- Prokurator porzucił wszystkie zarzuty. Nie było żadnych podstaw do tego, żeby oskarżyć moją żonę - mówił w "Piaskiem po oczach" Mirosław Drzewiecki, broniąc swojej partnerki, która w ubiegłym roku została oskarżona o kradzież ubrań ze sklepu. Polityk przekonywał, że zawsze wierzył w jej niewinność.
Mirosław Drzewiecki wypowiedział się na temat ewentualnego powrotu do polityki. - Ja nigdzie nie wyjeżdżałem, poza tym bardzo trudnym okresem dla mnie, a głównie dla mojej żony, całej rodziny, kiedy żona czekała na wyjaśnienie sprawy w Stanach - wyjaśnił na początku programu "Piaskiem po oczach" w TVN24 Mirosław Drzewiecki.
Polityk w ten sposób nawiązał do afery, która wybuchła w ubiegłym roku, gdy na Florydzie zatrzymano jego małżonkę wraz z koleżanką i oskarżono o kradzież futer. - Wtedy mnie długo nie było, ale teraz już jestem - dodał.
"To były rzeczy żony"
Były minister sportu przekonywał, że sprawa jego życiowej partnerki została zamknięta w lutym, a prokurator wycofał się z wcześniej stawianych zarzutów.
- Prokurator stanowy, który tę sprawę wnosił, porzucił wszystkie zarzuty dlatego, że nie było żadnych podstaw do tego, żeby oskarżyć moją żonę i jej koleżankę - powiedział.
Według Drzewieckiego jego żona została zatrzymana, ponieważ ochrona błędnie stwierdziła, że chce wynieść ubrania za ponad 500 dolarów. W rzeczywistości - jak tłumaczył polityk - były to jej rzeczy, które miała ze sobą i włożyła do torby. Mówił również, że sklep w swoim asortymencie nigdy nie miał produktów, o których kradzież oskarżono jego żonę.
- To jest trochę tak, jakby pan powiedział, że ukradłem panu mercedesa, a pan nigdy nie posiadał mercedesa - mówił.
Polityk argumentował, że cały proces wyjaśniania trwał tak długo, ponieważ sklep nie chciał zrobić inwentaryzacji - zgodził się na nią dopiero po nakazie sądu. Drzewiecki obwiniał również tabloidy, które - jak ocenił - wywierały wpływ na amerykański wymiar sprawiedliwości.
"Stadion to nie kawalerka"
Były minister sportu w programie TVN24 odniósł się także do ubiegłorocznego raportu Najwyższej Izby Kontroli krytykującego nadzór ministrów sportu - w tym Drzewieckiego - nad Stadionem Narodowym. - Żadnych wyrzutów sumienia - powiedział wprost polityk. Przyznał, że raport NIK przeczytał "ze zdziwieniem", a jego zarzuty nazwał "absurdalnymi".
- Człowiek, który napisał ten raport, widocznie nie był wtedy w Polsce albo w ogóle jest odrealniony i nie żyje w realnym czasie - dodał.
Polityk przekonywał, że nic nie przepłacono w związku z budową stadionu. - Wygrała najniższa oferta - argumentował.
Drzewiecki nie potrafił jednak odpowiedzieć, dlaczego wydano 36 mln zł na sprzęt kuchenny dla stadionu. - Tego nie wiem, ale trzeba pamiętać o tym, że stadion to nie jest kawalerka i w związku z tym samych toalet na stadionie jest ponad tysiąc - podsumował.
Autor: nsz/kka,tr / Źródło: tvn24