|

"To chore". Co z ludźmi robi edukacja zdrowotna?

Manifestacja przeciwko edukacji zdrowotnej
Manifestacja przeciwko edukacji zdrowotnej
Źródło: PAP/Andrzej Jackowski
Kłótnie w pokojach nauczycielskich i przy rodzinnych stołach. Nauczycielki nowego przedmiotu obcesowo traktowane w sklepach i rodzice pełni niepokoju. Spór o edukację zdrowotną zaczął się w Sejmie, ale właśnie wyszedł daleko poza debaty polityków i polityczek. Kłócimy się już nie tylko o seksualność, ale nawet o dietę.Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • Edukacji zdrowotnej przez godzinę w tygodniu od 1 września mogą się uczyć dzieci i nastolatki od czwartej klasy wzwyż. Przedmiot jest nieobowiązkowy.
  • Rodzice, którzy nie chcą, by ich dzieci uczęszczały na edukację zdrowotną, muszą złożyć w tej sprawie deklaracje - mają czas do 25 września. Wzory takich deklaracji w mediach społecznościowych promują między innymi politycy PiS i Konfederacji.
  • Konflikt o nowy przedmiot, który w zalążku był sporem politycznym, wraz z pierwszym dzwonkiem przeniósł się do domów i szkół. Przyglądamy się, jakie napięcia rodzą lekcje o zdrowiu.

Agnieszka* jest nauczycielką bibliotekarką i mamą 9-latki z Mazowsza. 1 września poszła z nią do kiosku. - Chciałam kupić zeszyt, ale pani, która jest właścicielką kiosku, dotąd miła i sympatyczna dla mnie kobieta, zaczęła wypytywać, czego będę uczyć w nowym roku szkolnym - opowiada kobieta.

Odpowiedziała zgodnie z prawdą, że oprócz pracy w szkolnej bibliotece, ma kilka godzin edukacji zdrowotnej.

- Miło było właśnie do tego momentu - mówi Agnieszka. - Usłyszałam, że powinnam się wstydzić, że będę demoralizować dzieci, że po mnie się tego nie spodziewała.

Agnieszka grzecznie zapytała, czy kioskarka zapoznała się z podstawą programową. - Oczywiście na to pytanie mi nie odpowiedziała - wspomina. - W ogóle ja mało co mówiłam, bo pani zaczęła wieszać na mnie psy, na rządzie Tuska, wspominała coś o lewackich poglądach i o odmieńcach LGBT. W ogóle nie zwracała uwagi, że jest ze mną dziecko, które - delikatnie mówiąc - wystraszyło się tej sytuacji - opowiada.

Ostatecznie wyszła z kiosku bez słowa, z postanowieniem, że więcej tam nie pójdzie.

Agnieszka nie zniechęciła się za to do pracy z dziećmi. Jest już po pierwszych lekcjach dla siódmych i ósmych klas. - Dzieci przyszły na nie z ciekawości - mówi. I przyznaje: - Pytałam, jaka jest postawa ich rodziców wobec przedmiotu. Niektórzy rodzice mówili, że nie jest przydatny w życiu. Albo że dziecko ma zdecydować, czy chce uczęszczać na zajęcia. Te dzieci, których rodzice byli na "nie", już nie przyszły na te pierwsze zajęcia. Na szczęście udało mi się przekonać zdecydowaną większość klasy, z którą miałam zajęcia, i będą na nie uczęszczać.

Czytaj także: