Pogranicznicy znaleźli w wysokich Bieszczadach trójkę martwych dzieci. - Możemy przypuszczać, że dzieci zmarły z powodu wychłodzenia i wycieńczenia. Wszyscy ubrani byli w letnią odzież, jedna z dziewczynek nie miała nawet butów - poinformował prokurator rejonowy w Lesku Zygmunt Słabik.
Ostatecznie przyczynę śmierci wyjaśni sekcja zwłok.
Kobieta z czwórką dzieci usiłowała się przedostać przez granicę polsko-ukraińską. Ze wstępnych wyjaśnień matki wynika, że kiedy zgubili się, ukryła ona dziewczynki pod liśćmi paproci, a sama poszła szukać pomocy.
- Dziewczynki leżały tuż obok siebie, zapewne ogrzewały się ciepłem swoich ciał. Kiedy kobieta spotkała funkcjonariuszy Straży Granicznej powiedziała im, gdzie zostawiła dzieci. Jej wyjaśnienia nie były zbyt precyzyjne. Kiedy funkcjonariusze znaleźli dziewczynki, na pomoc było już za późno - dodał prokurator Słabik.
W czwartek temperatura w miejscu, gdzie znaleziono ciała dziewczynek, spadła do ok. 3 st. C.
Kobieta z czwórką dzieci usiłowała się przedostać przez granicę polsko-ukraińską. Nie wiadomo, w jakim celu szła do Polski i czy Polska była krajem docelowym. - Gdy odnaleźli ją pogranicznicy, zdołała tylko powiedzieć, a raczej pokazać na palcach, że cztery dni błądziła i że w górach są jej nieżywe już dzieci - relacjonuje rzeczniczka Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej kpt. Elżbieta Pikor. Funkcjonariusze poszli po śladach kobiety i 4-5 kilometrów dalej znaleźli dziewczynki.
- Kobieta została zatrzymana w okolicach Ustrzyk Górnych. Pogranicznicy przez kilka godzin przeczesywali teren wysokich Bieszczad. Około północy trafili na trzy ciała - powiedziała Pikor.
Przeżyło tylko dwuletnie dziecko, które miała przy sobie znaleziona kobieta. Zmarły trzy dziewczynki: Xaea - 13 lat, Ceda - 10 lat i Elina - w wieku 6 lat. Znajdowały się na granicy Polski i Ukrainy, przy słupie granicznym nr 82 w pobliżu miejscowości Wołosate w masywie Wołczego Berda, na wzniesieniu o wysokości 1163 m n.p.m.
- Była z dziećmi sama. Być może wskazano jej złą drogę, bo to najbardziej karkołomnie przejście przez Bieszczady - mówi Pikor. - W tym samym rejonie straż graniczna uratowała parę lat temu kilku wyczerpanych Pakistańczyków - dodaje. Przez ostatnie dni warunki atmosferyczne w górach były bardzo trudne, było bardzo zimno i padał deszcz.
36-letnia Kamisa D. wraz z dwuletnim synem Magometem została natychmiast przetransportowana do szpitala. Lekarz nie wyraził na razie zgody na jej przesłuchanie.
Czuje się juz lepiej, ale lekarz nie wyraził na razie zgody na jej przesłuchanie.
Sprawą zajmuje się prokuratura w Lesku. - Chcemy przesłuchać 36-letnią Czeczenkę, jak tylko poprawi się jej stan. Przeprowadzimy też oględziny zwłok dzieci - mówi Zygmunt Sławik, prok. rejonowy w Lesku. Prokuratura na razie nie planuje stawania kobiecie zarzutów.
- Trudno mówić, żeby ta kobieta zawiniła, żeby zadawała sobie sprawę, jakie tam są warunki. Zarówno ona, jak i jej dzieci były bardzo lekko ubrane. Winić należy tych, którzy ją prowadzili - dodaje. Zdaniem Sławika, kobieta musiała mieć przewodnika, ale mało prawdopodobne, by udało się ustalić jego tożsamość.
kaw
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24