Jeśli niemal co trzeci nastolatek nie ma chęci do życia, to oznacza, że poważny problem mamy i w domach, i w szkołach. Nie da się go rozwiązać odgórnym dekretem ani też obrażeniem się na rzeczywistość, bo "my w ich wieku mieliśmy inaczej". Czy kochający rodzic i dobry nauczyciel mogą nie zauważyć depresji dziecka? Mogą. Kluczowe jest, co zrobią, gdy już się zorientują.
"Gamoń z ciebie wyrośnie, nic z ciebie nie będzie" "Jesteś bezużyteczna" "Brzydzę się tobą" "Do niczego się nie nadajesz" "Dzieci w twoim wieku nie mają problemów" "Idź robić to, co wychodzi ci najlepiej, czyli podkul ogonek i wypier*** do pokoju ryczeć" "Jesteś wpadką, szkoda, że żyjesz".
To wszystko autentyczne zdania, które usłyszały w ostatnim czasie polskie nastolatki. Mówią tak do nich rówieśnicy, rodzice i nauczyciele. Oczywiście - nie wszyscy, ale wciąż zbyt wielu.
12 proc. uczniów i uczennic czuje się niekochana przez swoich rodziców. Twierdzi, że nie otrzymują od nich podstawowego emocjonalnego wsparcia. Z takiego domu wychodzą codziennie do szkoły. I teoretycznie mogliby tam szukać oparcia, ale nie czują, żeby nauczycielom mogli zaufać. Aż 43,1 proc. wszystkich zapytanych nastolatków uważa, że ich nauczycielom nie zależy na ich przyszłości.
Choć młodzi przyznają, że takie okropne słowa, jak te powyżej, słyszą najczęściej od siebie samych (dotyczy to aż 30,7 proc. badanych, bywają dla siebie naprawdę okrutni), to zdecydowanie nie tylko.
9,3 proc. badanych nastolatków deklaruje, że słyszy raniące rzeczy od kolegów i koleżanek, 12,9 proc. od mamy, 10,8 proc. od taty, a 10,5 proc. od nauczycieli.
Czy kogoś jeszcze dziwi, że 12-latek, który słyszy, że jest bezużytecznym gamoniem, traci chęci do życia? A przecież do tego dochodzą inne kłopoty. Niemal połowa nastolatków ma skrajnie niską samoocenę, co trzeci czuje się samotny.
Takich poruszających danych w raporcie Fundacji UNAWEZA Martyny Wojciechowskiej pod hasłem "Młode Głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym" jest ogrom. Wielka jest też próba badawcza - fundacja zapytała 184 tys. uczniów w wieku 10-19 lat, jak się czują. I dlaczego tak źle. Nikt wcześniej nie zadał tego pytania i nie na taką skalę.
A skala problemów jest taka, że działać trzeba tu i teraz - każdy na własnym podwórku, tak domowym, jak i szkolnym.
Skąd to przekonanie? Prezentacja zatrważającego raportu “Młode Głowy” (17 kwietnia) niemal zbiegła się z premierą innego badania poświęconego młodym Polakom. 14 kwietnia w Krakowie Stowarzyszenie Umarłych Statutów (SUS) zaprezentowało efekty swoich badań na temat przestrzegania praw uczniów.
- Z naszego badania wynika, że uczniowie w szkole czują się źle, czują się ignorowani i lekceważeni, ich prawa są naruszane, a oni sami są przemęczeni - wyliczał problemy młodzieży Łukasz Korzeniowski, przewodniczący SUS, który zwrócił uwagę na korelację zawartych w badaniach danych.
Tak, jakby wielu dorosłych uważało, że szkoła jest tylko i wyłącznie od przekazywania uczniom wiedzy, wkładania do głów jak najwięcej danych na każdy temat, a nie po to, by ułatwić im funkcjonowanie w grupie rówieśniczej czy nauczyć nawiązywania relacji.
Szkoła ma ich przygotować do dalszego życia, ale na pewno nie jest po to, by chęci do życia pozbawiać.
Czy system edukacji jest współwinny kiepskiej kondycji psychicznej polskich nastolatków? Czy to może rodzice za dużo oczekują od szkoły, również w kwestii wychowywania własnych dzieci?
Czy naprawdę kiedyś tego nie było?
Na początku 2023 roku z zaskoczeniem odkryliśmy, że w Polsce jest mnóstwo szkół, które za autoagresję obniżają ocenę z zachowania lub grożą wydaleniem ze szkoły. Tę sprawę na łamach tvn24.pl opisała nasza reporterka Iga Dzieciuchowicz.
Okazało się, że autoagresja bywa przez dorosłych odbierana jako coś, z czego się wyrasta lub co można łatwo zakończyć, ot powiedzieć "przestań". I już. Wystarczy, Okazało się, że są i tacy dorośli, którzy w tym, że dziecko, nastolatek, młody dorosły robi sobie krzywdę, dostrzegają złośliwość wymierzoną w nich, głupotę – coś, co należy wytknąć i za co powinno się ukarać małolata.
W 2023 roku w niektórych szkolnych statutach zrównuje się samookaleczanie się z umyślnym narażeniem zdrowia innych, paleniem papierosów, używaniem petard, handlowaniem środkami odurzającymi czy – w skrajnym przypadku – różnymi formami piercingu. Tak, w Polsce naprawdę są podstawówki, które na równi oceniają robienie sobie krzywdy i noszenie kolczyków w miejscach innych niż uszy. I stawiają za to ujemne punkty.
Krzywdzące, niezgodne z prawem, wręcz głupie i śmiertelnie niebezpieczne takie zapisy statutowe to tylko wierzchołek góry lodowej. Z dużym prawdopodobieństwem z wieloma przedstawicielami pokolenia zet (urodzonymi między 1995 a 2012 rokiem) nikt o autoagresji nie rozmawiał. Temat zdrowia psychicznego właściwie nie istnieje w podstawie programowej, a na edukacji dla bezpieczeństwa, gdzie był, zastąpiono go w tym roku – uwaga! - nauką strzelania.
Rozmowa o samookaleczeniach często sprowadza się do "kiedyś tego nie było". Ale to nie do końca prawda. Nastolatki od lat podejmują różne ryzykowne zachowania, które
są wołaniem o pomoc, sygnałem, że dzieje się z nimi coś złego, stanowią próbę rozładowania trudnych emocji. Nam samym, starszym, nie było obce wdawanie się w bójki, wagarowanie czy spożywanie napojów przeznaczonych dla osób powyżej 18. roku życia.
Dziś, gdy badacze zapytali polskie nastolatki o to, jakie działania autodestrukcyjne podejmują, okazało się, że najczęstsze było objadanie lub głodzenie się (43,3 proc.), regularne ćwiczenie ponad własne siły pomimo złego samopoczucia (34,2 proc.), regularne odchudzanie się (32,8 proc.) i właśnie samookaleczanie (16 proc.).
Chodzi o to, żeby zadać sobie ból albo odwrócić uwagę od innych emocji. Czasem odciąć się od bodźców - dramatycznych informacji ze świata albo wręcz przeciwnie wyidealizowanego, często wykreowanego życia znajomych w social mediach, którym nigdy nie dorównamy (skala zestawiania swojego życia z życiem rówieśników dziś a kiedyś jest nieporównywalna). W grę wchodzi też kontrola nad ciałem, gdy tracimy kontrolę nad innymi sprawami w naszym życiu.
Zaskoczeni? Martyna Wojciechowska we wstępie do raportu pisze o tym tak: "'Za moich czasów', 'Kiedy ja byłem, byłam w Twoim wieku'". Chyba każdy z nas kiedyś usłyszał podobne zdanie od swoich rodziców, dziadków czy nauczycieli. Tylko że teraz świat zmienia się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Nie możemy więc przekładać wspomnień naszego dzieciństwa i okresu dojrzewania na to, czego dzisiaj doświadczają młodzi ludzie" - podkreśla.
Potwierdzają to również eksperci.
- Oczywiście, że kiedyś tego nie było - mówi psycholożka Agnieszka Duszyńska o długiej liście problemów, z którymi mierzą się dziś dzieci i młodzież.
I zaraz kontynuuje: - Nie było, bo świat był zupełnie inny. Nasze doświadczenie dzieciństwa i młodych lat było zupełnie inne od tego, z jakimi problemami dziś mierzą się młode osoby. Od tego, jak szybki mają dostęp do różnego rodzaju bodźców, choćby w związku z mediami społecznościowymi. To wszystko na nich wpływa. Za naszych czasów? Za naszych czasów nie było nawet telefonów komórkowych, czego teraz młodzież już nie jest w stanie sobie wyobrazić. To dziś główny model kontaktu rówieśniczego. Dlatego też trudno porównać doświadczenie dorosłych osób z tym, z czym borykają się dziś dzieci i młodzież - podkreśla.
Duszyńska jest koordynatorką zespołu konsultantów w Programie Pomocy Telefonicznej Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę".
Wspiera, odbierając telefony dzieci i młodzieży pod numerem 116 111 i oraz dorosłych pod 800 100 100.
I stanowczo nie chce być w gronie, które mówi “to wszystko wina smarfonów”. Sama przyznawała, że nowe technologie jednym utrudniają życie, ale innym je ratują.
W czwartek, 20 kwietnia, Duszyńska dzieliła się swoimi doświadczeniami z uczestnikami debaty o zdrowiu psychicznym, organizowanej przez FDDS. Dane z telefonu zaufania są nie mniej niepokojące niż te z raportu “Młode Głowy”. Tylko w marcu tego roku doszło do ponad 100 interwencji (w całym 2022 roku było ich 855). Tak wielu w tak krótkim czasie nie było jeszcze nigdy. Co to znaczy? - Interwencja to taka sytuacja, w której decydujemy się wezwać pomoc do młodej osoby w zagrożeniu życia albo decydujemy się na kontakt z bliską jej osobą, aby tej pomocy udzieliła - tłumaczyła Duszyńska.
Mówiąc wprost: z dzwoniącym jest tak źle, że rozmowa z konsultantem czy konsultantką nie wystarczy, by mieć pewność, że młoda osoba będzie bezpieczna.
Nie lubią i nie wierzą w siebie
Za naukową stroną raportu “Młode Głowy” stoją socjolog dr Maciej Dębski i psycholożka Joanna Flis. We wspólnym tekście podkreślają: "współpraca między szkołą a rodzicami jest nie tylko bardzo ważna, ale i możliwa".
Bo zarówno raport SUS (powstał na podstawie badania online na próbie 990 uczniów oraz młodych absolwentów), jak i UNAWEZY (do badania zgłaszały się szkoły, a następnie przekazywały ankietę uczniom, wypełniło ją ponad 184 tys. osób) nie muszą być czytane jako historie o szukaniu winnych, mogą być odbierane jako opowieści o poszukiwaniu rozwiązań. Wspólnie.
Dlaczego dzieci podejmują zachowania ryzykowne i autodestrukcyjne, na przykład same się ranią?
Jednym z kluczowych czynników ryzyka jest ich skrajnie niska samoocena oraz dojmujące poczucie samotności.
Flis i Dębski zadali sobie wprost pytanie: co stanowi przyczynę depresji, wzrostu myśli samobójczych, deklaracji samobójczych i tendencji oraz zamachów samobójczych?
W raporcie odpowiadają, że jasnym jest, że im niższa była samoocena badanych nastolatków, tym wyższe okazywały się ich poziom depresji, zachowań autodestrukcyjnych, myśli samobójczych, częstsze było mówienie o samobójstwie, częstsze jego planowanie i wreszcie częstsze podejmowanie zamachów samobójczych.
To nie dotyczy jakichś pojedynczych osób w klasie, które na lekcji próbują zniknąć pod ławką, noszą bluzy z kapturami, by nie pokazać innym twarzy, czy najchętniej nie pokazywałyby się w szkole wcale.
Osoby o skrajnie niskim poziomie samooceny to aż 46 proc. wszystkich badanych nastolatków.
W każdej klasie to niemal połowa!
W niskiej samoocenie nie chodzi tylko o wygląd - choć pod tym względem polskie nastolatki są szczególnie samokrytyczne - ale też o to, co jest dla młodych ludzi osiągalne lub nie. O dobre stopnie, fajne hobby, miejsce w grupie. Z raportu dowiadujemy się, np. że wielu z nich nie wierzy, że umie sobie radzić ze stresującymi sytuacji. Taki brak sprawczości, wiary, że rzeczy są od nas zależne i że mamy na nie realny wpływ, bardzo mocno wpływa na poczucie własnej wartości i właśnie ogólną samoocenę.
W raporcie czytamy: "Dzieci z poczuciem sprawczości poniżej średniej częściej mają wyższy poziom depresji, większą ilość myśli samobójczych, zachowań autodestrukcyjnych oraz tendencji samobójczych (...)"
Przyczyn takiego stanu rzeczy możemy upatrywać w różnych obszarach, od rodzicielskiej nadopiekuńczości, przez oceniający charakter szkoły, aż po surowe oczekiwania rodzicielskie.
Drogi nauczycielu, droga nauczycielko - nie możesz powiedzieć z czystym sumieniem "od tego jest dom, ja się w te sprawy mieszać nie będę".
Tak jak ty, rodzicu, nie możesz uważać, że "wszystkiemu winna jest szkoła, bo jakby nie ci nauczyciele, to moje dziecko by się niczym nie stresowało".
Tak jak można było przeczytać w raporcie Centrum Edukacji Obywatelskiej z 2021 roku:
Wystarczy nawet jeden nauczyciel na dziesięciu, którego uczeń się boi, by zadeklarować ogólny strach przed powrotem do szkoły.
Ale tak samo wystarczy - by obniżyć samoocenę i niebezpiecznie pchnąć w kierunku niechęci do życia - jeden krewny mówiący w gniewie "do niczego się nie nadajesz".
Dlaczego nam o tym nie mówią?
Rzeczywistość nastolatków tak samo jak nasza jest złożona – szczególnie w obszarze zdrowia psychicznego.
- My, dorośli, mamy tendencje do unieważnienia młodych ludzi - oceniał na debacie w FDDS nauczyciel, psychoterapeuta i interwent kryzysowy z Łodzi Tomasz Bilicki. - Do negowania ich uczuć, emocji, przemyśleń, bagatelizowania ich kłopotów. Robimy to niekiedy nieświadomie, mówiąc: "nie smuć się", "nie płacz", "przecież nic się nie stało", "inni mają gorzej", "nie bądź mięczak" czy pytając: "jakie ty możesz mieć problemy, skoro masz 10 czy 15 lat?". Cały czas przy tym oczekujemy, że dzieci udzielą nam prostych odpowiedzi na pytanie, dlaczego czują się tak, jak się czują. A one często tego nie wiedzą lub nie mają zaufania do nas, że ich wysłuchamy i zrozumiemy - dodawał.
Około 40 proc. wszystkich telefonów pod 116 111 dotyczy dziś zdrowia psychicznego. - Dzieci opowiadają o negowaniu uczuć i stereotypach, które słyszą: "wyrośniesz z tego", "chłopaki nie płaczą", "dziewczynki się nie złoszczą, bo nie wypada" - wyliczała Agnieszka Duszyńska. - Na pewno rodzicami, którzy tak mówią, kieruje jakiegoś rodzaju obawa, jakiś wstyd, że sięgając po fachową pomoc, będą w jakiś sposób naznaczeni. Ale w efekcie dzieci skarżą się, że nie reagujemy. Albo mówią: "dopiero jak się samookaleczyłem, to ktoś zauważył i faktycznie coś się wydarzyło" - zauważyła.
Jest też druga grupa dzieci, które dzwonią na 116 111. Takich dzieci, które zwyczajnie boją się powiedzieć dorosłym o swoich problemach. - Nie chcą martwić rodziców, którzy mają swoje własne dorosłe problemy i nie chcą im dokładać. Mówimy im, że w tym wieku to jednak rodzice mają możliwości i kompetencje, by opiekować się dziećmi, i nie powinny odwracać ról - tłumaczyła Duszyńska.
Przecież ma dobre oceny, jak może mieć depresję
Czy dobry, kochający rodzic może przeoczyć depresję swojego dziecka?
- Może - nie ma wątpliwości Bilicki. - Tak jak myśli samobójcze, samouszkodzenia. Między innymi dlatego, że pokutuje stereotyp osoby chorej na depresję. Nauczyciele mówią: "ale przecież on chodzi po korytarzu i ma tam znajomych, nie ma depresji". Rodzic myśli sobie: "przecież ma dobre oceny, nie może mieć depresji". I jest spokojny. Sygnały, że dzieje się coś złego, wcale nie są oczywiste.
Na co więc zwracać uwagę? Tomek Bilicki nie ma łatwej odpowiedzi: - To bardzo trudne, bo mówimy o nastolatkach. Czy jeżeli nastolatek zamyka się w pokoju i chce mieć zamknięte drzwi i izoluje się od rodziców, to to jest wiek dojrzewania, czy to jest depresja? Czy jeśli nastolatka nie chce rozmawiać ze swoimi rodzicami tak jak kiedyś, siedzieć wspólnie na kanapie, pić kakao, to jest wiek dojrzewania, czy to są zaburzenia lękowe, czy cokolwiek innego? To bardzo delikatne. To, co jest istotne w tej sprawie: rodzicu, jeśli masz wątpliwości, czy z twoim dzieckiem dzieje się coś złego, skonsultuj to z kimś, kto się zna. A jeśli twoje dziecko nie chce do kogoś takiego iść, ty pójdź. Daj mu dobry przykład - zachęcał.
Są jednak też rzeczy, na które – jak podkreślają fachowcy – warto zwracać uwagę bezdyskusyjnie, to m.in. silne wahania nastrojów, nagłe zmiany zachowania, wycofywanie się z kontaktów z dotychczasowymi znajomymi, a niekiedy wszelakich, problemy ze snem.
Widać je w domu, ale widać też w szkole.
Nie zgłaszają, bo nie ufają
I tu znów możemy wrócić do statutów i raportu SUS na temat szkół.
- Nierzadko spotykamy się z tym, że temat jest marginalizowany. Mówi się, że to przypadki, incydenty, ale łamanie praw uczniów to problem systemowy - uważa Łukasz Korzeniowski z SUS. - Fałszywym jest zakładanie, że problem nie istnieje. Uczniowie często nie zgłaszają go do odpowiednich instytucji, bo nie mają zaufania, że zostaną sprawiedliwie, uczciwie potraktowani i nie zadzieje im się krzywda - podkreśla.
Tymczasem z raportu SUS wynika m.in., że ponad 81 proc. uczniów miało poczucie, że ich prawa są w szkołach naruszane. Tylko 19 proc. uczniów zadeklarowało, że nigdy nie spotkało się z przejawami przemocy psychicznej ze strony nauczycieli.
A pamiętacie, jak Łukasz mówił o lekceważeniu? Spora część ankietowanych (42,9 proc.) miała poczucie bycia ignorowanymi przez nauczycieli, z czego aż 15,4 proc. zdecydowanie zgadza się z takim stwierdzeniem. Jednocześnie 29,4 proc. ankietowanych sądziła też, że dyrektor i nauczyciele nie liczą się z głosem uczniów.
Ankietowani mieli m.in. ustosunkować się do kilku bardziej szczegółowych twierdzeń opisujących sytuacje, które można byłoby zakwalifikować jako przemoc psychiczną nauczycieli względem uczniów:
1. Nauczyciele w niewłaściwy sposób odnosili się do uczniów (przytyki, niemiłe i nieadekwatne uwagi, niestosowne komentarze na temat wyglądu, sytuacji rodzinnej itp.) - twierdząco odpowiedziało 28,2 proc. badanych; 2. Nauczyciele wyśmiewali uczniów, którzy osiągali słabsze wyniki w nauce - potwierdziło to 15,6 proc. badanych (zawsze lub zazwyczaj), ale kolejne 20,8 proc. przyznało, że do takich sytuacji dochodzi sporadycznie; 3. Na zajęciach wychowania fizycznego zdarzały się niemiłe komentarze nauczyciela WF - i tylko mniej niż połowa badanych (41,2 proc.) odpowiedziała, że "nigdy" nie spotkała się z takim zachowaniem.
Z wysokim odsetkiem osób, które źle czują̨ się w szkole, koreluje wysoki procent ankietowanych, którzy uważają, że w szkole nie mogą być w pełni sobą (49 proc.), oraz tych, którzy sądzą, że w szkole nie mogą wyrażać własnych poglądów (40,5 proc.).
Korzeniowski: - Zawsze zaskakuje mnie to, że szkoła potrafi łamać nawet te przepisy, które sama tworzy. Uchwala statut, a potem go nagminnie łamie i nie uważa, że to istotne. A przecież w kwestii uczenia demokracji to bardzo ważne. Jeśli tworzymy prawo, a potem ostentacyjnie je łamiemy, to pokazuje, że prawo nie ma znaczenia - podkreśla.
Szkoła (bez) relacji
Zdaniem Korzeniowskiego prawa – takie jak prawo do odpoczynku czy racjonalnego planu lekcji – w wielu szkołach istnieją tylko na papierze. Lekcje wychowawcze często zmieniają się w matematykę. - I co z tego, że zawsze tak było? - pyta. - Przecież wyraźnie widzimy, że być nie powinno.
Lekcje wychowawcze nie mają podstawy programowej, nie ma sztywnej listy tematów, które należy omówić z daną grupą wiekową. To jedna z niewielu okazji w szkole, gdzie można swobodniej rozmawiać o samopoczuciu, relacjach, emocjach i właśnie zdrowiu psychicznym.
Polonistka Anna Konarzewska w zeszłym roku wydała książkę na ten temat pod tytułem "(Nie)zwykłe spotkania". Podpowiada w niej, jak rozmawiać z wychowankami, np. o popełnianiu błędów, ocenianiu innych ludzi, hejcie, wstydzie, radzeniu sobie z gniewem, wzmacnianiu poczucia własnej wartości – czyli wszystkich tych rzeczach, które długofalowo mogą mieć wpływ na zdrowie psychiczne nastolatków.
Konarzewska we wstępie do książki podkreśla:
Nauczyciel, który nie zbuduje odpowiednich relacji z uczniami, nigdy nie przekaże im wiedzy.Anna Konarzewska
"Może się dwoić i troić, może ukończyć sto różnych fakultetów, kursów i szkoleń, ale bez tworzenia atmosfery i relacji niczego nie nauczy młodego człowieka. Tak, nikt nas tego na studiach nie nauczył, dlatego tak ważne jest, abyśmy uczyli się tych umiejętności z własnych doświadczeń, z własnych potyczek oraz refleksji. Bagatelizując sprawy komunikacji międzyludzkiej, unicestwiamy relacje i zabijamy chęć zdobywania wiedzy".
Tomek Bilicki ma podobne zdanie. Twierdzi też, że relacje można budować na każdej lekcji.
- W Polsce żadne przepisy nie zakazują nauczycielce i nauczycielowi zainteresowania się emocjami, uczuciami, relacjami - podkreśla. - Nic nie zakazuje tego, żeby na przykład, sprawdzając listę obecności, odejść od tego, by mówić "jestem" czy "obecny"... tylko na przykład można wyświetlić sześć zdjęć psów na monitorze. Pokazać takiego psa, który gdzieś pędzi i biegnie. I takiego psa, który szczeka, i takiego, który jest pod kocykiem i widać tylko nos. A sprawdzając listę obecności, zapytać: "Powiedz mi, z którym psem się dziś identyfikujesz?". A następnego dnia można wyświetlić ekran telefonu komórkowego, gdzie jest zero kresek, jedna, dwie, trzy, cztery. I zapytać: "Ile masz dziś energii?". Można to zrobić roślinami, kolorami. Sposobów jest nieskończenie wiele. I myślę, że nie szkoda na to czasu na lekcji. Ilu z was pamięta, jak się rozmnażają okrytonasienne, a ilu może opowiedzieć o swoim ulubionym przyjacielu ze szkoły czy ukochanym nauczycielu? Szkoła może i powinna być miejscem relacji. A zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży to nasza wspólna sprawa - podkreśla.
***
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mooremedia/Shutterstock