Gdy przemawiał w Sali Kongresowej, zebrani skandowali: śmielej! śmielej! Ale towarzysza Gomułki zachęcać nie było trzeba, bo państwowa machina uderzająca w Żydów była już wtedy rozpędzona. Przypomnimy, jak wyglądała propaganda, która doprowadziła do tego, że z kraju wyjechały tysiące osób. Słynne marcowe przemówienie I sekretarza KC PZPR stało się symbolem antysemickiej nagonki, ale na dobre trwała ona też w kontrolowanych przez władze mediach. Co pisała ówczesna prasa? O czym donosiły radio i telewizja i jaki to miało wpływ na Polaków? Cyprian Jopek przejrzał bogate archiwa z czasów PRL i rozmawiał z ludźmi, którzy w marcowych wydarzeniach brali udział.
5 czerwca 1967 roku między Izraelem i krajami arabskimi wybuchła wojna. PRL-owska prasa, zgodnie z linią partii, nazywała ją "agresją Izraela". Walki trwały kilka dni, skończyły się klęską wojsk arabskich, a wydarzenie przeszło do historii pod nazwą wojny sześciodniowej. Izrael umocnił swoją pozycję, Związek Radziecki, popierający natomiast kraje arabskie, stracił wpływy na Bliskim Wschodzie. W efekcie komuniści rozpoczęli kampanię przeciwko Żydom, która szybko przeniosła się także do Polski Ludowej.
"Ta kategoria Żydów wcześniej lub później opuści nasz kraj!"
19 czerwca 1967 roku Polacy są świadkami przemówienia pierwszego sekretarza Władysława Gomułki: Nie chcemy, aby w naszym kraju powstała piąta kolumna!
Dla Polski Ludowej - piątą kolumną - synonimem ukrytego wewnętrznego wroga, stali się syjoniści. - Syjonista, w okresie marcowym syjonista to znaczyło dosłownie Żyd - tłumaczy profesor Michał Głowiński, pisarz i autor książki "Marcowe gadanie”.
W połowie 1967 roku rozpoczyna się czystka. Najpierw z partii i z wojska usuwani są Żydzi i każdy, kto zostanie uznany za wroga. - Przypuszczam, że ta kategoria Żydów wcześniej lub później opuści nasz kraj! - krzyczał z mównicy Władysław Gomółka, pierwszy sekretarz PZPR.
Historyk, działacz opozycji w PRL, Karol Modzelewski uważa, że ówczesna władza "zachętą, przyzwoleniem i kampanią" wskrzesiła odruchy antysemickie w Polsce. - To była retoryka pogromowa - stwierdza dawny opozycjonista.
Syjonista przez duże "Ż" z kropką
Tytuły o syjonistycznym ukrytym wrogu padały obok haseł o "agresji Izraela" w depeszach z Bliskiego Wschodu. Język propagandy bada historyk Piotr Osęka: - Machina jak gdyby ruszyła. Z jednej strony taka oddolna - czyli emocje społeczne, które zostały uruchomione. I ludzie się dowiedzieli, że można psioczyć na Żydów i uważać ich za zdrajców i można ich wytykać palcami i można się zastanawiać, kto jest tą piątą kolumną. Piąta kolumna to są ukryci zdrajcy, zamaskowani. Niby przyjaciele, a tak naprawdę wrogowie. [...] I się zaczyna szukanie, można powiedzieć, ulubiony sport, czyli tropienie ukrytych Żydów - mówi historyk PAN.
Propaganda prezentowała zjednoczony naród w walce z syjonizmem. Choć - jak pokazują archiwalne ujęcia, obrazujące manifestantów z tablicami i plakatami na ulicach - nawet pisownia słowa "syjonizm" dla wielu była zagadką.
- Tego słowa w klasycznym rozumieniu wówczas w Polsce w praktyce nie rozumiano. Znana jest anegdota o tym, jak to redakcje poszczególnych gazet miały problem pisać "Sijoniści" czy "Syjoniści". I jak powstał z tego dowcip: Syn pyta ojca: tato, jak się pisze syjonista? Nie wiem, ale przed wojną się pisało przez duże "Ż" z kropką. - mówi Jerzy Eisler, historyk IPN.
- Jeśli ktoś się nie interesował życiem politycznym żydowskim to słów "syjonista" czy "syjonizm" na ogół nie znał. [...] Był to ruch polityczny, który powstał na przełomie XIX i XX wieku [...] który utrzymywał, że Żydzi [...] przede wszystkim na terenie dawnej Palestyny historycznej, powinni odbudować swoją państwowość - stwierdza profesor Głowiński.
"Antysemicka propaganda antysemityzmem nie była"
Propaganda przedstawiała Żydów jako naród przekupiony przez swoich byłych oprawców, oskarżający Polaków o Holokaust. Jedną z nielicznych redakcji, która od tej nagonki odcięła się była "Polityka", dla której pisał Daniel Passent.
- W roku '68, kiedy była straszna też w polskiej prasie nagonka na Izrael, jednym z negatywnych bohaterów tej prasy był izraelski generał Mosze Dajan. No i nam znowuż coś kazano wydrukować [...] Chodziło o to, że przysłali nam coś, gdzie było porównanie Dajana do Hitlera i my doszliśmy do wniosku, że to jest niemożliwe, żebyśmy to wydrukowali. Ja, będąc sekretarzem redakcji i odbierając interwencje cenzury [...], poszedłem do KC i tam rozmawiałem w gabinecie kierownika biura prasy. I tam była taka sytuacja, że ten kierownik z biura prasy i ja z tym tekstem siedzieliśmy przy stole, a towarzysz Olszowski, który był naczelną figurą w ogóle frontu ideologicznego stał przy oknie. [...] No i ja tłumaczę temu kierownikowi [...] dlaczego to jest porównanie niestosowne, żeby porównywać Dajana do Hitlera, a on mi tłumaczył, jaki potworny jest ten Dajan, jaki agresor i tak dalej. I wtedy towarzysz Olszowski, nie odwracając się do nas, powiedział: [...] darujmy sobie tego Hitlera, więc ja odczułem jakby mi kamień spadł z serca, ale w takiej atmosferze to się odbywało - wspomina Passent.
Antysemicki przekaz propagandy dla władzy jednak antysemityzmem nie był. - Partia nasza przeciwstawia się z całą stanowczością wszelkim zjawiskom, które noszą cechy antysemityzmu. Syjonizm zwalczamy jako program polityczny, jako nacjonalizm żydowski i to jest słuszne. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem - twierdził Gomółka.
Odsunięci od władzy
Dla władzy to nie zdjęcie "Dziadów" ze sceny Teatru Narodowego było powodem studenckich protestów w 1968 roku. Powód protestów według propagandy reżimu był inny - przez lata ukrywany przed wszystkimi:
- Główny filar marcowej propagandy był taki, że marzec był intrygą, uknutą rzekomo przez odsuniętych od najwyższych stanowisk, od władzy - twierdzi Modzelewski.
- Wtedy powstaje ten schemat marcowej propagandy, w tych pierwszych artykułach i potem on już jest pogłębiany i rozwijany. I to jest schemat, że grupka młodzieży i dzieci dygnitarzy albo byłych dygnitarzy stalinowskich czy komunistycznych, w porozumieniu, inspirowana przez syjonistów [...] ta młodzież jest oczywiście pochodzenia żydowskiego, i że ona oszukała całą polską młodzież - mówi Seweryn Blumsztajn.
- Wyprowadziła ich na ulicę i w ogóle był to rodzaj spisku przeciwko Polsce Ludowej. To wszystko brzmi kompletnie absurdalnie. [...] Ale absurd tych zarzutów powtarzanych nieustannie tylko potęgował grozę. Dlatego, że już nikt nie dbał o to, że to ma być prawdziwe, to wbijano ludziom. Począwszy od tych syjonistów, nie wiadomo dlaczego syjoniści, a nie Żydzi po prostu. No oczywiście, że społeczeństwo, wszyscy rozumieli, to o Żydów chodzi - kontynuuje historyk.
"Uzwyczajnianie"
W artykułach propaganda przedstawiała zbuntowanych studentów jako oderwaną od rzeczywistości "bananową młodzież" - gardzącą społeczeństwem PRL-u.
Władza natomiast chciała doprowadzić ich do "uzwyczajnienia".
- Było takie sformułowanie - "uzwyczajnić". Że my teraz tych, co mieli lepiej, tych Żydów w Komitecie Centralnym i w różnych akademiach, co to nie wiadomo, co robili, ale brali za to dobre pieniądze i sobie jeździli na Zachód, gdzie szkalowali Polskę - to my ich teraz uzwyczajnimy. Oni będą mieli tak samo jak wszyscy Polacy. I to z tego, co wiemy, spotykało się z ogromnym i bardzo pozytywnym odzewem w społeczeństwie - mówi historyk Piotr Osęka.
Za antysemicką falą, jaką wywołał Władysław Gomułka, w dużym stopniu stała prosta polityczna kalkulacja. Chodziło o partyjne posady. Ówczesny szef ministerstwa spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar chciał dokonać kadrowej rewolucji. To on pod hasłem patriotyzmu w walce o władzę w partii umiejętnie posługiwał się antysemickimi nastrojami, podsyłając Gomułce dokumenty mające świadczyć o nasilonej działalności "syjonistów".
Nagle okazało się, że każdego w Polsce można oskarżyć o syjonizm:
- Gdy została otwarta ta śluza, to aparat partyjny był zachwycony tym. Bo to był marzec '68 roku, to był czas wielkiej kadrowej rewolucji, to znaczy wyniesienia nowego pokolenia aparatczyków do władzy pod sztandarem w znacznej mierze antysemickim - twierdzi Modzelewski.
Dworzec Gdański
- Ta propaganda antyżydowska, antysemicka przetrwała w Polsce, blisko rok. Skończyła się gdzieś w maju, czerwcu - wiosną późną 1968 roku. Znamienne jest, że skończyła się po jednej rozmowie Władysława Gomułki ze Stefanem Olszowskim. [...] Gomułka w sposób wręcz dramatyczny zaszantażował Stefana Olszowskiego, dyrektora biura prasy KC, że jeśli się jutro znajdzie w jakieś gazecie słowo "syjonizm" czy "syjonista", to Olszowski straci stanowisko. Nie stracił. - mówi profesor Eisler.
Jak wspominał pisarz i kompozytor Stefan Kisielewski - uznawany przez władzę w marcu '68 za wroga Polski Ludowej - konsekwencje marcowej propagandy miały trwać latami: w świecie z powodu tej bzdury podniósł się smród, którego skutki trwać będą lat dwadzieścia. Ale co ich to obchodzi?!
Symbolem marcowego polowania na syjonistów stał się stołeczny Dworzec Gdański. To stąd, po wydarzeniach Marca, wyjechało ponad 15 tysięcy Żydów lub osób pochodzenia żydowskiego:
- Wyjeżdżali ludzie z różnych powodów [...] jednym stała się krzywda, wyrzucono z pracy, spotkały ich takie czy inne przykrości. Inni wyjeżdżali po prostu z lęku, ze strachu, bo zaczyna się od słów, a kończy się rżnięciem - podsumowuje profesor Głowiński.
Autor: /AG / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24