"Radomska kuria zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu molestowania dzieci przez 68-letniego ks. Stanisława Sikorskiego, dawnego współpracownika opozycji i pierwszej 'Solidarności'" - pisze w środę "Gazeta Wyborcza".
Jak podaje dziennik, ksiądz Stanisław Sikorski jest znany w diecezji radomskiej. W latach 1980–1990, kiedy był wikarym w parafii św. Barbary w Pionkach, angażował się w działalność opozycyjną.
"Wydawał podziemne pisma 'Barykada' i 'Robotnik', książki, ulotki. Był uczestnikiem demonstracji po pogrzebie i w rocznice śmierci ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie, organizował msze za ojczyznę, współorganizował Komitet Pomocy Internowanym w Pionkach, organizował Duszpasterstwo Ludzi Pracy przy swojej parafii, był członkiem podziemnej grupy Morwa, współorganizował KIK w Pionkach, współpracował z KPN i Polską Partią Niepodległościową. Był zastępcą przewodniczącego KO 'S' w Pionkach, kapelanem Regionu 'S' Ziemia Radomska i do niedawna Światowego Związku Żołnierzy AK – Okręg w Radomiu" - wymienia gazeta.
"Ksiądz tak to organizował, żeby spać na sąsiednim materacu"
Duchowny odznaczony jest m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Orderem Uśmiechu. "Gazeta Wyborcza" dodaje, że "w grudniu ubiegłego roku prezydent Andrzej Duda odznaczył go Medalem 100-lecia Odzyskania Niepodległości" (w komunikacie na stronie internetowej prezydenta nazwiska księdza nie ma na liście odznaczonych - tvn24.pl).
"Gdy zobaczyłem transmisję, łzy mi popłynęły po twarzy. Wszystko wróciło" – wyznaje w rozmowie z dziennikiem były ministrant z Pionek, który dziś ma około 40 lat. Mężczyzna relacjonuje, że "był molestowany przez księdza Sikorskiego, gdy miał około 9 lat".
"To było na zimowisku dla ministrantów. Ksiądz tak to organizował, żeby spać na sąsiednim materacu, mówił, żeby nie zapinać śpiworów, bo ciepło. W nocy wkładał mi ręce w slipki. Byłem cały sparaliżowany strachem. Udawałem, że śpię" - mówi.
Po transmisji z przyznania odznaczenia były ministrant zawiadomił kurię
Były ministrant zaznacza, że "to nie był jednostkowy przypadek". "Pamięta też, że ksiądz pod pretekstem nauki dbania o higienę wchodził z chłopcami pod prysznic i instruował ich, jak myć genitalia, przy okazji dotykając ich" - czytamy w "Wyborczej".
"Ksiądz był silny i wysportowany, uprawiał karate. Poza tym bardzo towarzyski, poważany i lubiany. Jako kilkuletnie dziecko bałem się zaprotestować, powiedzieć jemu czy komukolwiek z rodziny. Teraz dopiero widzę, że nie byłem sam" - mówi rozmówca dziennika.
Według gazety "po transmisji z przyznania księdzu medalu (były ministrant - przyp. red.) zawiadomił kurię diecezji radomskiej, kilka dni temu złożył oficjalny wniosek o wszczęcie postępowania kanonicznego. O podejrzeniach zawiadomiła kurię także fundacja Nie Lękajcie Się, z którą skontaktowały się ofiary księdza Sikorskiego".
Inne zawiadomienie w sprawie księdza
"GW" podaje także, że "już kilka lat temu zawiadomienie w sprawie księdza Sikorskiego złożył inny mężczyzna". Jak relacjonuje, był molestowany, gdy miał około 9 lat. Ksiądz zaprosił go do siebie na plebanię, włączył bajki, po czym rozebrał" - pisze dziennik.
"Zabawiał się mną i wtedy do pokoju weszła siostra zakonna. Musiała widzieć, co się dzieje. Ksiądz wybiegł za nią, a krótko potem przeniesiono go na inną parafię" - wyjawia drugi z rozmówców gazety. Wspomina także szkolne lekcje pływania na basenie, kiedy na zajęcia przychodził duchowny.
"Wchodził do naszego basenu i organizował taką zabawę: podnosił dzieci i wyrzucał je w górę, żeby wpadały do wody. Ustawiały się kolejki, bo każdy tak chciał. Tylko nikt sobie nie uświadamiał, że ksiądz za każdym razem łapie dziecko za krocze" – mówi mężczyzna.
Ksiądz Sikorski nie komentuje sprawy
Według gazety mężczyzna przekonuje, że "o przypadkach molestowania przez księdza Sikorskiego zawiadomił kurię już w 2013 roku. Był wtedy też przesłuchiwany przez delegata z Lublina".
"Nic mi nie przekazano, a ksiądz dalej pracuje na parafii i ma kontakt z dziećmi" – wskazuje, mówiąc o tym, co działo się dalej.
Kanclerz kurii diecezji radomskiej ksiądz Edward Poniewierski wyjaśniał kilka tygodni temu w rozmowie z "Wyborczą", że "w prawie kościelnym nie ma instytucji przedawnienia". "Procedura jest taka, że jeżeli jest podejrzenie o czyny niegodne, wszczynane jest postępowanie kanoniczne. Wyznaczony przez księdza biskupa delegat prowadzi dochodzenie, rozmawia z osobą zgłaszającą, a potem z oskarżaną. Następnie powstaje protokół, który jest przesyłany do Stolicy Apostolskiej jako zgłoszenie, i oczekuje się na dyspozycje. Jednak jeżeli ksiądz delegat zdecyduje, że czyn jest bardzo prawdopodobny, to ksiądz biskup musi podjąć decyzję w sprawie księdza, że musi być odsunięty od pracy z dziećmi. Tyle że musimy być pewni, że opisywane zdarzenia miały miejsce" - mówi ks. Poniewierski.
Jak czytamy w dzienniku, "biskup rozmawiał z księdzem Sikorskim". "Ten zaprzeczył oskarżeniom, powiedział, że nie czuje się winny wobec posądzeń, uważa je za fałszywe" - relacjonuje gazeta. "GW" podkreśla jednocześnie, że "teraz – po drugim zgłoszeniu – kuria zawiadomiła prokuraturę. To ruch formalny, ponieważ ewentualne przestępstwa już się przedawniły".
"Gazeta Wyborcza" skontaktowała się z księdzem Stanisławem Sikorskim. Według dziennika odpowiedział tylko: "nie mam nic do powiedzenia 'Gazecie Wyborczej'. Do widzenia". Następnie się rozłączył.
Autor: akr/adso / Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Shuttersatock