|

"Populizm i koniunkturalizm były ważniejsze niż budowa zbiorników retencyjnych"

Kłodzko, 16 września 2024
Kłodzko, 16 września 2024
Źródło: PAP/Dariusz Gdesz

- Budżety Wód Polskich w oddziałach powiatowych to są śmieszne wartości. Jako wójt gminy dysponowałem trzykrotnie większymi kwotami na kopanie rowów melioracyjnych, niż oni mają na utrzymanie cieków wodnych i infrastruktury przeciwpowodziowej. O infrastrukturę trzeba dbać. Jeżeli nie jest w należyty sposób modernizowana, to się kończy, jak ze stuletnią tamą w Stroniu Śląskim - kataklizmem - mówi tvn24.pl Paweł Gancarz (PSL), marszałek województwa dolnośląskiego.

Artykuł dostępny w subskrypcji

39-letni Paweł Gancarz (Polskie Stronnictwo Ludowe), dziś marszałek województwa dolnośląskiego, jeszcze w grudniu był wójtem Stoszowic, gminy na Ziemi Kłodzkiej. Pełnił ten urząd przez ponad dziewięć lat. - Z mieszkańcami trzeba rozmawiać na argumenty. Z doświadczenia samorządowca wiem, że najtrudniejsze sporne tematy - typu: budowa dróg, spalarni odpadów czy zbiorników retencyjnych - da się rozwiązać przez długotrwałe konsultacje, jeśli trzeba - prowadzone do bólu - mówi w rozmowie z tvn24.pl.

Piotr Szostak: Od kilku dni politycy PiS i PO przerzucają się winą za to, że w Kotlinie Kłodzkiej nie wybudowano wystarczającej liczby zbiorników retencyjnych. Protesty mieszkańców w 2019 r., w trakcie kampanii wyborczej do europarlamentu, przekreśliły plany dziewięciu zbiorników, które miał sfinansować Bank Światowy. Przygotowany na zlecenie Wód Polskich projekt zakładał wtedy przesiedlenie około 1,2 tys. osób. Dlaczego się to nie udało?

Paweł Gancarz: Wojna o te zbiorniki w regionie toczyła się od lat. Niestety, populizm dwóch największych środowisk politycznych i koniunkturalizm były ważniejsze. Pamiętam, jak obserwowałem tę dyskusję z boku, jako wójt gminy Stoszowice, która sąsiaduje z gminą Kłodzko, i wiedziałem, że to duży błąd. Nie mogłem na to patrzeć. 

Przedstawiciele Wód Polskich poddali się wtedy bez walki. Nie podjęli nawet próby dyskusji czy negocjacji. Ktoś wcześniej pracował nad dokumentacją, wytypowaniem lokalizacji pod te zbiorniki i tak dalej, ale z góry przyszło polityczne polecenie i ileś milionów złotych na opracowanie projektu zostało wyrzucone w błoto. To było niepoważne.

Marszałek województwa dolnośląskiego Paweł Gancarz
Marszałek województwa dolnośląskiego Paweł Gancarz
Źródło: Maciej Kulczyński/PAP

W maju 2019 r. Anna Zalewska, "jedynka" PiS w wyborach do europarlamentu, pojawiła się na spotkaniu mieszkańców z przedstawicielami Wód Polskich i Banku Światowego i ogłosiła, że nowych zbiorników nie będzie. W mediach sugerowała, że Bank Światowy chce "wywłaszczać ludzi". Protesty przeciwko budowie wspierała wtedy też posłanka PO Monika Wielichowska, obecnie wicemarszałek Sejmu. I różni samorządowcy.

Nie rozumiałem tej licytacji. Polityka na tym polega, żeby podejmować niewygodne decyzje. Nie da się wszystkich zadowolić. Po to jesteśmy wybierani, żeby trudne decyzje podejmować i zabezpieczyć kolejne tysiące gospodarstw domowych. Te zbiorniki uratowałyby ludzi. Czy one zostałyby wybudowane na czas, to inna kwestia, ale każdy jeden dodatkowy poprawiłby sytuację.

Zbiornik w Szalejowie Górnym, na rzece Bystrzyca Dusznicka, tak naprawdę zatrzymał większość wody i zmagazynował ją w najtrudniejszym momencie. Gdyby go nie było, w Kłodzku mogło być nawet metr wody więcej. Inny przykład to Pilce, czyli wieś w gminie Kamieniec Ząbkowicki, która w 1997 r. została zmieciona przez powódź. Mieszkańców później przesiedlono, ale zbiornik retencyjny, mimo planów, nigdy tam nie powstał. Przez dwie dekady. Dzisiaj, po raz trzeci od katastrofy z 1997 roku, Nysa wróciła do swojego starego koryta, a woda płynęła przez obszar, który został wyludniony. Na pewno przydałby się tam zbiornik, bo to obszar między Kotliną Kłodzką a zbiornikiem Otmuchów i Nyskim. W tym wypadku jest miejsce, jest odpowiednia dokumentacja, ale potrzeba woli politycznej, pieniędzy i wykonawcy.

Anna Zalewska w 2019 roku zgadzała się z tym, żeby nie budować więcej zbiorników, dziś oskarża Brukselę
Źródło: Jakub Sobieniowski/Fakty TVN

Czego najbardziej zabrakło tych pięć lat temu? Dobrej komunikacji z mieszkańcami, negocjacji z lokalną społecznością? 

Z mieszkańcami trzeba rozmawiać na argumenty. Z doświadczenia samorządowca wiem, że najtrudniejsze sporne tematy - typu: budowa dróg, spalarni odpadów czy zbiorników retencyjnych - da się rozwiązać przez długotrwałe konsultacje, jeśli trzeba - prowadzone do bólu. Jeżeli jakieś rozwiązanie jest faktycznie najlepsze, przemyślane przez fachowców, przeanalizowane, poparte twardymi danymi, to trzeba o nie walczyć. Oczywiście, że takie przesiedlenie musi się wiązać z odpowiednią rekompensatą i zadośćuczynieniem.

Teraz, po powodzi, tych ludzi i tak trzeba będzie przenieść? 

Liczba miejsc, gdzie można budować zapory i zbiorniki jest w naszym górzystym regionie ograniczona. To są wytypowane wcześniej lokalizacje, o odpowiednich warunkach terenowych. Zbiornik retencyjny może być budowany albo na cieku, czyli bezpośrednio na rzece lub potoku, albo w jego niedalekim położeniu. Czyli w tym przypadku w dopływach Nysy i na samej Nysie. To po prostu trzeba zrobić, w naszym regionie to najlepsze rozwiązanie. Nie ma innego, skoro te ekstremalne zjawiska pogodowe nawiedzają nas tak często.

A konserwacja infrastruktury? Podczas tej powodzi drzewa blokowały spływ wody.

W ciekach rosną drzewa i to na pewno zatrzymywało wodę, ale to też problem środków finansowanych, a nie wina pracowników Wód Polskich, którzy muszą teraz świecić oczami przed mieszkańcami i samorządowcami.

W 2018 r. powołano ten jeden scentralizowany urząd w miejsce Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej oraz Zarządów Melioracji i Urządzeń Wodnych. I teraz pieniądze z Dolnego Śląska idą do centrali, a później w znikomej ilości wracają z powrotem. Budżety Wód Polskich w poszczególnych oddziałach powiatowych to są śmieszne wartości. Jako wójt dysponowałem trzykrotnie większymi kwotami na kopanie rowów melioracyjnych, niż oni mają na utrzymywanie cieków wodnych i infrastruktury przeciwpowodziowej. A o tę infrastrukturę trzeba dbać, konserwować ją, utrzymywać i rozbudowywać. Jeżeli nie jest w należyty sposób modernizowana, to się kończy, jak ze stuletnią tamą w Stroniu Śląskim - kataklizmem.

Stronie Śląskie zrujnowane przez falę powodziową. Wstępne straty oszacowano na miliard złotych
Źródło: Renata Kijowska/Fakty TVN

Jej pęknięcie w niedzielę 15 września pogłębiło powódź. Stronie Śląskie zostało zrujnowane. 

Skutki były katastrofalne. Jakby tama była nowa, to pewnie nic by się nie stało. Ale lata świetności miała już dawno za sobą. Niemcy wybudowali ją w zupełnie innych warunkach.

Przy czym trzeba też przyznać, że na pewne zjawiska atmosferyczne nie będziemy mieć wpływu nawet ze świetną infrastrukturą. Ilość wody podczas tej powodzi jest tak gigantyczna, że infrastruktura Czechów też nie była w stanie tego udźwignąć. W krajach lepiej rozwiniętych, z podobnym ukształtowaniem terenu, jak Niemcy czy Austria w ostatnich latach też widzieliśmy podobne obrazki. Kiedy przychodzi wielka woda, to nawet tak dobrze przemyślane infrastrukturalnie elementy nie są w stanie tego w jednej chwili zatrzymać.

Ale teraz odbudowa całej infrastruktury, dróg, torów i mostów, będzie kosztować miliardy.

Patrząc na infrastrukturę, która ucierpiała: zbiorniki retencyjne, wały, drogi, tory i setki pozrywanych mostów, to będą gigantyczne kwoty. Odbudowa jednego mostu kosztuje średnio kilkadziesiąt milionów złotych. Nie mówię o gminach, które zostały zupełnie przeorane, jak Lądek Zdrój, Stronie Śląskie czy gmina wiejska Kłodzko [tereny wokół miasta - red.], gdzie wszystko - domy, samochody, chodniki i drzewa - woda wymieszała z ziemią, błotem, z kamieniami.

Mamy wystarczającą liczbę koparek, żeby to posprzątać?

Sprzęt ciężki jest. W poniedziałek [16 września - red.] woda jeszcze nie opadła, a już we wtorek po południu sprzęt wojskowy trafił do Stronia, Lądka i Kłodzka. Mówimy o Wojskach Obrony Terytorialnej, jednostkach specjalistycznych, wojskach inżynieryjnych, które te maszyny obsługują. To są w tym momencie już tysiące ludzi, którzy walczą ze skutkami katastrofy. 

2409N220XR F16 BALUKIEWICZ SPRZATANIE I POMOC
Każda pomoc jest teraz na wagę złota. Co się przyda powodzianom?
Źródło: Marta Balukiewicz/Fakty po Południu TVN24

Powódź najmocniej dotknęła Ziemię Kłodzką, gdzie są jedne z najbiedniejszych gmin w Polsce. 

To prawda. 

Niedawno ogłosiliście, że przeznaczycie 20 milionów złotych na doraźną pomoc dla samorządów. To wystarczająca kwota? 

Jako samorząd województwa pomagamy dolnośląskim samorządom lokalnym, które zostały poszkodowane w powodzi. Każda pomoc jest teraz potrzebna. Widzimy dużo gestów solidarności z całej Polski, od samorządów wojewódzkich. Marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik był pierwszym, który zadzwonił do mnie i obiecał pomoc finansową. Kolejny krok to środki unijne, które chcemy uruchomić. Jesteśmy obecnie w połowie perspektywy [na lata 2021-2027 - red.] wydatkowania środków europejskich i będziemy występować o możliwość przekierowania tego strumienia do poszkodowanych gmin. Oprócz tego są też nasze spółki, które zajmują się dystrybucją pieniędzy dla przedsiębiorców, na przykład Dolnośląski Fundusz Rozwoju. Mowa tu o wsparciu dla przedsiębiorców na przykład z branży turystycznej czy gastronomicznej, których jest sporo w Kotlinie Kłodzkiej. Ma to pomóc im odbudować swoje biznesy. Pracujemy też nad rozwiązaniami w dolnośląskim Wojewódzkim Urzędzie Pracy i niedługo zaprezentujemy ich pełen katalog.

Powodzie
Dowiedz się więcej:

Powodzie

Nasze możliwości pozwalają przede wszystkim na uzupełnienie tej pomocy, która będzie kierowana z poziomu rządowego. Mamy mniejsze możliwości niż rząd, ale jesteśmy bliżej mieszkańców i chcemy zaproponować bardziej dedykowaną pomoc.

Czytaj także: