jego oczy stały się dwiema wilgotnymi kałużami przypominającej ropę galarety. As go oślepił."Nie mam ust, a muszę krzyczeć"Harlan Ellison
Szczęśliwie w tekście pojawia się sugestia, że komputer - który w nieskończoność i z budzącą mdłości kreatywnością torturuje ostatnich pięciu ludzi - powstał na potrzeby zimnej wojny i usamodzielnił się w jej trakcie lub nieco później, więc nie musimy obawiać się profetyczności tego tekstu.
Maszyny są racjonalne. I dlatego buntu nie będzie
O poważną odpowiedź na niekoniecznie poważnie brzmiące pytanie "czy usamodzielnienie się maszyn i ich bunt przeciwko człowiekowi nie jest czymś, o co powinniśmy się martwić?" poprosiliśmy prof. Ryszarda Tadeusiewicza, byłego rektora Akademii Górniczo-Hutniczej oraz specjalistę w dziedzinie automatyki i robotyki oraz biocybernetyki.
- Twórcy metod sztucznej inteligencji przenieśli do maszyn (komputerów) te umiejętności, które mogli zbadać w siedlisku naturalnej inteligencji, to znaczy w umyśle człowieka i siedlisku tego umysłu – biologicznym mózgu. Zbudowano systemy automatycznego rozumowania (gry w szachy, dowodzenia twierdzeń matematycznych, rozumienia języka naturalnego) i systemy przetwarzające sygnały na wzór komórek nerwowych (sieci neuronowe). Udało się przekazać komputerom umiejętność uczenia się i zdeponować w nich ogromne zasoby ludzkiej wiedzy – wylicza naukowiec. - Natomiast ani biologia mózgu, ani psychologia z kognitywistyką nie dostarczyły odpowiedzi na pytanie, jaka jest natura świadomości, gdzie jest w mózgu jej siedlisko, w jaki sposób powstają akty wolnej woli i jak to wszystko działa. Dlatego twórcy sztucznej inteligencji mogą zbudować dowolnie złożony intelekt, natomiast nie mogą zbudować osobowości. A bez poczucia własnego istnienia nie może być aktów woli – dodaje.
Jak dalej wskazuje prof. Tadeusiewicz, w tej potencjalnej zbrodni brakuje motywu. - Po co maszyny miałyby nam zagrozić? Przecież nie konkurują z nami o żadne dobra, które mogłyby pozyskać, zabijając ludzi. Nie potrzebują naszych mieszkań, naszej żywności, naszych przedmiotów, naszej przestrzeni. Niczego, co my mamy. No więc po co miałyby nas mordować? Maszyny (w odróżnieniu od ludzi) są racjonalne, a bunt maszyn racjonalny by nie był – argumentuje nasz rozmówca.
Realnym zagrożeniem jest natomiast wykorzystanie osiągnięć nauki przez osoby o złych intencjach – na to jednak maszyny nie mają wpływu.
- Już buduje się roboty, które mają wspomagać albo nawet zastąpić żołnierzy na polu walki. Te roboty umieją zabijać i mogą to robić bardzo sprawnie. Ale maszyny są tu niewinne, tak jak niewinny jest samochód, który prowadzony przez pijaka rozjechał przechodnia – porównuje prof. Tadeusiewicz.
Drukarki wyczuwają strach
Powodem, dla którego tak wielu z nas bunt maszyn wydaje się "logiczny", może być ludzkie upodobanie do antropomorfizowania wszystkiego, co nie jest człowiekiem. Jednostronne, ale wciąż żywiołowe dyskusje o życiu i przemijaniu prowadzone z kotem, psem lub chomiczkiem to dla wielu osób codzienność. Przypisywanie im ludzkich cech charakteru, z których zwierzęta w rzeczywistości nie miałyby żadnego pożytku, również.
Jednak na zwierzętach się nie kończy. Mówimy o "złośliwości rzeczy martwych", czasem trzaskamy drzwiami, kiedy klamka złapie nas za rękaw albo dopatrujemy się spisku, kiedy zamek w spodniach postanowi wciągnąć koszulkę, a następnie się zaciąć, lub piszemy, że zamek w spodniach coś postanowił.
Najchętniej nadajemy cechy ludzkie zwierzętom, ale maszyny też przypuszczalnie znajdują się na podium. Podobno drukarki wyczuwają strach i zacinają się, kiedy się spieszysz. A nowe telefony wiedzą, kiedy zamierzasz okleić je szkłem i zapakować do etui i za cel egzystencji stawiają sobie wcześniejszy upadek (preferowana duża wysokość i twarde podłoże). Trzask.
Skoro więc nieświadomie zakładamy, że urządzenia mają własne intencje, sympatie i antypatie, to przypisujemy im też ludzkie motywacje. 24-godzinny dzień pracy, siedem dni w tygodniu i tak przez lata aż do awarii? To są nieludzkie warunki (i prawdopodobnie dlatego dotyczą maszyn, a nie ludzi… zazwyczaj). Z jakiegoś powodu zamiast fantazjować o związku zawodowym lodówek i zamrażarek uznaliśmy kolektywnie, że należy mierzyć wysoko i wymyśliliśmy sobie bunt maszyn. Bo to jest dokładnie to, co zrobiłby człowiek na miejscu swojej pralki, która nie jest najnowszym modelem i trzeba trochę szarpnąć szufladą na płyn i proszek.
Znajdujemy w sobie empatię dla urządzeń, które choć trochę przypominają żywą istotę. Dlatego tak duże emocje wzbudzają nagrania zamieszczane w internecie przez firmę projektową Boston Dynamics, zajmującą się inżynierią i robotyką. Na filmach testowane są możliwości robotów (Boston Dynamics produkuje roboty dla amerykańskiej armii), szczególnie ich równowaga. Są one kopane, przewracane, uderzane belkami oraz przytrzaskiwane drzwiami, wszystko po to, by sprawdzić, jak poradzą sobie w ekstremalnych warunkach.
- Testy prowadzone w Boston Dynamics na robotach nie różnią się niczym od testów, jakim poddaje się inne maszyny, by sprawdzić, na ile spełniają one nasze wymagania. Czy testy zderzeniowe samochodów kojarzą nam się z torturami? Nie, chociaż często bardzo kochamy samochody. Natomiast maszyna antropomorficzna wywołuje poczucie pokrewieństwa – i stąd takie reakcje. Ale te badania naprawdę są potrzebne, bo jeśli roboty mają nam towarzyszyć w pracy albo w domu, to nie jest rzeczą obojętną, czy będą one się łatwo przewracać, czy utrzymają się na nogach mimo mocnego uderzenia belką – tłumaczy prof. Tadeusiewicz. Nie przeszkadza to jednak internautom apelować w komentarzach, by naukowcy "przestali znęcać się" i ostrzegać, że kopany i przewracany "robopiesek" kiedyś się zemści.
Nasza empatia dla humanoidalnych robotów ma jednak swoje granice – i są one określone naukowo. Tak zwana "dolina niesamowitości" oznacza punkt, w którym robot jest tak podobny do człowieka, że budzi naszą odrazę. Nie dlatego bynajmniej, że czujemy ją wobec innych przedstawicieli naszego gatunku, ale dlatego, że różnice w zachowaniu andro/gynoida są tak niewielkie, że nie dostrzegamy ich gołym okiem, jednak nasz mózg je rejestruje i alarmuje nas, że coś jest nie tak.
Kolejne spotkanie z ludźmi, którzy bez żadnego racjonalnego powodu działają nam na nerwy, zapowiada się doskonale.
Wio, gigantyczny koniu morski!
Zdarza się, że twórcy SF trafią w swoich wizjach w dziesiątkę – tak jak zrobił to Stanisław Lem, pisząc w "Powrocie z gwiazd": "Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było za pomocą optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się kolejne karty tekstu". Tak książka wydana w 1961 roku przewidziała czytniki e-booków.
Lem, Powrót z gwiazd.
— anna wittenberg (@annawitten) May 20, 2016
Trochę dziwnie przeczytać to na Kindlu.. #futureisnow pic.twitter.com/4bdWroEVBt
Niezwykle celnych przewidywań dokonał też Isaac Asimov, gdy w 1983 roku gazeta "Toronto Star" poprosiła go o sporządzenie prognoz na 2019 rok. Pisarz nie tylko celnie przewidział rosnącą komputeryzację naszego życia na wszystkich płaszczyznach, ale też zwrócił uwagę na skutki wykluczenia cyfrowego. Nie pomylił się też w kwestii wpływu człowieka na środowisko. Asimov liczył jednak, że wyścig w kosmos będzie trwał, a ludzkość założy stałą bazę na Księżycu i będzie wydobywać tam surowce i budować kolejne struktury.
- Fantastyka na pewno nie służy przygotowywaniu nas na przyszłość, bo zbyt często się myli. Zazwyczaj, bo zdarza się jej też coś "odgadnąć" trafnie, ale czytać fantastykę to jak grać na loterii – zauważa dr hab. Przemysław Kordos.
Nasz rozmówca wskazuje, że fantastyka nie potrafiła przewidzieć pojawienia się internetu. - Przeważająca większość wizji przyszłości, które powstały przed internetem, mniej więcej przed 1990-95 rokiem, one w ogóle internetu nie przewidziały. Internet był takim "czarnym łabędziem". Czyli to, co dziś w dużej mierze kształtuje naszą rzeczywistość i wpływa na wszystkie sfery życia, szczególnie w trakcie pandemii, jeszcze pokolenie temu było nie do pomyślenia – mówi naukowiec. Przytacza też tekst z 1997 roku, którego autor Espen Aarseth był przekonany, ze wkrótce tradycyjny tekst zostanie w dużej mierze zastąpiony przez interaktywny cybertekst, w którym czytelnik będzie musiał klikać w kolejne linki (obcując z tzw. literaturą ergodyczną). Tymczasem książki mają się całkiem dobrze, nawet jeśli czasem są przenoszone do optonu.
Równie osobliwie przegląda się też ilustracje francuskich rysowników, którzy na przełomie XIX i XX wieku usiłowali odgadnąć, jak będzie wyglądał rok 2000. Mamy tam strażaków ze steampunkowymi skrzydłami na plecach, latające nad ulicami taksówki, listonosza podlatującego z przesyłką prosto na balkon adresata… Rok 2000 w rzeczywistości zawierał rozczarowująco mało latania, a także podmorskiego ujeżdżania gigantycznych koników morskich. Należy jednak pamiętać, że dno oceanów nie zostało jeszcze dokładnie zbadane, więc tego ostatniego pomysłu nie należy jeszcze definitywnie przekreślać.
Skoro wiadomo już na pewno, że plątanie się słuchawek zaraz po włożeniu ich do kieszeni nie jest elementem fazy 0 buntu maszyn, można spać spokojnie. Albo sięgnąć do kina klasy C, będącego nieocenionym źródłem lęku przed przedmiotami nieożywionymi. Zabójcza opona, morderczy fotel, nawiedzona maglownica, kondom-asasyn oraz sushi-zabijaka to równie dobre źródło emocji. Uspokojony lęk przed buntem maszyn zrobił miejsce lękowi przed obiektami opętanymi przez duchy.
Autorka/Autor: Anna Winiarska
Źródło: Magazyn TVN24 | TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: GraphicaArtis/Getty Images