Z huby, czosnku i bratka robił "cudowne" lekarstwa fałszywy uzdrowiciel z Warszawy. "Leczył" nimi ludzi chorych na raka. Zygmunt B. na produkowanych przez siebie preparatach zarobił prawie 2 miliony złotych. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Proces "uzdrowiciela" ruszył w piątek przed stołecznym sądem. Na pytanie, z czego składały się preparaty, które miały leczyć raka, oskarżony wymienił całą listę. - Z ziół występujących w Polsce, takich jak jemioła, czosnek, huba, nagietek, owoc bzu, żywokost, liście orzecha włoskiego, wężownik, kłącze tataraku, szyszki chmielu, łopian, bratek... - wyjaśniał B. - Dużo jeszcze tych ziół? - przerwał mu sędzia Piotr Schab. - Sporo - odpowiedział zupełnie nie zbity z tropu oskarżony.
W ciekawy sposób oskarżony "testował" skuteczność preparatów. - Sprawdzałem ich działanie na pleśniach, grzybach i owadach - zdradził Zygmunt B. - Jak pan badał na owadach? -zainteresował się sędzia. - Zielona muszka zanurzona w preparacie brązowiała, była niszczona - wyjaśnił oskarżony. A na pytanie, jakie wnioski wysunął z brązowienia muszki, B. spokojnie odparł: - Chodziło o siłę oddziaływania.
"Nowotwór jest podobny do pleśni"
Sędzia zainteresował się też doświadczeniami oskarżonego z pleśnią. Zygmunt B. wytłumaczył, że "guz nowotworowy ma rozgałęzienia, a z pleśnią jest podobnie". - Oczywiście podobnie wizualnie, nie zagłębiam się w strukturę cząsteczkową - dodał.
Według prokuratury Zygmunt B. na fałszywych lekach zarobił ponad 1,8 mln zł, a akt oskarżenia wymienia 48 osób poszkodowanych, które udało się zidentyfikować śledczym. Część z nich już nie żyje. Wśród postawionych mężczyźnie zarzutów prokurator Joanna Sobiechart wymieniła także m.in. udzielanie bez uprawnień konsultacji medycznych i zalecanie przerywania kuracji prowadzonych przez profesjonalnych lekarzy oraz odstawiania przepisanych przez nich leków.
"Chciałem pomóc"
Zygmunt B. wszystkiemu zaprzecza. - Zarzuty są absurdalne, nikogo nie nakłaniałem, aby przerwał leczenie - mówił przed sądem. Zapewnił też, że rozprowadzane przez niego substancje o nazwach Antyra i Derax pomagały ludziom, a w większości przypadków nie brał za nie pieniędzy. W odpowiedzi sąd odczytał znajdujący się w aktach list jednej z chorych skierowany do "lecznicy" prowadzonej przez oskarżonego. Kobieta prosiła w nim o obniżenie ceny, bo przekracza ona możliwości finansowe jej rodziny. B. odpowiedział, że w takich wypadkach osoba chora "nie płaciła, lub płaciła później".
Przeczy temu też zeznanie młodego mężczyzna z Poznania, który w procesie wystepuje jako pokrzywdzony. Specyfik B. zażywała jego żona, która zmarła trzy lata temu. Wydał na niego 50 tysięcy złotych. - Lekarze nie mogli już nic zrobić, nie chciałem mówić żonie, że nie zapłacę, żeby nie spróbować, człowiek szuka nadziei - powiedział.
6 lat "uzdrawiania"
Broniący oskarżonego mec. Jerzy Synowiec powiedział dziennikarzom, że działania obrony będą zależały od przebiegu procesu. - Mój klient wierzył, że pomaga ludziom, włożył w produkcję więcej niż skorzystał - powiedział. Poza B. na ławie oskarżonych zasiadła jego żona i wspólnik. Mają oni postawione drobniejsze zarzuty. Proces będzie kontynuowany przez warszawski sąd okręgowy 12 lutego.
Sprawa B. była opisywana w mediach. Oskarżony - mężczyzna ponad 50-letni, przed sądem przedstawił się jako osoba zajmująca się handlem artykułami spożywczymi. Ma wykształcenie średnie techniczne. Działalność jako "uzdrowiciel" prowadził w latach 2000-2006. Pacjenci o specyfiku dowiadywali się pocztą pantoflową, ale także z zamieszczanych w prasie reklam.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: SXC, TVN24