Kolejni migranci i kolejne małe dzieci na granicy - a także kolejna interwencja Straży Granicznej, która mnoży pytania. Nic byśmy o niej nie wiedzieli, gdyby nie aktywiści, którzy dzień i noc są na miejscu. Nie poddają się w niesieniu pomocy, mimo oporu służb. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Mir obchodzi pierwsze urodziny. Jest z Iraku. Po dziesięciu dniach spędzonych w lesie - razem z trzyletnią siostrą i czwórką dorosłych - trafił do placówki Straży Granicznej w Michałowie. To kolejna grupa migrantów i kolejna interwencja Straży Granicznej, o której nie dowiedzielibyśmy się, gdyby nie praca aktywistów.
- Dla nas jest to bardzo ważne, żeby to monitorować, żeby mówić o tym głośno – podkreśla Natalia Borysławska z Fundacji Ocalenie. Monitorują i apelują, nawet kiedy Straż Graniczna nie przyjmuje pełnomocnictw od prawników ani nie wpuszcza ich do placówki do zatrzymanych migrantów.
Jeszcze tej samej nocy odbyła się inna interwencja, w Gródku - również na Podlasiu. Tym razem grupa z Konga, a wśród nich nastolatka, która leży bez ruchu na ziemi. Wszystkich zabrała Straż Graniczna, nie wiadomo dokąd. - O ile będziemy więcej o tym mówić i nagłaśniać takie sytuacje, zamiast zamiatać je pod dywan, o tyle dla tych osób będzie po prostu łatwiej o przeżycie – mówi aktywistka Ewa Michalska.
Aktywiści, prawnicy i osoby prywatne oferują uchodźcom pomoc materialną i prawną
Aktywiści zgłoszeń o grupach migrantów przy polsko-białoruskiej granicy dostają nawet kilkadziesiąt dziennie. - Informacje o tym, że ktoś akurat znajduje się w jakiejś konkretnej okolicy dostajemy tak naprawdę 24 godziny na dobę – mówi Anna Chmielewska z Fundacji Ocalenie.
Dzwonią mieszkańcy okolicznych miejscowości i rodziny osób, które straciły z nimi kontakt. Odzywają się sami migranci z prośbą o pomoc. – Pięć dni bez picia wody – informuje jeden z nich. - Właśnie takie grupy do kolejnych organizacji pozarządowych wysyłają swoją lokalizację z informacją, w jakiej sytuacji się znalazły – wyjaśnia Katarzyna Czarnota z Grupy Granica.
- Czasami wystarczy jechać tylko samochodem, a ci ludzie są tak wycieńczeni, że postanawiają wyjść z ukrycia na drogę i szukać jakiejkolwiek pomocy – zwraca uwagę fotoreporter Antoni Mantorski.
Działacze organizacji pozarządowych, fundacji, fotoreporterzy, prawnicy, osoby prywatne - to oni przekazują uchodźcom jedzenie, ubrania, koce i oferują pomoc prawną. Próbują dowiadywać się, co później się z nimi dzieje. - Niestety, ci ludzie cały czas są wypychani, a więc to jest jedyne świadectwo, że my tam jesteśmy i dokumentujemy – dodaje Antoni Mantorski.
Pracy nie ułatwia wprowadzony ponad miesiąc temu - 2 września - stan wyjątkowy. Do miejsc, w których obowiązuje, nikt poza służbami nie ma wstępu. - Na odcinku trzech kilometrów dzieje się tyle rzeczy, o których nie wiemy. Jedyne, co mamy, to coraz więcej świadectw ludzi, którym się udało przejść przez tę barierę – stwierdza fotoreporter.
Granica z Białorusią. Setki migrantów codziennie próbują ją przekroczyć
W czasie kilkugodzinnego spaceru w pobliżu strefy stanu wyjątkowego aktywiści znajdują dwa miejsca, w których najprawdopodobniej zatrzymywali się uchodźcy. Zostały po nich ubrania, opakowania po jedzeniu, dowód zameldowania w jednym z pensjonatów w Mińsku. Nie wiemy, kim byli ani co teraz się z nimi dzieje.
- Niestety, są też sytuacje, że znajdujemy kogoś, jedziemy za nim do placówki Straży Granicznej, a po kilku godzinach dostajemy od uchodźców pinezkę, ale już po stronie białoruskiej. Wtedy, jako ludziom, jest nam po prostu bardzo ciężko – przyznaje Natalia Borysławska. Według ostatnich oficjalnych danych Straży Granicznej tylko w środę prawie 670 osób próbowało przekroczyć granicę. Ilu jest ukrytych po polskiej stronie, w przygranicznych lasach - tego nie wiemy.
Monika Celej, asty/adso
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Inicjatywa Chlebem i Solą