Były molestowane przez ojca, a teraz nie ma kto płacić za ich utrzymanie - dziesięcioro dzieci z Izdebek na Podkarpaciu trafiło pod opiekę sióstr zakonnych, które prowadzą Dom Pomocy Społecznej. Przez zawiłe prawo urzędnicy wzajemnie przekazują sobie rachunki - należności sięgają 300 tysięcy złotych. Materiał magazynu "Polska i Świat".
O tym, że ojciec krzywdzi dzieci policja i prokuratura dowiedziały się przypadkiem, kiedy jedno z dziesięciorga rodzeństwa uciekło z domu. Przez dwa dni 12-letniego wówczas chłopca szukało tysiąc osób. W trakcie śledztwa okazało się, że Krzysztof S. wykorzystywał seksualnie własne córki.
Mężczyzna trafił do więzienia i zarówno on, jak i matka dzieci zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Rodzeństwo w wieku od 4 do 14 lat sąd skierował do Domu Pomocy Społecznej w Starej Wsi prowadzonego przez zakonnice. Od sierpnia zeszłego roku urzędnicy nie płacą za ich utrzymanie.
- Ktoś, kto wykonuje swoją pracę musi iść sądzić się z urzędnikami, którzy skierowali do nich dzieci po to, żeby odzyskać pieniądze. Dla mnie to jest absurd – uważa Ryszard Skotniczny ze Stowarzyszenia Europa Tradycja.
"Samorządy się przepychają, wojewoda rozkłada ręce"
Do płacenia pieniędzy za utrzymanie dzieci w domu pomocy społecznej nie poczuwa się ani wójt gminy Nozdrzec, ani starosta brzozowski, na terenie których leżą Izdebki. Obie strony mają do tego podstawę prawną.
- To jest sprawa tak związana tak bardzo skomplikowanym węzłem prawnym, wręcz gordyjskim, że nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób ten węzeł rozwiązać, a najlepiej trzeba by go przeciąć – uważa pełnomocnik Sióstr Służebniczek mec. Bartosz Grabowy.
Chodzi o to, na jakiej podstawie sąd umieszcza dzieci w Domu Pomocy Społecznej. Jeśli dzieje się to w ramach pomocy społecznej, to za opiekę płaci wójt gminy, a jeśli w ramach pieczy zastępczej, to starosta powiatowy. Sąd poproszony o dokonanie wykładni orzekł, że kierował się ustawą o pieczy zastępczej. Sprawa wydawałaby się jasna, ale dom sióstr zakonnych nie działa na zasadzie pieczy zastępczej i nie będzie działał, bo nie ma odpowiednich warunków ani kadr.
- Samorządy się przepychają, wojewoda rozkłada ręce, a siostry utrzymują dzieci ze środków własnych i darowizn, które dzięki naszym akcjom do nich wpływają – mówi Ryszard Skotniczny.
Wójt nie udzielił komentarza, starosta przekonuje, że ma dobre chęci. - Jeżeli ktoś powie, że my powinniśmy, to oczywiście zrobimy to – zapewnia starosta brzozowski Zdzisław Szmyd.
"Wydaje się, że w grę wchodzą jedynie nadzwyczajne środki zaskarżenia"
Wojewoda podkarpacki tłumaczy, że co roku płaci na DPS około miliona złotych, a dzieci mają z MOPS-u zasiłki i świadczenia wychowawcze. Tyle, że to nie zmienia faktu, że DPS powinien dostawać pieniądze za sam pobyt dzieci w placówce, zgodnie ze stawkami urzędowymi to około 4 tysiące złotych na dziecko.
- Jeżeli jest kilkadziesiąt mieszkańców w DPS-ie, a jedna trzecia w postaci tego rodzeństwa i za tym nie idą koszty utrzymania, to siłą rzeczy dom się zadłuża – zwraca uwagę mecenas Grabowy.
Inne miejsce lub miejsca na razie nie wchodzą w grę - dzieci dochodzą do siebie i najważniejsze, że są razem. Siostry przy pomocy Stowarzyszenia Europa i Tradycja poprosiły o interwencję Rzecznika Praw Dziecka i Prokuratora Generalnego.
- Wydaje się, że w grę wchodzą jedynie nadzwyczajne środki zaskarżenia, a takimi instrumentami dysponuje prokuratura czy prokurator generalny, żeby najpewniej usunąć to orzeczenie sądu powszechnego, że była to piecza – tłumaczy Grabowy.
Ani sąd, ani prokurator generalny nie odpowiedzieli na prośbę dziennikarzy o rozmowę. Rzecznik Praw Dziecka o swoich działaniach w tej sprawie ma się dopiero wypowiedzieć.
Sylwia Piestrzyńska
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24