|

Tak, szkoła seksualizuje dzieci

Kto (z)rozumie, co znaczy seksualizacja?
Kto (z)rozumie, co znaczy seksualizacja?
Źródło: shutterstock

Szkoła "seksualizuje" dzieci – grzmią prawicowi politycy, konserwatywni publicyści, kościelni hierarchowie. Straszą, że już przedszkolaki uczy się masturbacji, a edukacja seksualna prowadzi do demoralizacji. Tymczasem edukatorzy seksualni oceniają, że szkoła, owszem, "seksualizuje" dzieci, ale w sposób, z którego rodzice mogą nie zdawać sobie sprawy. Nawet sami czasem się do tego przyczyniają. Psychologowie i psychiatrzy twierdzą, że najwięcej i najwcześniej (za wcześnie!) o seksie mówi się w szkole na lekcjach religii.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Dzieci są "seksualizowane", choć dorośli nawet nie potrafią się dogadać w kwestii tego, co to właściwie oznacza.

Pisząc o "kwestii LGBT+" Konferencja Episkopatu Polski w swoim stanowisku z końca sierpnia podkreśliła, że "z odpowiedzialnym wychowaniem nie da się pogodzić udostępniania dzieciom materiałów obnażających ludzką intymność i uczących je przyjemnościowego ‘manipulowania’ swoją płciowością oraz wprowadzania ich we wczesne doświadczenia seksualne. W rzeczywistości proponowane wychowanie skutkuje seksualizacją dzieci i młodzieży". Zdaniem hierarchów temu celowi ma też służyć "wychowanie seksualne dzieci prowadzone już od wieku przedszkolnego".  

Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski
Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski
Źródło: tvn24.pl

Nie bardzo wiadomo, kto i gdzie zdaniem duchownych przekazuje dzieciom i młodym ludziom takie treści. W szkołach mamy jedynie protezę edukacji seksualnej: wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ). Po reformie edukacji - od czwartej klasy i dla chętnych przez kilkanaście godzin w roku szkolnym. Do tego jest to przedmiot konserwatywny, na lekcjach dzieci uczą się między innymi o "moralnych skutkach antykoncepcji". Nie przewiduje zajęć dotyczących orientacji seksualnej, ba, słowo "orientacja" nie występuje w ogóle w podstawie programowej zarówno WDŻ, jak i biologii.

- Brak rzetelnej edukacji seksualnej sprawia, że dzieci często są bezbronne wobec seksualizacji właśnie – komentuje Marta Skierkowska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Opowiada, że niedawno widziała szkolne zadanie, w którym dziewczynki oszczędzały pieniądze na "nowe spineczki do włosów", a chłopcy, by "zainwestować je w zajęcia informatyczne". - Od tak drobnej zdawałoby się sprawy zaczynają się poważniejsze problemy. Utrwalamy stereotypy, wzmacniamy patriarchalne układy w społeczeństwie – podkreśla Skierkowska. I dodaje: - Seksualizujemy dzieci, gdy komentujemy ich wygląd, ubieramy jak małych dorosłych, wybieramy zabawki.

Lista naszych przewinień jest długa. Zaczyna się już w przedszkolu.

Znacie tych rodziców, którzy mówią z dumą, że ich czterolatka ma już chłopaka? Albo tych, którzy ze śmiechem opowiadają, że ich pięciolatek pocałował ostatnio koleżankę, choć ta przed nim uciekała? Przypomnijcie sobie te małe dziewczynki w koszulkach z brokatowymi napisami "sexy girl" i chłopców "ale ze mnie ciacho". Na pewno je widzieliście. To też przykłady seksualizacji.

Często ci sami rodzice, którzy kupują córkom te koszulki i chwalą się przedszkolnymi podbojami miłosnymi synów, z oburzeniem mówią, że nie pozwolą, by ktokolwiek seksualizował ich dzieci. Do szkół przynoszą oświadczenia, że nie zgadzają się na żadne zajęcia dodatkowe, a już na pewno nie z edukacji seksualnej. W internecie podpisują petycje w obronie polskich dzieci. I oburzają się, że chłopcu podczas zajęć w jednym z przedszkoli pomalowano paznokcie. - Seksualizacja! – alarmują.

- A zwykle po prostu nawet nie wiedzą, czym jest seksualizacja – zauważa Marta Skierkowska.

Bo co to znaczy seksualizować? - Seksualizacja może być bardzo różnie rozumiana, specjaliści najczęściej używają definicji, którą wypracowało Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne – tłumaczy Skierkowska.

Według Amerykanów do seksualizacji dochodzi wtedy, gdy wartość osoby wynika z jej atrakcyjności seksualnej lub zachowania – do tego stopnia, że wyklucza inne cechy; osoba jest dopasowywana do normy, według której atrakcyjność fizyczna (wąsko zdefiniowana) oznacza bycie seksownym; osoba jest uprzedmiotowiona pod względem seksualnym, czyli staje się dla innych raczej przedmiotem seksualnego wykorzystania niż osobą zdolną do podejmowania niezależnych działań i decyzji; seksualność jest narzucona osobie w niewłaściwy sposób.

Często to ostatnie zdanie wywołuje kontrowersje. Bo co to właściwie znaczy "niewłaściwy"?

- Niebezpieczne jest przenoszenie norm, wymogów, zasad ze świata dorosłych do świata dzieci – wyjaśnia Skierkowska. - Osoba, którą się uprzedmiotawia, jej atrakcyjność sprowadza do bycia seksownym, to osoba, którą łatwiej wykorzystać i skrzywdzić – podkreśla. A przecież wszyscy chcemy chronić dzieci!

Gdybyśmy zgodzili się co do tego, co oznacza to pojęcie, musielibyśmy przyznać, że seksualizacji winne są media, szkoła i nieświadomi rodzice. A do tego jeszcze - paradoksalnie - straszący nią Kościół. Bo psychiatrzy i psychologowie w liście otwartym do Konferencji Episkopatu Polski z 15 września zwracają uwagę, że duchowni rozmawiają z dziećmi o seksie jeszcze przed Pierwszą Komunią Świętą. Mówimy więc o ośmio- i dziewięciolatkach.

List otwarty psychoterapeutów, psychologów i psychiatrów
List otwarty psychoterapeutów, psychologów i psychiatrów
Źródło: tvn24.pl

"Dla znaczącej liczby dzieci i młodzieży doświadczenia dotyczące świadomości własnej płciowości i seksualności pojawiają się w trakcie pierwszych lat edukacji religijnej, m.in. w postaci rachunku sumienia przed pierwszą spowiedzią oraz w jej trakcie, i często są traumatyczne. Tymczasem wczesne i pierwsze skojarzenie seksualności z grzechem i wstydem dla wielu osób staje się dominującą perspektywą postrzegania impulsów seksualnych w okresie całego rozwoju” – czytamy w liście.

Jak możemy się przed tym chronić? Zacznijmy od zdobycia wiedzy.

Co z tą lalą?

- Ale lala! – myśli chłopiec na widok dziewczynki z wózkiem. Czy komentuje zabawkę ukrytą w wózku, czy blondynkę w sukience w paski? Nie jest do końca jasne. Dzieci mają dzięki tej ilustracji utrwalić literkę "l". Ale mogą utrwalić coś jeszcze: fakt, że kobietę można nazwać "lalką" i bez konsekwencji ocenić jej wygląd.

Strona z elementarza z 1993 roku
Strona z elementarza z 1993 roku
Źródło: "Gender w podręcznikach"

Taką lekcję odbierały kolejne roczniki siedmiolatków. Ilustracja z "lalą" pochodzi z jednego z najpopularniejszych podręczników lat 90. – nagradzanego elementarza autorstwa Marii Lorek. Obrazek z "lalą" nie jest w nim jedyną historyjką, która dziś budzi co najmniej zdziwienie. "Podręcznikowi" chłopcy ciągle robią coś fajnego, Lorek wysyłała ich z ojcami do kina, gdy w tym czasie, o czym wprost informuje autorka, matki piorą i gotują. Bo muszą.

W latach 90. przypisanie stałych ról płciom i mizoginia mało kogo dziwiły.

Rzecz w tym, że właśnie na takich ilustracjach wychowało się pokolenie dzisiejszych rodziców dzieci w wieku wczesnoszkolnym. I ono nie zawsze zauważa, jak niesprawiedliwie szkolne podręczniki urządzają świat ich pociechom. A historie o kobiecych kobietach i męskich mężczyznach to już tylko krok do seksualizacji.

Nie chodzi wszak o jedną książkę. Dr Elżbieta Kalinowska, która analizowała podręczniki do języka polskiego dla klas 1-3, w 1992 roku podsumowała gorzko: "Obraz świata zredukowany jest do jednego rodzaju drogi życiowej kobiet i mężczyzn (...). Jest przy tym tak spreparowany, że nie tylko nie ukazuje osiągnięć i aspiracji dziewcząt i kobiet, ale wręcz je zaniża". Nowsze badania m.in. prof. Doroty Pankowskiej czy prof. Marioli Chomczyńskiej-Rubachy potwierdzały tylko, że mechanizm utrwalający stereotypy działa skutecznie.

Kto ma władzę i prestiż w podręczniku

"Lala" zniknęła z rynku wraz z elementarzem Lorek. Ale czy to oznacza, że dziewczynka z wózkiem mogłaby dziś pójść do kina z mamą, a tata poprasować? Czy ktoś zwróciłby uwagę podręcznikowemu chłopcu, że to niegrzecznie nazywać koleżankę "lalą"?

60 osób - badaczek i badaczy różnych specjalności - przez dwa lata, strona po stronie, analizowało podręczniki szkolne, od tych przedszkolnych do tych dla klas maturalnych. W sumie przewertowali jedną czwartą dostępnych wówczas na rynku podręczników (227 książek), które zostały dopuszczone przez MEN do użytku szkolnego (do 28 różnych przedmiotów). Skupili się na równości kobiet i mężczyzn, ale przy okazji analizowali też inne przypadki dyskryminacji.

Raport pt. "Gender w podręcznikach", który powstał w oparciu o wielomiesięczną, nieodpłatną pracę badaczek i badaczy (jego autorami są Iwona Chmura-Rutkowska, Maciej Duda, Marta Mazurek, Aleksandra Sołtysiak-Łuczak), został opublikowany w 2016 roku, tuż przed rozpoczęciem reformy edukacji. I dał jasny sygnał: szkoła to wciąż męski świat. Zarówno w podstawie programowej, jak i analizowanych podręcznikach dwa razy częściej występują postacie męskie niż kobiece.

Płeć postaci w podręcznikach szkolnych
Płeć postaci w podręcznikach szkolnych
Źródło: tvn24.pl

A im dziecko starsze, wiedza przedmiotowa bardziej wyspecjalizowana, tym mężczyzn było więcej. W książkach do matematyki, fizyki i wiedzy o kulturze czy do muzyki występowali niemal wyłącznie mężczyźni i chłopcy.

I nie tylko o proporcje chodzi, ale również to, kim byli bohaterowie. Postacie męskie były zwykle samodzielne, reprezentowały wysoki status socjoekonomiczny. Przyjmowały role związane z wykształceniem, władzą, prestiżem, pieniędzmi. Tak przedstawionych kobiet w książkach nie było zbyt wiele. Dobrze, że mamy w historii królową Jadwigę i Marię Skłodowską-Curie, bo je trudno przemilczeć. A bez ich obecności byłoby krucho z kobietami w historii. Oczywiście według podręczników.

Badaczki z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: Iwona Chmura-Rutkowska, Edyta Głowacka-Sobiech i Izabela Skórzyńska w ramach projektu "Niegodne historii" przeanalizowały podstawy programowe i wszystkie gimnazjalne podręczniki do historii (do I wojny światowej). Odsetek postaci kobiet, które są prezentowane z imienia, nazwiska lub przydomku wynosił 3,6 proc. Młodzież uczy się, że kobiety są bierną, bezimienną masą poddawaną władzy mężczyzn – bardzo często w roli zbiorowej ofiary przemocy, gwałtów, wojen. Z badań pilotażowych wynika, że nowe podstawy programowe nie wprowadziły w tym względzie żadnych zmian.

Najwięcej kobiet można było spotkać na stronach książek do wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) oraz biologii i języków obcych. Na WDŻ i biologii - wiadomo - trudno mówić o rozmnażaniu czy zmianach wynikających z dojrzewania bez przedstawienia obu płci.

Założeniem książek do języków jest zaś pokazywanie różnorodności kultur. Dlatego to najczęściej na stronach podręczników do języka angielskiego dziewczyny grają w piłkę, a chłopcy smażą naleśniki.

Dziewczynki idą do kuchni

"Podręczniki są jednymi z najważniejszych szkolnych materiałów umożliwiających przekazywanie i utrwalanie wiedzy. Oprócz roli dydaktycznej ich zadaniem jest również przekazanie obrazu rzeczywistości społecznej, dostarczanie wiedzy na temat ról społecznych, akceptowalnych zachowań charakterystycznych dla płci i wieku oraz modeli kobiecości i męskości" – zauważa prof. Lucyna Kopciewicz w podsumowaniu projektu "Gender w podręcznikach".

Gender "zagrożeniem" większym niż terroryzm?  "Obszar edukacji zaczyna być areną walki"
Gender "zagrożeniem" większym niż terroryzm? "Obszar edukacji zaczyna być areną walki"
Źródło: Fakty TVN

Ministerialni recenzenci, którzy zdają sobie z tego sprawę, nie zaakceptowaliby już "lali" z podręcznika Lorek. Ale wciąż nie brakuje i takich autorów oraz recenzentów, którzy i dziś w "lali" nie widzieliby nic zdrożnego. Takie zadania i ilustracje w podręcznikach coraz częściej tropią rodzice, a później nagłaśniają niechlubne przykłady w mediach społecznościowych.

Przykład: podręcznik do klasy piątej dla szkół polonijnych "W radosnym kręgu" i zadania o wyprawie Krzysztofa Kolumba. Inne dla chłopców, inne dla dziewcząt. Chłopcy mają "zaplanować" dwumiesięczną wyprawę morską, wybrać ekwipunek i wskazać cechy charakteru żeglarzy przydatne podczas podróży. Dziewczynki natomiast zapoznać się z przyprawami, które kilkaset lat temu przywożono do Europy i po konsultacji z mamą przedstawić klasie przydatność przypraw w kuchni i cukiernictwie.

"Oni odkrywają świat, one kuchnię" – skomentowali rodzice, którzy wrzucili zadanie do internetu.

Fragment podręcznika polinijnego do klasy piątej
Fragment podręcznika polinijnego do klasy piątej
Źródło: Gender w podręcznikach

Podobne wątpliwości rodziców jesienią 2018 roku wzbudził tekst w podręczniku dla drugoklasistów "Ja, ty - my. Ala i Adam na tropach zaginionego skarbu" (wydawnictwo Didasko). Ojciec jednego z bohaterów mówi, że chłopakom nie jest potrzebna uroda, tylko spryt, siła i intelekt. Podręcznikowa dziewczynka stwierdza, że "spryt i siłę ma", ale nie wie, czym jest intelekt. Choć wydawnictwo tłumaczyło, że obrazek jest wyrwany z kontekstu, a w opisywanej historii ostatecznie okazuje się, że to dziewczynki rozwiązują zagadkę prowadzącą do odkrycia zaginionego skarbu, to niesmak pozostał.

Fragment podręcznika do drugiej klasy
Fragment podręcznika do drugiej klasy
Źródło: "Gender w podręcznikach"

Tłumaczyło się też wydawnictwo Nowa Era, które w 2015 roku w swoim zeszycie ćwiczeń dla pierwszaków "niebieskiemu" Wiktorowi pod choinką "schowało" rakietę, a "różowej" Wandzie – "komplet mebli dla lalek".

Fragment podręcznika dla klasy pierwszej
Fragment podręcznika dla klasy pierwszej
Źródło: "Gender w podręcznikach"

Może być lepiej, naprawdę

Projekt "Gender w podręcznikach" był największym tego typu projektem badawczym w Polsce. Nie ma podstaw, by wierzyć, że po 2016 roku wiele się zmieniło. Z racji bardzo krótkiego czasu na wdrożenie reformy wiele podręczników powstawało metodą "kopiuj- wklej", na co zwracali uwagę nauczyciele, którym przyszło z nowych książek korzystać. Zmieniała się więc kolejność rozdziałów czy przypisanie materiałów do klas, ale rysunki i historie, w których mężczyźni zdominowali świat – już niekoniecznie.

Wiele się nie zmieniło, ale minimalnie wzrosła szansa naszej podręcznikowej dziewczynki na wyjście z mamą do kina. Taką możliwość stwarza jej na przykład elementarz z 2014 roku, stworzony na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej i jego kontynuacja dla klasy drugiej "Nasza szkoła" (choć w 2017 roku zmieniono podstawy programowe, nauczyciele mogą dalej z niego korzystać). Dziewczyny w tym podręczniku majsterkują, profesor Ewa Menzurka zaprasza dzieci do laboratorium, mały Robert nie może oderwać wzroku od nowo narodzonej siostry, zaś tata prasuje.

Fragment podręcznika "Nasza Szkoła"
Fragment podręcznika "Nasza Szkoła"
Źródło: Gender w podręcznikach

Są jeszcze inne dobre wieści – wszyscy mamy szansę na zmianę postaw. Autorką podręczników przełamujących stereotypy jest Maria Lorek. Tak, ta sama, która kiedyś stworzyła podręcznikową "lalę". W niej też zaszła zmiana. - To nie jest tak, że ilustratorzy sobie sami wymyślają, co mają narysować. Dostają ode mnie opis. Wiem już, że ten opis musi być bardzo szczegółowy. Teraz podaję na przykład nawet kolory koszulek, by nie było tak, że chłopcy są zawsze ubrani na niebiesko, a dziewczynki na różowo – tłumaczyła Lorek.

Episkopat krytykuje darmowy elementarz
Episkopat krytykuje darmowy elementarz
Źródło: tvn24

Zbiorowe molestowanie młodzieży

Znacznie wolniej przebiegają zmiany związane ze szkolnym wychowaniem do życia w rodzinie. Zajęcia często prowadzą niewykwalifikowani nauczyciele (jeszcze w 2011 roku według Kancelarii Prezesa Rady Ministrów uprawnień nie miało ponad 4 tysiące z 15 tysięcy prowadzących lekcje WDŻ). Brakuje też nowoczesnych podręczników, a program nauczania nie uwzględnia zagrożeń i zagadnień antydyskryminacyjnych.

Nauczycielem WDŻ można zostać stosunkowo łatwo – kursy podyplomowe nie są drogie, to kilka-kilkanaście zjazdów w ciągu roku. Część nauczycieli robi je nie dlatego, że chce uczyć, ale dlatego, że szuka dodatkowych godzin, by uzyskać pełen etat. Dzieje się tak, bo w mniejszych szkołach liczba godzin niektórych przedmiotów, np. przyrodniczych, jest niewystarczająca, by nauczyciel mógł ten etat uzyskać, a WDŻ zwiększa na to szanse. Do tego kształcenie zdominowały uczelnie katolickie i wydziały teologii. Zajęcia często prowadzą katecheci, więc od uczniów często można usłyszeć alternatywną nazwę tego przedmiotu – "Wychowanie do życia w Kościele".

Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton" od lat zwraca uwagę na przestarzałe podręczniki, które powielają stereotypy na temat ról kobiet i mężczyzn, a także orientacji seksualnej. Podręczniki do tego przedmiotu od dłuższego czasu do użytku dopuszcza grupa kilkunastu ministerialnych recenzentów, głównie o poglądach katolickich. Na listę ekspertów wpisał ich ówczesny minister edukacji Roman Giertych, gdy jeszcze był liderem Ligi Polskich Rodzin. Kolejni szefowie MEN, również ci z PO, listy recenzentów nie zmienili. W efekcie znajduje się na niej na przykład prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu, który w portalu wPolityce.pl nazwał edukację seksualną "zbiorowym molestowaniem młodzieży". Profesor uznał też, że życiowa postawa młodych ludzi zostaje "zgwałcona przez lewackich zwolenników wyzwolenia".

Taka narracja recenzentów podręczników kłóci się z tym, co mówią eksperci, gdy pytamy o to, jak chronić dzieci przed seksualizacją. Bo ci odpowiadają zgodnie: poprzez rzetelną edukację seksualną. A tej nie chce w szkołach między innymi właśnie Kościół i nie gwarantują jej dostępne na rynku podręczniki do WDŻ.

24
24.08.2017 | Jak mają wyglądać lekcje wychowania seksualnego?
Źródło: Fakty TVN

Zaczyna się przed pierwszą spowiedzią

"Prowadzi do przełamania ochronnej bariery wstydliwości, rozbudzenia cielesnego pożądania i seksoholizmu (wpływającego destrukcyjnie na sferę emocjonalną młodego człowieka i prowadzącego do kompulsywnej masturbacji oraz trudnych do pokonania natręctw seksualnych), owocuje często wczesną inicjacją seksualną, ciążą w młodzieńczym wieku i nierzadko aborcją" – czytaliśmy z niepokojem w stanowisku KEP dotyczącym LGBT+. Właśnie to zdaniem duchownych czyni z dziećmi edukacja seksualna.

Psychiatrzy i psychologowie z niepokojem mówią z kolei o tym, jak na młodych ludzi mogą wpływać lekcje religii.

"Należy podkreślić, że w Polsce dla znaczącej liczby dzieci i młodzieży doświadczenia dotyczące świadomości własnej płciowości i seksualności pojawiają się w trakcie pierwszych lat edukacji religijnej, m.in. w postaci rachunku sumienia przed pierwszą spowiedzią oraz w jej trakcie, i często są traumatyczne. Tymczasem wczesne i pierwsze skojarzenie seksualności z grzechem i wstydem dla wielu osób staje się dominującą perspektywą postrzegania impulsów seksualnych w okresie całego rozwoju. Czyni to dzieci bardziej podatnymi na nadużycia seksualne, utrudnia informowanie o nich dorosłych, a wreszcie może być czynnikiem ryzyka dla rozwoju dysfunkcji seksualnych, odrzucenia seksualności lub parafilnych (zaburzonych–red.) sposobów jej realizacji w dorosłości" – czytamy w liście otwartym psychoterapeutów, psychologów i psychiatrów z początku września. Opublikowali go na stronie z petycjami.

Pod listem podpisało się ponad 1,5 tysiąca osób, a jedną z jego inicjatorek jest prof. Barbara Józefik, psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, superwizorka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To odpowiedź na stanowisko kościelnych hierarchów w sprawie LGBT+ z końca sierpnia.

"Z przykrością stwierdzamy, że dokument ten zawiera szereg nieprawdziwych i krzywdzących uogólnień, które stanowią tło ideologiczne ataków" oceniają autorzy listu.

A gdy piszą o szkole, zauważają też, że KEP, odnosząc się do edukacji seksualnej, podaje fałszywe informacje dotyczące domniemanych konsekwencji jej prowadzenia. Nie jest prawdziwa teza, że "proponowane wychowanie skutkuje seksualizacją dzieci i młodzieży, prowadzi do przełamania ochronnej bariery wstydliwości, rozbudzenia cielesnego pożądania i seksoholizmu".

Tymczasem rodzice często znajdują dowody, że to lekcje religii są okazją do rozmów o seksie z bardzo małymi dziećmi.

"Czy nie wyobrażałem sobie siebie lub innych osób w scenach pornograficznych? Czy nie bawiłem się z kimś w nieprzyzwoite zabawy? Czy nie podglądałem kogoś? Czy nie bawię się swoim ciałem, dotykając miejsc intymnych? Czy nie oglądałem filmów lub czasopism zawierających treści pornograficzne? Czy nie oglądam w internecie stron przeznaczonych dla dorosłych?" – to przykładowe pytania z podręcznika, który ma pomóc dziewięciolatkom w przygotowaniu się do pierwszej spowiedzi. To cytaty z broszury przygotowanej przez Wydawnictwo JUT w 2017 roku. Podobnych broszur i poradników jest więcej.

Pytania przygotowujące do rachunku sumienia
Pytania przygotowujące do rachunku sumienia

Dopiero co w mediach społecznościowych nagłośniono pytania pomocne w rachunku sumienia, które były dostępne na stronie internetowej parafii św. Prokopa Opata w Błędowie. Pojawiają się w nim pytania, takie jak: "czy nie wybaczyłem rodzicom bądź krewnym, że wykorzystali mnie seksualnie w dzieciństwie" lub "czy krzywdziłem rodzeństwo (wykorzystywałem seksualnie brata lub siostrę)?".

Leszek Bruliński, proboszcz parafii powiedział portalowi gazeta.pl, że rachunek sumienia był dostępny na starej stronie internetowej, przed dołączeniem księdza do parafii. Treść usunięto, bo "wywoływała niepokój i kontrowersje". Ile dzieci wcześniej zdołało do niej zajrzeć, przygotowując się do spowiedzi? Nie wiadomo.

Przygotowanie do rachunku sumienia
Przygotowanie do rachunku sumienia

Edukacja seksualna w szkole nie istnieje, ale religii jest bardzo dużo – uczy się jej zdecydowana większość dzieci w wieku szkolnym, od pierwszej klasy do matury przez dwie godziny w tygodniu. W ciągu ośmiu lat szkoły podstawowej uczniowie mają ponad 600 godzin religii. Więcej jest tylko lekcji języka polskiego, języka obcego, matematyki i wychowania fizycznego.

Nikt nie uczy masturbacji

A to, czego dziecko dowie się na religii, gdy np. w czasie przygotowania do rachunku sumienia będzie rozmawiało o masturbacji i pornografii, może nie zostać skonfrontowane już na żadnej innej lekcji. Nad tym ubolewają specjaliści.

- Dobrze prowadzona edukacja seksualna stanowi równowagę dla szkodliwych przekazów, między innymi płynących z mediów czy pornografii, a przecież 43 procent dzieci w wieku 11-18 lat ma z nią kontakt. Na zajęciach z edukacji seksualnej można pokazać, jaka jest natura relacji, bezpiecznych związków, jak wyglądają zdrowe zachowania związane z seksualnością – wylicza Skierkowska.

Anja Rubik na proteście przed Sejmem: edukacja seksualna nie jest deprawacją
Anja Rubik na proteście przed Sejmem: edukacja seksualna nie jest deprawacją
Źródło: TVN 24

- Gdyby eksperci od seksualności człowieka i przeciwdziałania wykorzystywaniu seksualnemu usiedli przy jednym stole z przedstawicielami rządu, to jestem pewna, że okazałoby się, że wszyscy dążymy do tego samego: bezpieczeństwa naszych dzieci. To, co powinno podlegać debacie, to sposób, w jaki edukacja seksualna powinna być prowadzona. Bo to, że zwiększa bezpieczeństwo dzieci, to fakt – zaznacza.

To się jednak w Polsce nie udaje.

Mit o tym, że "edukacja seksualna prowadzi do seksualizacji i demoralizacji dzieci i młodzieży" próbował ostatnio obalić Rzecznik Praw Obywatelskich, przypominając, iż "wyniki badań przeprowadzonych w wielu państwach jednoznacznie wskazują, że profesjonalna i prowadzona w szkole edukacja seksualna nie skutkuje wcześniejszym rozpoczęciem współżycia seksualnego przez młode osoby. Wręcz przeciwnie – przekazywane w czasie takich zajęć informacje skłaniają do odpowiedzialnych, przemyślanych i bezpiecznych decyzji i zachowań seksualnych. Doświadczenia krajów, w których edukacja seksualna jest obowiązkowa od lat, dostarczają dowodów na jej pozytywne skutki".

Rzecznik Adam Bodnar wymienia wśród nich m.in. obniżenie liczby niechcianych ciąż wśród nastolatek, spadek zachorowań na infekcje przenoszone drogą płciową oraz zakażeń wirusem HIV wśród osób w grupie wiekowej 15-24 lata, zmniejszenie skali homofobii i motywowanej nią przemocy, a także spadek liczby przestępstw na tle seksualnym.

Rzecznik Praw Dziecka kontra Światowa Organizacja Zdrowia
Rzecznik Praw Dziecka kontra Światowa Organizacja Zdrowia
Źródło: tvn24

Bodnar wziął też na siebie ciężar tłumaczenia Polkom i Polakom, że nikt nie zamierza uczyć ich dzieci masturbacji w przedszkolach. W stanowisku na stronie internetowej RPO możemy przeczytać, że powielany przez prawicę i Kościół mit o tym, że Światowa Organizacja Zdrowia chce, by masturbacji uczyć czterolatki to wyrwany z kontekstu fragment publikacji WHO z 2010 roku "Standardy edukacji seksualnej w Europie". Matryca WHO wskazuje jedynie na (potwierdzone naukowo) zmiany w zachowaniu dzieci na kolejnych etapach ich rozwoju, w tym na pojawiające się i rosnące zainteresowanie własnym ciałem. Następnie uwzględnia te szczególne etapy rozwoju i proponuje, jak przekazać wiedzę odpowiednią dla danego wieku. W dokumencie nie ma programu zajęć o masturbacji dla przedszkolaków. Naprawdę.

Ta wiedza wciąż nie przebija się jednak do części rodziców. Nie brak takich, którzy nie chcą, by ktokolwiek rozmawiał z ich dziećmi o seksie. Z badań przeprowadzonych w 2015 roku przez Instytut Badań Edukacyjnych wynika, że 22 procent rodziców dzieci w wieku 6-17 lat deklaruje, iż rozmowa z dziećmi o seksualności jest niezgodna z ich systemem wartości.

Rodzice a edukacja seksualna
Rodzice a edukacja seksualna
Źródło: Instytut Badań Edukacyjnych

Penisy w szkolnych zeszytach

Sześć lat temu dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska, socjolożka i pedagożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, współtwórczyni Fundacji Ja, Nauczyciel zakończyła badania na temat przemocy seksualnej w polskich gimnazjach. Ich wyniki opisała w książce "Być dziewczyną – być chłopakiem i przetrwać. Płeć i przemoc w narracjach młodzieży".

Jednym z elementów jej projektu były fotoreportaże z dnia nastolatków, które komórkami mieli przygotować gimnazjaliści. Temat był bardzo ogólny – nie dotyczył w ogóle seksualności. Mimo to właśnie ona zdominowała zdjęcia uczniów.

Fotoreportaże gimnazjalistów z badań Iwony Chmury-Rutkowskiej
Fotoreportaże gimnazjalistów z badań Iwony Chmury-Rutkowskiej
Źródło: "Być dziewczyną – być chłopakiem i przetrwać. Płeć i przemoc w narracjach młodzieży"

Chłopcy fotografowali na przykład, jak wspólnie z kolegami oglądają na komórkach porno (na długich przerwach, kilka metrów od dyżurującego nauczyciela). Dziewczyny pokazywały na zdjęciach, jak w toaletach robią makijaże. Młodzież sfotografowała napisy na drzwiach i ścianach, książki i zeszyty wypełnione rysunkami penisów. Gdy badaczka omawiała z nimi później te obrazy ich codzienności szkolnej, tłumaczyli, że to taka "zabawa na czas". Jeśli ktoś idzie do odpowiedzi i odchodzi od ławki, zadaniem jest narysowanie jak największej liczby penisów na jego książce lub zeszycie. - Dla części młodych ludzi to dobry żart, dla równie wielu poniżanie – komentowała autorka badania.

Fotoreportaże gimnazjalistów z badań Iwony Chmury-Rutkowskiej
Fotoreportaże gimnazjalistów z badań Iwony Chmury-Rutkowskiej
Źródło: "Być dziewczyną – być chłopakiem i przetrwać. Płeć i przemoc w narracjach młodzieży"

Jedna trzecia badanych twierdziła, że próbowała o swoich problemach z przemocą seksualną rozmawiać z rodzicami. Wielu usłyszało: "udawaj, że tego nie widzisz". Dziewczętom mówiono często: "to chłopcy, wyrosną z tego za rok czy dwa".

- Seksualizacja w szkole może brać się też z tolerancji dorosłych dla pewnych zachowań, na przykład pozwalania, by chłopcy pociągali za stanik koleżanki, klepali je po pośladkach, ale również z akceptacji dla organizowania wyborów szkolnych miss, podczas których dziewczyny paradują w strojach kąpielowych po szkolnych korytarzach – zauważa Chmura-Rutkowska. - Co jest złego w wyborach miss? W tak przeprowadzonych: wzmacnianie przekonania, że dziewczyna ma być atrakcyjna, dbać o swój wygląd, odpowiadać na potrzeby mężczyzn. Widzieliście kiedyś konkurs na szkolnego mistera i chłopców w kąpielówkach? – pyta.

Seksualizacja może prowadzić do przemocy seksualnej w szkole. To podglądanie w szatni czy łazience, komentarze na temat ciała i jego intymnych części, sposobu poruszania się, wulgarne i seksualne aluzje, gesty, gwizdy, mlaskania, cmoknięcia i inne "zwierzęce" odgłosy. Uporczywe przyglądanie się, śledzenie, szarpanie za ubrania, wysyłanie wulgarnych wiadomości lub oglądanie w obecności innych pornografii. Rozpowszechnianie kłamstw na temat czyjegoś zachowania czy intymnych relacji z drugą osobą. Zastraszanie. To nie jest zamknięta lista. Zdarzają się też obnażanie w obecności innych czy symulowanie gwałtu.

Ktoś może powiedzieć, że "już po problemie, bo przecież zlikwidowano gimnazja". Nic bardziej mylnego. Dziewczęta pytane, kiedy po raz pierwszy usłyszały seksualne komentarze na swój temat, że są "k..." lub "dziwką", odpowiedziały, że już w piątej, szóstej klasie podstawówki.

Nastolatki są szczególnie narażone - zarówno ze strony chłopców, jak i innych dziewcząt - na oceniające i wulgarne określenia odnoszące się do kształtu, wagi, wyglądu swojego ciała oraz poszczególnych jego części w kontekście ich seksualnej atrakcyjności. Wiele wulgarnych i poniżających określeń dotyczy moralnej oceny ich zachowań i reputacji w sferze intymnej. - Zjawisko to nosi nazwę "slut-shaming" od angielskiego "slut" - szmata i "shaming" - zawstydzanie – wyjaśnia Chmura-Rutkowska. - Oznacza różne formy poniżania, piętnowania, zawstydzania lub ośmieszania kobiety lub dziewczyny w związku z jej faktyczną lub rzekomą aktywnością seksualną. Podziału na "dziwki", "szmaty" oraz porządne, "szanujące się" dzieci uczą się od świata dorosłych – podkreśla.

I zauważa, że inną, dramatyczną odsłonę seksualizacji w szkole ma homofobia. - Z powodu braku wiedzy, wrażliwości i standardów, młodzieży nieheteronormatywnej dotykają szczególnie skomplikowane i bywa, że traumatyczne doświadczenia szkolne – mówi badaczka. Doświadczają nietolerancji, stygmatyzacji i odrzucenia ze strony najbliższych, rówieśników, ale też nauczycieli.

Burza po słowach o LGBT. "To jest homofobiczna mowa nienawiści"
Krakowscy nauczyciele w obronie osób LGBT+
Źródło: TVN24

- Obraźliwe określenia oraz homofobiczne komentarze są powszechnie stosowanymi etykietami i epitetami wobec osób, których zachowanie postrzegane jest jako odbiegające od płciowej normy, szczególnie w odniesieniu do męskości – zaznacza Chmura-Rutkowska. - Określany jako zbyt "kobiecy" sposób ubierania się i troszczenia się o wizerunek, określany seksistowsko jako "babski" lub homofobicznie "ciotowaty" jest czynnikiem ryzyka wykluczenia z grupy, a także przemocy. Zarówno ze strony rówieśników, jak i dorosłych – dodaje.

Ofiarami przemocy seksualnej w szkole są i chłopcy, i dziewczęta. Ci pierwsi np. nie widzą niczego złego w mówieniu "hej, dz...o, czemu nie byłaś na angielskim". Wydaje im się, że to właśnie jest męskie. Są ofiarami "normy męskości". Tak, tej, którą tak świetnie utrwalają podręczniki szkolne. Ale nie tylko one.

Dlaczego długość spodenek ma znaczenie?

Chmura-Rutkowska radzi, by zajrzeć też do szkolnych regulaminów i statutów. - Znajdziemy tam rozbudowane zapisy dotyczące tego, co wolno nosić, a czego nie. Zwykle katalog szczegółowych zastrzeżeń dotyczy dziewcząt zauważa. - Statuty regulują na przykład to, czy dziewczynki mogą nosić bluzki na ramiączkach, jakiej długości mogą mieć spódnice czy spodenki.

A te normy wynikają często z tego, co zdaniem dorosłych pomyślą sobie lub poczują chłopcy w relacji z tak, a nie inaczej ubraną dziewczynką. - Tym samym przypisujemy atrybuty seksualne osobom, często małym dziewczynkom, które w ogóle nie mają seksualnych zamiarów. One chcą być modne, lubiane, dobrze wyglądać. Przecież większość dziewcząt nie ma co do zasady przekonania, że ubiera bluzkę na ramiączkach, by stymulować pożądanie erotyczne kolegów – podkreśla pedagożka z UAM.

Czy zwróciliście uwagę, że nikt nie reguluje długości spodenek chłopców, nie zajmuje się ich dekoltami i koszulkami na ramiączkach? - Wydaje się, że w kulturze ciało dziewczynki znaczy więcej niż ciało chłopca. Często słyszymy, że ich ubiór ma być skromny i nie prowokować. Ale do czego 10-latka "ma prowokować" krótkimi spodenkami? – pyta Chmura-Rutkowska. I dodaje: - To jest właśnie seksualizacja, gdy my dorośli zaczynamy upominać się o seksualne cechy dzieci.

Szkolny ubiór wpisany do statutu
Źródło: TVN24

Aseksualność to fikcja

Szkoła co do zasady ma być aseksualna. - Gdy pytamy nauczycieli, czy płeć uczniów ma dla nich znaczenie, twierdzą, że nie. Teoretycznie nie obchodzą ich też relacje między nastolatkami, uważają, że są obszarem, którym nie powinni się zajmować. Mówią: "dla nas oni nie mają płci, nie chcemy w to wchodzić, to sprawa przeźroczysta" – opowiada Chmura-Rutkowska. - Kiedy jednak zaczynamy obserwować społeczność szkolną, to widzimy, że płeć i seksualność mają olbrzymie znaczenie - dodaje.

Prof. Lucyna Kopciewicz sprawdziła, co nauczyciele myślą na ten temat. Pytała ich, jakie ich zdaniem są dziewczynki, a jacy chłopcy. Okazało się, że zdaniem polskich nauczycielek i nauczycieli dziewczynki są: staranne, schludne, grzeczne, spokojne, sumienne, uważne, współpracujące, miłe, wrażliwe, dojrzałe, obowiązkowe, sprawne i skupione na swoim wyglądzie. Chłopcy z kolei: samodzielni, asertywni, aktywni, konkretni, logiczni, poszukujący przygód, pełni energii, pomysłowi i otwarci na doświadczenia.

Szkolny trening kobiecości i męskości
Szkolny trening kobiecości i męskości
Źródło: tvn24.pl

- Co gorsze, większość nauczycieli twierdzi, że te cechy wynikają z natury, a więc są niezmienne, a przecież uzasadnianie niesprawiedliwych "podwójnych standardów" ze względu na płeć jest już seksualizacją komentuje Chmura-Rutkowska.

Nauczycielki i nauczyciele często używają płci do organizacji i dyscyplinowania pracy uczniów i uczennic. Powszechnie stosują podwójne standardy w ocenianiu zachowań dzieci. Sugerują inne typy zajęć dodatkowych, zadań czy nagród. Normy grzeczności, bycia dobrym uczniem, zdolności, mają podwójne definicje. Z badań Chmury-Rutkowskiej wynika, że wygląd dziewcząt staje się w okresie dojrzewania główną kategorią oceniania i naznaczania, również jako źródła "zagrożenia" dla chłopców. Co ciekawe, nauczycielki nie zauważają wpływu owej "burzy hormonów" na antyszkolne i antyspołeczne zachowania chłopców.

 - Jedną z konsekwencji takiego postrzegania świata jest to, że nauczyciele nieświadomie stają się strażnikami seksistowskich norm. Nie możemy liczyć, że spotykając seksistowskie treści w podręczniku zareagują, bo ich nie zauważają – komentuje Chmura-Rutkowska.

Tymczasem drugim - obok edukacji seksualnej - lekarstwem na seksualizację jest nauka samodzielnego i krytycznego myślenia. - To nie jest tak, że dzieci muszą bezwiednie przejmować wszystkie przekazy medialne – zastrzega Marta Skierkowska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. - Ale musimy je w tym krytycyzmie wspierać, nauczyć je samodzielnego wyciągania wniosków. Również w kwestii standardów piękna i atrakcyjności.

Spór o edukację seksualną
Spór o edukację seksualną
Źródło: tvn24

Kiedy Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę w 2015 roku przeprowadziła badania na temat tego, czy rodzice rozmawiają z dziećmi o zagrożeniach związanych z seksualnością, okazało się, że robi to tylko połowa ojców i mam. - Tymczasem badania pokazują, że dzieci, które wiedzą, na czym polega stawianie granic, że mają prawo powiedzieć “nie”, wiedzą, co to jest dobry i zły dotyk, a miejsca intymne są szczególnie chronione, są zwyczajnie bezpieczniejsze – zaznacza Skierkowska.

Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska uważa, że wycofujemy się ze świata dzieci, gdy potrzebują od nas wiedzy. - To jest demoralizujące i naraża nasze dzieci na naruszanie ich granic, zachowania przemocowe i ryzykowne – podkreśla.

Z ogólnopolskiej diagnozy przeprowadzonej przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że 12 proc. nastolatków w wieku od 11 do 17 lat padło ofiarą przynajmniej jednej formy wykorzystywania seksualnego. W Polsce ofiarami przemocy seksualnej częściej padają dziewczynki (19 proc.) niż chłopcy (9 proc.).

W badaniach przyjmuje się, że wykorzystywanie seksualne dziecka to "różne zachowania włączające dziecko w aktywności seksualne: kontakty fizyczne (penetracja, dotyk), ekspozycje seksualne (ekshibicjonizm, prezentowanie pornografii), formy komercyjne (prostytucja i pornografia dziecięca)".

Jak prawica zawłaszczyła ważne pojęcie

W lutym 2014 roku Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocniczka ds. równego traktowania w rządzie PO-PSL zorganizowała w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów konferencję pod hasłem "Stop seksualizacji dzieci". Próbowała w ten sposób odebrać oręż między innymi posłance Solidarnej Polski Beacie Kempie i księdzu profesorowi Dariuszowi Oko. To oni występowali wtedy w mediach i przekonywali, że to seksualizacja dzieci i młodzieży oraz osłabienie rodziny jest "celem gender".

- Nie chciałabym, by słowo "seksualizacja", podobnie jak wcześniej "gender", było wykorzystywane w nieprawdziwym znaczeniu – powiedziała podczas wspomnianej konferencji Kozłowska-Rajewicz. Przypomniała, że jeszcze dwa lata wcześniej przed seksualizacją przestrzegali również politycy Platformy Obywatelskiej. Tylko, że dla nich to było coś innego niż dla Kempy i księdza Oko. Chodziło o wtłaczanie dzieci w role dorosłych. - W sklepach można kupić kosmetyki dla czterolatków, dla siedmiolatków bieliznę jak z sex shopu. Przeciętna nastolatka przed wyjściem z domu przez godzinę stoi przed lustrem, bo panicznie boi się, że będzie źle wyglądać. Nie chce wypaść z grupy – tłumaczyła pełnomocniczka. Według Kozłowskiej-Rajewicz to właśnie jest seksualizacja.

Czytaj także: