Przyrzekałem sobie, że nie będę pisał o koronowirusie. I nie wytrzymałem - pisze w felietonie Maciej Wierzyński, wieloletni dziennikarz TVN24, twórca programu "Horyzont".
Maciej Łubieński, syn mojego kolegi Tomka napisał o koronowirusie świetny rap z refrenem: "Polacy nic się nie stało". Widać, że młodych też zainfekowało więc nie mam co udawać, że sprawa mnie nie dotyczy. Szczególnie, że kwalifikuję się do grupy najwyższego ryzyka. Do tej samej grupy, szczególnie zagrożonej, należą politycy, chociaż z reguły są młodsi. Zachorowała pani minister zdrowia w rządzie premiera Johnsona, złapał wirusa unijny negocjator brtexitu, Barnier. U nas minister od ochrony przyrody - obecnie nazywany zgodnie z panującą modą - ministrem środowiska zachorował jako pierwszy, a po nim dowiedzieliśmy się, że choroba dopadła wiceministra rolnictwa. Wcześniej zachorował jeden generał, który był we Włoszech, na konferencji NATO. Jego nieszczęście potwierdza pogląd sceptyków, że przynależność do NATO nic nie daje, a jest niebezpieczna.
Ciekawsze od tych, opisywanych przeze mnie detali są jednak ogólniejsze prawidłowości, którym podlegają epidemie, szczególnie zaś reakcje rządzących na zarazę. Otóż historyk epidemii - są tacy na świecie - z Graham College of London zauważył, że te zachowania podlegają pewnemu schematowi, który powtarza się niezmiennie od stuleci. Faza pierwsza, to chowanie głowy w piasek. Cytowany przeze mnie profesor o nazwisku Evans, autor książki "Śmierć w Hamburgu. Społeczeństwo i polityka w czasach cholery" w wywiadzie dla "New Yorkera" mówi: "Koronowirus zaczął się w Chinach i chińskie władze na początku próbowały tłumić informacje. Gdy to się wydało, wtedy zmienili kurs. Jeśli spojrzeć, jak społeczeństwa reagują na epidemie, możemy dostrzec na przestrzeni wieków, podobieństwa. Powody dla których rządy blokują informacje są podobne: nie chcą wywoływać paniki i obawiają się strat w gospodarce. Tak było ponad sto lat temu w opisywanym przez Evansa Hamburgu, tak było w prowincji Hubei w Chinach i – co ciekawe – tak było ostatnio w Austrii a przeczytałem o tym w portalu Politico.
"Chciwość wzięła górę nad odpowiedzialnością za ludzkie zdrowie" pisał komentator austriackiego dziennika "Der Standard". 1 marca 15 pasażerów samolotu Icelandair, który wystartował z Monachium miało pozytywny wynik testu na koronowirusa. 14 z nich było w Ischgl. Ischgl to jest modna miejscowość narciarska w Tyrolu. Reykjavik zawiadomił Austriaków, że od nich przylecieli zarażeni, ale te informacje zostały zlekceważone. "To jest nieprawdopodobne, żeby zarażenie nastąpiło w Tyrolu" - oświadczyły lokalne służby medyczne. Oświadczenie sugerowało, że wśród pasażerów lecących z Monachium był jeden, który podróżował z Włoch i to on był wszystkiemu winien. Dopiero kiedy informacje o zarażeniach koronowirusem w Ischgl przyszły z innych krajów, władze kurortu pozamykały bary. Następnie zatrzymano wyciągi narciarskie, a 13 marca została zamknięta cała dolina, w której położone jest Ischgl. Ale politycy w Tyrolu zdążyli już oskarżyć zagraniczne media o fałszywe sugestie, że źródłem zarażeń było Ischlg.
Gorzej, jak to pokazują opisane przypadki, że rządzący reagują jak generałowie - przygotowują się do poprzedniej wojny. W Europie polegało to na tym, że ostatnio epidemie zaczynały się w Azji albo w Ameryce i albo wygasały, albo udawało się nad nimi zapanować zanim dotarły do Europy. Świńska grypa, która na świecie spowodowała śmierć tysięcy ludzi szczęśliwie Polskę ominęła, mimo że byliśmy jedynym krajem europejskim, który nie kupił szczepionki. To oczywiście skłaniało do bagatelizowania zagrożeń i wiary, że jakoś to będzie. Udało się poprzednim razem, to może uda się i teraz. Jeszcze 9 marca rzecznik rządu mówił, że nie ma w planach zamykania szkół. Nie wykluczał takiej możliwości ale mówił, że w planach jej nie ma.
Oczywiście w sytuacji tak trudnej jak obecna, w obliczu kataklizmu, z którym świat nie potrafi sobie poradzić trudno zachować równowagę miedzy nakazem zachowania spokoju i koniecznością informowania o kłopotliwych faktach. Kiedy inni światowi przywódcy - od Angeli Merkel poprzez Macrona po Trumpa - czują się w obowiązku coś znękanym społeczeństwom powiedzieć, nasz polityk numer jeden najpierw się schował i milczał, a teraz problem bagatelizuje. Wysługuje się podwładnymi i odbywa się karmienie narodu pozbawionymi treści wystąpieniami prezydenta i pustymi obietnicami premiera.
Oczywiście wolałbym, aby dzisiejsze zapowiedzi zawarte w "tarczy antykryzysowej" warte były więcej niż obietnice milionów samochodów elektrycznych sprzed kilku lat. Wolałbym, aby po prezydencie Polski zostało w historii coś więcej niż slogan o "Polsce w ruinie" i niezrealizowane obietnice pomocy dla frankowiczów. Niestety, mam jednak wrażenie, że doszliśmy do ściany, że sytuacja przerosła polityków rządzących dziś Polską. Że jedyna sprawa jaka zaprząta ich uwagę w obecnych trudnych czasach to ponowny wybór Andrzeja Dudy na prezydenta. Temu podporządkowują wszystkie swoje działania i liczą, że potem jakoś to będzie.
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24