Jak wynika z ustaleń dziennikarzy "Superwizjera", były dyrektor CBA - Grzegorz P. - został ostrzeżony, że jest rozpracowywany przez CBA i ABW. W wyniku przecieku śledztwo, które dotyczyło m.in. organizowania przemytu papierosów przy wykorzystaniu wagonów PKP Cargo, zostało spalone. Choć w służbach są nagrania z narad i planowania przestępstwa, to do dziś nie toczy się w tej sprawie żadne śledztwo.
Na początku października dziennikarze "Superwizjera" TVN ujawnili nagrania ze spotkania, na którym Grzegorz P., były dyrektor Zarządu Operacyjno-Śledczego Centralnego Biura Antykorupcyjnego, planował przemyt ogromnych ilości papierosów z Wietnamu do Polski. Spotkanie odbyło się w czerwcu 2018 roku w Dubaju, a przy stole siedziały cztery osoby. Z jednej strony Grzegorz P. i jego kolega Marcin K., również były funkcjonariusz CBA, a z drugiej Igor T. - baron paliwowy, poszukiwany przez polską prokuraturę międzynarodowym listem gończym, oraz Michał B., powiązany ze środowiskiem pseudokibiców Ruchu Chorzów przemytnik papierosów.
Dziennikarzom "Superwizjera" udało się potwierdzić w dwóch niezależnych źródłach, że w momencie gdy Grzegorz P. razem z Marcinem K. wylatywali do Dubaju, obaj byli pod obserwacją służb specjalnych. Najpierw ABW, a później CBA. Oto, jak przebiegała cała sprawa.
Rozpracowanie dyrektora
W drugiej połowie 2017 roku służby dostały informację, że z poszukiwanym listem gończym Igorem T. szuka kontaktu Grzegorz P. W tamtym momencie był on jeszcze dyrektorem ds. bezpieczeństwa w PKP Cargo i członkiem Rady Nadzorczej PKP Cargo Connect. Sprawę prowadziło CBA, które podjęło decyzję o rozpoczęciu działań operacyjnych. Niemal od razu pojawiły się problemy. Po pierwsze Grzegorz P. zbyt dobrze znał funkcjonariuszy operacyjnych CBA. - Mógłby przypadkiem rozpoznać chodzących za nim ludzi, bo przecież kiedyś pracowali w podległym mu Zarządzie Operacyjno-Śledczym. Obawiano się dekonspiracji - tłumaczy źródło dziennikarzy "Superwizjera".
Kolejny problem dotyczył Marcina K., czyli drugiego byłego funkcjonariusza CBA, który poleciał na rozmowy do Dubaju. Mężczyzna w trakcie służby pracował w wydziale IV CBA, który zajmował się operacjami specjalnymi i pracą tzw. agentów pod przykryciem. - Marcin był dobry w tym, co robił. Był dobrym "przykrywkowcem", inteligentnym - opowiada informator. Co więcej, Marcin K. był prywatnie związany z Elżbietą D., która była czynnym funkcjonariuszem CBA.
CZYTAJ TEŻ: "To człowiek Kamińskiego. Jest nad nim parasol ochronny". Komentarze polityków po reportażu "Superwizjera"
- Ela pracowała w firmie od dawna, jeszcze od czasów, gdy gwiazdą był tam słynny agent Tomek (chodzi o Tomasza Kaczmarka, nazywanego "agentem Tomkiem", rozpracowującego m.in. posłankę Beatę Sawicką, Weronikę Marczuk i sprawę "willi Kwaśniewskich" - red.). Sporo wiedziała, przez jej biurko przechodziło sporo informacji, którymi się dzieliła ze swoim chłopakiem. Prawdopodobnie nieświadomie, to nie było celowe wynoszenie informacji. Ale jeśli dodać do tego imprezy z ludźmi z Biura, na których razem bywali, to okazało się, że Marcin K. wiedział bardzo dużo o tym, co się dzieje w jego byłej firmie - zaznacza źródło dziennikarzy.
By zminimalizować ryzyko, obserwacją Grzegorza P. i Marcina K. zajęli się funkcjonariusze ABW z delegatury w Katowicach. Inwigilacja była na tyle zaawansowana, że ABW wiedziała, kiedy Grzegorz P. był w Dubaju i z kim. O pomoc w przekazaniu informacji na temat pobytu Polaka za granicą i jego spotkań z Igorem T. zostały poproszone - jak wynika z informacji dziennikarzy - służby specjalne Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Przeciek po powrocie
W sprawie Grzegorza P. śledztwo prowadziło CBA, a czynności operacyjne - funkcjonariusze katowickiej ABW. Co ważne, sprawę inwigilacji nadzorował Andrzej Stróżny, szef delegatury ABW z Katowic.
ZOBACZ TAKŻE: "Mają nagranie od trzech lat, od trzech lat wiedzą. Najłagodniej rzecz ujmując, te służby są do kitu"
Jak wynika z ustaleń dziennikarzy "Superwizjera" w drugiej połowie 2018 roku służby wiedziały już nie tylko, z kim się spotykał Grzegorz P., ale także - co prawdopodobne - znały treść rozmów i posiadały nagrania ze spotkania. Wiedziano, że w czasie kilku spotkań rozmawiano nie tylko o przemycie papierosów, ale i o załatwieniu dla Igora T. listu żelaznego. To dokument, który miał zagwarantować poszukiwanemu Łotyszowi, że gdyby zdecydował się na powrót do Polski, nie trafiłby do aresztu.
To, wydawać by się mogło, na tyle dużo informacji, by nie tylko wszcząć śledztwo w sprawie przemytu papierosów, ale także powoływania się na wpływy i domniemanej korupcji. I to nie tylko wobec Grzegorza P., ale także Marcina K., przypomnijmy: eksagenta CBA.
Tak się jednak nie stało. Dlaczego? - Nie wiem, w jaki sposób, ale Grzegorz P. dowiedział się, że za nim chodzimy - mówi dziennikarzom funkcjonariusz, który był bezpośrednio zaangażowany w czynności w tej sprawie. - Podobno kiedy tylko się zorientował, że jest inwigilowany, to wysłał SMS-a do samego szefa Biura (Ernesta Bejdy - red.) z awanturą. "Dlaczego puszczasz za mną ogony?" - pisał P. - Ernest się wtedy wkurzył i wyłączył dla czystości z całej sprawy. Uznał, że skoro są podejrzenia wobec P., to on z takimi ludźmi nie chce mieć nic wspólnego - dodaje informator.
Chwilę później CBA zaprzestało wszelkich czynności. - Trwało to w sumie około trzech miesięcy. I sprawa po prostu zdechła, w sumie nikt nie wie, jak i dlaczego. Mieliśmy bardzo dobre materiały wyjściowe w postaci nagrań i tylko tyle z tego zostało, żadnego śledztwa, żadnych zarzutów - opowiada rozmówca reporterów "Superwizjera".
Stróżny dwa lata później odszedł z ABW i został szefem CBA.
Kim jest Grzegorz P.?
Grzegorz P., zanim trafił do CBA, przez lata był policjantem. Szefował komendom w Serocku, Pruszkowie i komisariatowi na Dworcu Centralnym w Warszawie. A stamtąd trafił prosto do kancelarii premiera jako doradca Mariusza Kamińskiego, by chwilę później zostać dyrektorem zarządu operacyjno-śledczego w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym.
- Grzesiek ma taką wiedzę na temat tego, co się działo w CBA za Kamińskiego, że on jest praktycznie nietykalny. Operacje: Kwaśniewscy, Pazurowa, Sawicka, to wszystko było w jego wydziale i pod jego nadzorem. Jakby on zaczął gadać, toby Kamiński miał ciepło - mówił dziennikarzom "Superwizjera" człowiek, który działalność Grzegorza P. w CBA obserwował z bliska od dawna.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ: Paweł Wojtunik o reportażu "Superwizjera": mamy do czynienia z odkrytym przez dziennikarzy schematem mafijnym
Jak dodał, "Grzegorz P. w ogóle nie pasował do pracy śledczej". - Nosił czerwone buty niby z krokodylej skóry, podjeżdżał pod Ujazdowskie smartem, a na rękach nosił jakiegoś kanapowego pieska. Uwielbiał kasę. Na biurku miał laptopa z logo Ferrari. Ten komputer podobno kupił mu jeden z jego pretorianów za pieniądze ze specjalnego funduszu operacyjnego - relacjonował.
W 2009 roku Grzegorz P. odszedł ze służby razem ze zwolnionym szefem całego Biura Mariuszem Kamińskim. Wtedy zaczęły się też jego kłopoty: w 2011 roku został skazany za ujawnienie tajemnicy ze śledztwa - miał ostrzec znajomego, że spotyka się z człowiekiem, który jest rozpracowywany przez CBA.
W marcu 2015 roku Grzegorz P. usłyszał kolejny wyrok - razem z Mariuszem Kamińskim i wiceszefem CBA Maciejem Wąsikiem został skazany za nieprawidłowości przy śledztwie dotyczącym tzw. afery gruntowej. Nim jednak wyrok się uprawomocnił, do władzy wrócił PiS, a wszyscy skazani zostali ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę. Wszyscy wrócili też na państwowe posady.
W PKP Cargo Grzegorz P. został szefem działu bezpieczeństwa oraz członkiem Rady Nadzorczej PKP Cargo Connect.
- Jest oczywiste, że te stanowiska dostał od Kamińskiego - mówił dziennikarzom "Superwizjera" Andrzej Stankiewicz, zastępca redaktora naczelnego Onetu. - Stanowiska ludzi do spraw bezpieczeństwa w spółkach Skarbu Państwa to są stanowiska albo wprost dane przez Kamińskiego, albo to są ludzie, którzy zostali przez niego zaakceptowani - dodał.
Źródło: "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN