Włóczykij co zimę wyruszał w długą, samotną podróż, bo tego potrzebował. Harry Potter wyczarował patronusa, bo uwierzył w siebie. Frodo niósł pierścień - i ciężar tego zadania - zupełnie sam, choć obok szedł przyjaciel. Avengersi uratowali świat, bo walczyli razem. Każdy ze swoim losem zmagał się inaczej – tak, jak potrafił najlepiej. Sprawdź, którym "superbohaterem" jesteś.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chcesz uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.
"Ojojane miejsca bolą mniej" – głosi popularny rysunek autorstwa Lisich Spraw. Ale żeby ból współdzielić, trzeba się z niego komuś zwierzyć. Tylko w tym pandemicznym, zoomowym świecie nie zawsze jest komu. I jak: bo trudno przecież pocałować bolące miejsce czy objąć kogoś przez kilkanaście cali ekranu.
Pomóc "ojojać" czy "oswoić" ból mogą fikcyjne postaci, do których świata uciekamy, gdy ten realny staje się nieznośny. O tym, czy możemy się czegoś nauczyć i dowiedzieć o sobie od bohaterów popularnych filmów i powieści, w swojej nowej książce "Szkoła bohaterek i bohaterów" pisze Przemek Staroń - Nauczyciel Roku 2018, psycholog, nauczyciel etyki i filozofii, nominowany do "nauczycielskiego Nobla". Wykorzystując bliskie młodym ludziom postaci, odpowiada w niej na pytania, na które odpowiedzi wciąż szukamy – jak radzić sobie z lękiem? Jak znosić porażkę? I czy to źle być smutnym?
Proponujemy cztery "typy osobowości", aby pokazać Wam, jak dana grupa bohaterów, których Przemek Staroń opisał w swojej książce, radzi sobie w trudnych sytuacjach. Może któryś z Was, Czytelnicy, odnajdzie w którejś z grup choćby odrobinę siebie i zrozumie, dlaczego właśnie tak, a nie inaczej, radzi sobie z problemami. Nie trzymajcie się jednak tych ram zbyt sztywno – każdy z nas jest przecież inny.
TYP A: samotnicy
Problemy wolą rozwiązywać w zaciszu własnych myśli. Rzadko kiedy dzielą się nimi ze światem, to ich sprawa i nikogo nie muszą obarczać swoimi problemami. Gdy pytasz, czy wszystko w porządku, zawsze jest. Tylko czy aby na pewno?
W zasadzie gorzej być nie może. Jest głodny. Spragniony. Wyczerpany. Ledwo idzie. Na szyi wisi mu pierścień, malutki, ale ciąży jak żaden inny ciężar. Bardzo chciałby włożyć go na palec. Wtedy wszystko stanie się lżejsze. Ale jednocześnie to będzie koniec. […] Ale nie to jest najgorsze. Chociaż idzie obok niego jego największy przyjaciel, pomocnik, istota o wielkim sercu, gotowa zrobić dla niego wszystko, czuje się sam. Kiedy przyjaciel proponuje, że go poniesie, ten zrywa się, przeklina go, po czym przeprasza. Nie może przekazać ciężaru. Nawet jeśli chce, to nie chce. Nie jest sam, bo jest Sam. Ale mimo to jest sam.Przemek Staroń"Szkoła bohaterek i bohaterów"
Antonina Długosińska: Dlaczego część ludzi decyduje się na cierpienie w samotności? Nie łatwiej byłoby się komuś zwierzyć, poprosić o pomoc?
Przemek Staroń: Niektórzy mają po prostu cechy, które naturalnie sprawiają, że lepiej czują się samemu lub w gronie najbliższych przyjaciół czy rodziny. Nazywamy to introwersją, choć tu od razu dodam pewną "gwiazdkę", bo nie każdy introwertyk musi cierpieć w samotności. Ale żeby zrozumieć, dlaczego czasem trudno jest współdzielić ból z drugą osobą, warto spojrzeć na naszych bohaterów. I ich rodzaje cierpienia.
Włóczykija z Muminków, Froda Bagginsa z Władcy Pierścienia, Małego Księcia...
Bardzo ważne jest, aby zrozumieć, że Włóczykij wcale nie cierpi, bo jest sam albo chce być sam, bo cierpi. On tak chętnie wyrusza w samotną podróż każdej zimy, bo doskonale się w tej samotności czuje, potrzebuje jej. Swoje problemy rozwiązuje w ciszy, podczas długich, pieszych podróży. To klasyczny przykład introwersji. Czegoś, co jest zupełnie normalne i nie wymaga żadnej, z braku lepszego słowa, interwencji.
Muminek został sam na moście. Widział, jak Włóczykij stawał się coraz mniejszy i mniejszy i jak w końcu znikł wśród śliw i srebrnych topoli. Po chwili jednak dobiegł go dźwięk jego harmonijki. (...) Teraz wiedział na pewno, że jego przyjaciel czuje się szczęśliwy.Tove Jansson
Z zupełnie inną historią mamy do czynienia w przypadku Froda Bagginsa. Tu nie do końca chodzi o introwersję. Hobbita przygniata po prostu skala bólu tak wielka, że nikt nie jest w stanie go zrozumieć ani się z nim utożsamić. Dochodzimy do momentu, w którym czyjaś obecność, jakkolwiek to brzmi, nie ma znaczenia. Ból odczuwamy my i tylko my. A doświadczenie takiego bólu może popychać nas do zamykania się w sobie, bo nie mamy nawet siły o tym rozmawiać. - Nikt mi nie pomoże, nikt nie poczuje tego, co ja – myślimy.
Z kolei Mały Książę to jest taki trochę inny "wariant Froda". To również cierpienie, ale zupełnie innego typu. Tam, gdzie Frodo ugina się pod ciężarem ciemności, tam Mały Książę ma dylemat, który nazwę "rozwojowym". To ból uczuć, ból duszy. Mały Książę zadaje sobie pytania o to, kim jest, czym jest miłość, pyta o sens relacji z Różą. Tak, oczywiście, to też jest ból – ale inny. Powiedziałbym wręcz, że to zdrowy ból. Na te pytania nikt za nas nie odpowie, to my musimy znaleźć rozwiązanie, pogodzić się z nim. To ból wynikający z chęci rozwoju, chęci życia jak najuczciwiej z samym sobą.
Czyli powodów cierpienia w samotności tyle, ilu bohaterów.
Murakami napisał kiedyś: ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem. Nikt nie jest w stanie odczuć tego bólu za nich. Ani za bohaterów, ani za nas.
To jak można pomóc? Wydaje mi się, że czasem trzeba tę dłoń wyciągnąć.
Przede wszystkim nie przekraczać granic drugiego człowieka. Uszanować jego przestrzeń. Kiedy widzimy kogoś, kto według nas cierpi, nie zapominajmy o jego granicach. To, co dla jednego będzie zupełnie w porządku (i przyjmie pomocną dłoń może nawet z uśmiechem), dla drugiego będzie wchodzeniem z butami w jego intymny, wewnętrzny świat. To, co nam może jawić się jako cierpienie, wcale nie musi nim być. I na odwrót: bardzo cierpieć może ktoś, po kim w ogóle byśmy się tego nie spodziewali. Dlatego trzeba być uważnym.
Daj do zrozumienia – jestem, ale nie bądź natarczywy. A to wymaga odpowiedzi na pytanie: co jest tak naprawdę moją potrzebą, jakie są moje motywacje? Szczęście drugiego człowieka czy może poczucie spełnienia, chęci bycia potrzebnym? Może otrzymania takiej "emocjonalnej wypłaty", bo udało mi się pomóc?
A kiedy pomoc nie przynosi skutków, to "wybawca" staje się "ofiarą". Frustrują się obie strony: ta, która wyciąga rękę, a to nic nie daje, i ta, która jest odbiorcą tej pomocy, bo ktoś wchodzi z butami tam, gdzie nie powinien. W takich momentach warto uświadomić sobie, że nikt nie jest wszechmocny, nie uratujemy wszystkich.
Kluczowe jest, aby dawać jasne sygnały: Widzę twoje emocje, widzę, że źle się czujesz, masz pełne prawo się tak czuć. Jestem, ale niczego ci nie narzucam. Wtedy "samotnicy" mają szansę otworzyć się i zwierzyć. Często słyszymy: jak ty mi pomogłeś! A przecież nic nie zrobiliśmy, nie powiedzieliśmy. Ale to nie jest prawda: wysłuchaliśmy drugiej osoby. W ciszy. Daliśmy jej poczucie, że może być po prostu sobą, a my jej w tym towarzyszymy. W takich sytuacjach – paradoksalnie – nie trzeba nic mówić. Nam się wydaje, że musimy udzielać jakichś życiowych mądrości, a tu często wystarczy złapać za rękę. Jeśli chcemy szukać kolejnych kontekstów kulturowych, zwróćmy uwagę na to, jak w Biblii przedstawił się Bóg: "Jestem", "Jestem, który jestem", "Jestem, który będę", "Będę, który będę". Tak, są różne warianty tego tłumaczenia, ale w każdym kluczowe jest to, że najwyższa istota definiuje się i przedstawia poprzez obecność. Daje wsparcie, nadzieję. I to jest wzór do naśladowania, jeśli chcemy "samotnikom" pomóc. Chcesz pomóc? Bądź. Świadomie i przytomnie. I daj być.
TYP B: bohaterowie
Pewni siebie. Silni. Polegający na swojej intuicji. Często indywidualiści. W towarzystwie błyszczą, a z problemami radzą sobie niczym torreador z bykiem. Zawsze mają wszystko pod kontrolą i nie ma trudności, której nie stawiliby czoła. Przynajmniej na pozór. Oto typ, który nazwaliśmy "bohaterami".
"– Harry, nie mogę w to uwierzyć... to ty wyczarowałeś patronusa, który przepędził tych wszystkich dementorów? Naprawdę... to jest bardzo, bardzo zaawansowana magia... – Wiedziałem, że tym razem mi się uda – powiedział Harry – ponieważ już to zrobiłem..." Pewność siebie zaczyna się od przekonania samego siebie, że umiem.J.K. Rowling, Przemek Staroń
To jak to jest z tą pewnością siebie? Rodzimy się z nią? A może to kwestia doświadczenia?
Może być i tak, i tak. Jesteśmy sumą tego, co dostajemy w posagu od biologii, i tego, co zdobywamy wraz z doświadczeniem. Część z nas rodzi się z takim "garniturem genetycznym", który predysponuje do bycia pewnym siebie, ale to nie zmienia faktu, że w każdej chwili jesteśmy w stanie tę cechę rozwijać.
Tak, jak choćby Harry Potter. Wszyscy pamiętamy przecież małego chłopca z komórki pod schodami, oczarowanego światem magii, który w późniejszych częściach sagi to już mężny przywódca grupy, odważnie stawiający czoła Voldemortowi.
O Harrym piszę w dwóch rozdziałach swojej książki, gdzie skupiam się na historiach o nauce dwóch trudnych zaklęć – Expecto patronum i Riddikulus. Podczas obu tych lekcji czarodziej zdobywa "narzędzia", które umożliwiają mu dalszy rozwój. O zaklęciu "riddikulus" przeczytacie szerzej w mojej książce, na razie przyjrzyjmy się drugiej lekcji. Harry'emu ostatecznie udaje się wyczarować "patronusa", bo uświadamia sobie, że... potrafi to zrobić. Dla nieznających tej historii może być to nieco niezrozumiałe, ale to wydarzenie jest wynikiem podróży w czasie. Harry'emu wydaje się, że zaklęcie wyczarowuje jego zmarły ojciec – ale potem zdaje sobie sprawę, że widział samego siebie, tylko w innym czasie. I gdy odwołuje się do tych wcześniejszych doświadczeń, nabiera ogromnego przekonania o swojej sile. Nabiera pewności, że da sobie radę – bo już to zrobił. Rozwija w sobie poczucie sprawstwa, krok po kroku. Za każdym razem, gdy bohater przechodzi jakiś sprawdzian swojej siły, odporności, wyciąga wnioski i dokłada cegiełkę do "pewności siebie".
W historii Harry'ego bardzo ważny jest kontekst. Osieroconego chłopca wychowywało nieprzyjemne wujostwo, które odtrąca go na każdym kroku. Gdy Harry kończy jedenaście lat, dowiaduje się, że jest czarodziejem. I to jakim! W magicznym świecie jest niezwykle popularny. Ale to nie uderza mu do głowy: wie, że żadna, nawet największa sława nie zastąpi mu umiejętności. Mierzy się z przeróżnymi wyzwaniami, pamiętając o tym, kim jest. Nie definiuje go ani przeszłość u wujostwa, ani blask sławy. Zwycięstwa traktuje jako doświadczenia, nie powód do pychy. A to wszystko dlatego, że Harry jest w pewnym sensie "wiecznym uczniem". Wykazuje się ogromną pokorą, bo wie, że nie może spocząć na laurach, dopóki nie pokona lorda Voldemorta.
Ale Harry to tylko jeden z typów naszych "bohaterów". Nie wszyscy są tacy pokorni. Wielu z nich jest przekonanych o swojej ogromnej sile. Woda sodowa uderza im do głowy.
Osoby uznawane za wewnętrznie silne niosą pewne brzemię "poprzeczki". Często narzuconej samemu sobie, zupełnie nieświadomie. Mają poczucie, że w konfrontacji z problemem, który je przerasta, nie mogą okazać światu słabości. A to przekonanie może szybko stać się "demonem", który będzie się rozrastał i rozrastał. To lęk przed spadnięciem z piedestału.
Doświadczyła go na przykład Kapitan Marvel, która przekonana o swojej omnipotencji butnie stawia czoła potężnemu Thanosowi. I ponosi porażkę.
Kapitan Marvel poznajemy jako postać niepokonaną. Taką, na którą liczą wszyscy, dosłownie wszyscy – w dodatkowej scenie do części "Avengers: Infinity War" jawi się widowni jako zbawicielka ludzkości. I mam wrażenie, że ona również w to bardzo głęboko wierzy. A nagle zderza się z rzeczywistością, w której jest zupełnie bezsilna: czasu nie da się cofnąć (a przynajmniej ona tego nie potrafi), a jej przeciwnik - Thanos - zniszczył już wszystkie kamienie niezbędne do uratowania Ziemi. Jej siła, jej pewność siebie, przestają mieć znaczenie. Ona przestaje mieć znaczenie.
Taki scenariusz może mieć w zasadzie tylko dwa zakończenia: albo "omnipotentny" bohater otrzeźwieje i zda sobie sprawę, że wcale nie jest niepokonany, albo będzie dalej brnął w przepaść, przekonany o swojej ogromnej sile.
Ale z takim lękiem przed upadkiem mierzy się wiele postaci literackich. Z tym motywem spotykaliśmy się już przed telewizorem, w dzieciństwie, w "Gumisiach" czy innych dobranockach. Głównemu bohaterowi – który jest przecież głównym bohaterem, jemu musi się udać – udawać się przestaje. I dopóki ten bohater nie uświadomi sobie tego, nie przestanie się oszukiwać i udawać, że wszystko jest okay, to nic mu nie wyjdzie. Ten motyw powtarza się w kółko: w mitach, w opowieściach. Dlatego zawsze przywołuję w tym kontekście nauki Konfucjusza, który powiedział niegdyś: "Zechcesz ścisnąć – najpierw musisz solidnie rozszerzyć. Zechcesz osłabić – najpierw musisz solidnie wzmocnić. (…) Delikatne i słabe pokona twarde i silne".
Ale jest i ciemna strona "bohaterowania".
Kiedy nie umiemy spojrzeć sobie w twarz i chłodno ocenić naszych szans, kiedy ignorujemy różne bodźce, które mogą wysyłać sygnały ostrzegawcze – to wtedy pewność siebie może przerodzić się w pychę. Alarmujące może być chociażby przekraczanie norm moralnych, bezrefleksyjne ignorowanie zakazów, podważanie wszelkich autorytetów. Przekonanie: jestem tak wielki, że mi wolno. A człowiek prawdziwie pewny siebie to człowiek pokorny. Świadomy swojej siły, ale i słabości.
Jest takie fajne zdanie: w tłumie klaszczących trudno zauważyć tych, którzy nie klaszczą. Warto pamiętać, że nie wszystkim podoba się to, co robisz. Że jest jeszcze wiele rzeczy, których musisz się nauczyć. Przypominam: pycha kroczy przed upadkiem. Jeśli przeoczymy ten moment, to do tego przysłowiowego upadku niedaleka droga. Jak niedaleka – pokazuje doskonale mit o Dedalu i Ikarze. Młodzieniec zauroczony ponadludzkimi umiejętnościami lekceważy przestrogi ojca i podlatuje zbyt blisko Słońca. Wszyscy wiemy przecież, jak kończy się dla niego ta historia.
To co zrobić, żeby nie upaść? Żeby pewność siebie nie przerodziła się w pychę?
Trzeba stanąć twarzą w twarz z samym sobą i przyznać się do tego, że coś nas przerosło, że może warto poprosić o pomoc. Że nie jestem nieomylny. Że nic się nie stanie, gdy poproszę o pomoc. Trzeba "urealniać" siebie. Być w pełni świadomym swoich słabszych stron.
Choćby tak, jak pozbawiony sprzętu i kontaktu ze światem Tony Stark w trzeciej części "Iron Mana". Nie mogąc już liczyć tylko na siebie, decyduje się na pomoc małego chłopca. I wychodzi z tego z tarczą.
Takie stanie przed lustrem zwalnia nas z bycia "bohaterem"?
To jest bardzo trudne, ale daje ogromne poczucie wyzwolenia. Nie da się tego ominąć, bez tego nie pójdzie się do przodu. To jest ten moment, kiedy zapalasz światło w piwnicy, której nie odwiedzałeś przez 10 lat. Boisz się, bo zobaczysz pająki i pajęczyny. Ale to jedyny moment, w którym uda ci się coś z tym zrobić, bo inaczej poprzewracasz się o meble w ciemności, a pająki wejdą ci do nosa.
TYP C: pancerniki
W przeszłości nieraz się sparzyli, dlatego teraz preferują komfort i zacisze swoich pancerzy. Przeszli wiele; często uchodzą za bardzo silnych. I są silni – dopóki nie uderzysz w ich czuły punkt, który przywołuje bolesne wspomnienia z siłą wodospadu.
W Królu Lwie w pewnym momencie widzimy, jak Rafiki przybywa do Simby, aby namówić go do powrotu, zdetronizowania Skazy i zajęcia należnego mu miejsca na tronie. Simba wtedy mówi: – "Wiem, co należy zrobić, ale powrót oznacza spotkanie z przeszłością. A ja od dawna przed nią uciekam...". Wtedy Rafiki nagle uderza go po głowie. – "Auuu! Coś Ty! A to za co?! – Nie ma znaczenia, to już przeszłość! – Ale boli nadal... – O tak, przeszłość często boli... Można od niej uciekać lub też wyciągnąć z niej jakieś wnioski..."Przemek Staroń"Szkoła bohaterek i bohaterów"
Gdy Bruce Banner nie potrafił opanować swojej złości, zamieniał się w niszczycielskiego Hulka. Nastka ze "Stranger Things" została w przeszłości zraniona tak bardzo, że długo nie potrafiła zaufać. Percy Jackson z opowieści Ricka Riordana bał się ostracyzmu rówieśników i nauczycieli, bo przez swoje ADHD nie dawał sobie rady w szkole. Jak obrócić te trudne doświadczenia w siłę? Nie bać się konfrontacji?
Przeszłość sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Kluczowa jest interpretacja. Same zdarzenia, choć owszem, mogą być stresujące i traumatyczne, możemy odbierać bardzo różnie. Ogromnie ważne jest to, co stało się zaraz po tym trudnym doświadczeniu: na przykład, czy dostaliśmy od kogoś wsparcie, czy nie. Dopiero brak tej pomocy, rozmowy, może przerodzić dane zdarzenie w traumę. Choć to oczywiście niezwykle złożone zagadnienie.
Eleven (Nastka) jest tu dobrym przykładem. Jeśli nie znacie jej historii, to pokrótce – dziewczynkę poddawano wielu dziwnym eksperymentom, bo drzemała w niej niezwykła moc, przekraczająca możliwości ludzkiego umysłu. Gdyby główna bohaterka netfliksowej serii od razu została otoczona troską, to poznalibyśmy ją jako zupełnie innego człowieka. A tak, mamy do czynienia z kimś, kto jest na swój sposób dziki. Nastka chowa się, ucieka, jest w niej ogromna złość, do której ma zresztą prawo. Często reaguje agresją, nie rozumie, co się z nią dzieje. Ale to właśnie jej niezwykła siła ostatecznie doprowadzi do pokonania zła.
Nastka pojmuje wtedy, że owszem, jej moce doprowadziły do otwarcia bramy do Drugiej Strony, że użyła przemocy w stosunku do Lucasa, ale stało się tak dlatego, że nie rozumiała, co się z nią dzieje, że nikt jej nie wytłumaczył, dlaczego tak jest i co z tym zrobić. Ale jednocześnie dzięki swoim mocom, których mechanizmów działania stale się uczyła, była w stanie zrobić bardzo dużo dobrego.Przemek Staroń"Szkoła bohaterek i bohaterów"
Wrócę znowu do metafory z piwnicą. Wyobraźmy sobie, że mamy dwie piwnice, w których zapalamy światło. Jedna z nich okazuje się czysta. W drugiej jest mnóstwo kurzu, brudu i pająków. Jasne, trzeba w niej posprzątać, ale to przecież nie wina światła. Światło oświetla oba pomieszczenia dokładnie tak samo.
To jak sprzątać, żeby posprzątać dobrze?
Niezbędna jest do tego reinterpretacja. Taka zmiana podejścia do bolesnego tematu może wydarzyć się podczas psychoterapii. Terapia potrafi sprawić, że nie tylko zakopiemy ten dół, który nas boli, ale jeszcze posadzimy tam kwiaty.
Każdy z nas reaguje na wydarzenia zupełnie unikalnie. Jeśli mamy do czynienia chociażby z bardzo nieprzyjemną nauczycielką, to dla części klasy na pewno będzie to bardzo przykre wydarzenie, które na lata zostawi w ich głowie złe wspomnienia. Ale nie zabraknie też takich, którzy zupełnie się tym nie przejmą. Te wszystkie wydarzenia zależą od tego, z czym przychodzimy i co potem z tym zrobimy. I to jest fundament do tego, by zrozumieć osoby z bolesną przeszłością.
Ich skrajnie paniczne lub skrajnie wycofane reakcje na konfrontację z problemem.
Tu znowu z pomocą przychodzą nasi bohaterowie. Percy Jackson – choć doświadcza wielu trudności, to ma kochającą matkę, w której zawsze może odnaleźć wsparcie. Eleven – bardzo późno, ale jednak – znajduje przyjaciół i powoli uczy się zaufania. Simba, który doświadczył śmierci ojca, jest w stanie przeciwstawić się Skazie dzięki przyjaźni z Timonem i Pumbą oraz mądrości Rafikiego.
I znowu: nie ma innej opcji poza zderzeniem się z przeszłością. Ten wniosek nie tylko powraca jak bumerang w wielu powieściach, ale jest też nieodłącznym elementem psychoterapii. Fajnie można ująć to biblijnie, kiedy Jezus przychodzi i mówi: poznacie prawdę, a ona Was wyzwoli.
Ktoś mówi: ale to boli. To ja wtedy odpowiadam: poboli, ale wyzwoli. Życie jest procesem. Dopóki trwa, dopóty masz możliwość wzięcia łopaty do ręki. Warto pamiętać, co napisał Epikur w "Liście do Menoikeusa": jeżeli ktoś uważa, że pora na filozofowanie jeszcze dla niego nie nadeszła, albo już jest za to na późno – a przypominam, filozofia to umiłowanie mądrości – to tak, jakby stwierdził, że za późno lub za wcześnie jest dla niego na bycie szczęśliwym. Tak długo, jak jeszcze się budzisz, tak długo możesz coś zrobić. Nawet jeśli jest trudny – to jednak wybór mamy.
TYP D: team playerzy
Team playerzy czerpią siłę z tego, że tworzą większą całość. Lubią pomagać, najszczęśliwsi są na grupowym wyjeździe pod namiot albo na domówce ze swoją paczką. Ale jak rozróżnić zdrowe dzielenie czasu z przyjaciółmi od ucieczki od własnych myśli i problemów?
We Władcy Pierścieni Galadriela mówi Frodo, że najmniejsza istota może zmienić bieg dziejów – i on to robi. Świat czarodziejów z serii o Harrym Potterze ratują nastolatkowie. W Percym Jacksonie i bogach olimpijskich także nastolatkowie zapobiegają wielkiej kłótni bogów. Nie żadni potężni herosi, tylko osoby, na które zapewne nie zwrócilibyśmy specjalnej uwagi, gdybyśmy mijali je na ulicy albo ich selfie wyświetliły się w wyszukiwarce na Instagramie. Zauważcie jeszcze jedną rzecz: żadna z tych postaci nie działa sama. Wszystkie te opowieści uczą nas tego, że niektóre szczyty można zdobyć tylko razem.Przemek Staroń"Szkoła bohaterek i bohaterów"
Kim jest team player?
Na początek musimy dokonać tu pewnego rozróżnienia. Może być tak, że ktoś ma po prostu osobowościowe predyspozycje, które sprawiają, że swoje problemy woli rozwiązywać z innymi ludźmi. Czerpie z tego wsparcie, odwagę do działania. O ile to jest takie połączenie sił, dążenie do pracy zespołowej, to wszystko jest dobrze.
Gorzej, jeśli bycie w grupie jest sposobem na zamiatanie swoich problemów pod dywan. Jeśli ktoś boi się mierzyć ze swoimi problemami samemu. Boi się tak bardzo, że nieustannie "wisi" na bliskich – na grupie przyjaciół, rodzicach, najbliższej koleżance. Może być uzależniony od nieustannej obecności swojego partnera. To rodzaj ucieczki. A pamiętajmy, że ucieczka w grupę może przemienić się w ucieczkę w wiele innych rzeczy. Najpierw można zatracić się w hobby, na przykład w uprawianiu sportu ponad siły. Ale to szybko może przemienić się w coś znacznie gorszego – na przykład w zapijanie problemów alkoholem. Robi się wszystko, ale to wszystko, byle nie zostać samemu ze sobą i swoimi problemami.
Kluczowe jest zrozumienie, że to w ogóle jest problem. Wiele osób skonfrontowanych z taką kwestią pyta mnie: a co to za różnica, czy ja uciekam od czegoś, czy nie? A ja wtedy nienachalnie pokazuję: jeśli będziesz cały czas uciekać, to ten problem może narastać. Narastać i narastać, aż w pewnym momencie może nastąpić przelanie czary, a my możemy tego nawet nie zauważyć. Tylko wtedy to już jest zjazd na łeb, na szyję.
Ale można być też przecież zdrową jednostką. Po prostu lubić być wśród ludzi, załatwiać problemy wspólnie.
Jasne. Grupa potrafi dać nam wiele siły, poczucia bezpieczeństwa. Kluczowym aspektem jest choćby to, co tłumaczę w jednej z "ramek" w książce – efekt synergii. Jeśli działasz w grupie, to może udać ci się więcej. Jeśli na przykład uczymy się wspólnie do sprawdzianu, to najczęściej jest tak, że każdy pamięta jakąś partię materiału lepiej. Dzięki temu nie tylko przerobi się całą partię materiału razem, to jeszcze zawsze znajdzie się ktoś, kto lepiej rozumie, a więc być może lepiej wytłumaczy dane zagadnienie czy zadanie. Nie sugeruję tu, że nauka w pojedynkę skończy się tym, że ktoś nie zda – w życiu! Po prostu plusów działania razem jest wiele. Dostajemy wartość dodaną, która nie jest po prostu sumą umiejętności członków grupy.
Odniosę się tu do Platona i jego cnót kardynalnych. Filozof wskazał, że czwarta cnota, czyli sprawiedliwość, może ujawnić się jedynie wtedy, gdy zaistnieją pozostałe trzy: umiarkowanie, męstwo i mądrość. Dopiero po spełnieniu tych trzech warunków wyłania się z nich efekt w postaci cnoty sprawiedliwości.
I dokładnie to pokazują wszystkie filmowe "paczki": Avengersi, Jedi, X-Meni. Avengersi, gdyby nie pracowali razem, nie pokonaliby Thanosa. Nie uratowaliby wszechświata przed zagładą. Ale nie zyskali jedynie zwycięstwa, zyskali znacznie więcej, czego pewnie nawet sami się nie spodziewali: siebie. Zyskali przyjaźń. A przecież wszyscy ci Avengersi byli kompletnie z innych światów: Thor, który przybył z Asgardu i musiał nauczyć się ziemskich zwyczajów. Ekscentryczny i egocentryczny milioner Tony Stark, który odnalazł cel w pomaganiu ludzkości. Nieufna Czarna Wdowa, zamknięci na resztę świata, kulturowo odmienni bohaterowie z Wakandy. A w momencie, gdy zaczęli działać w razem, doskonale się uzupełnili. Wykorzystali swoje talenty, zapomnieli o swoich różnicach, by pokonać zło.
To jak być dobrym "team playerem"? Zachować umiar?
Kluczem powinna być tu intensywność. Jeśli z każdym, nawet najbardziej błahym problemem zwracamy się do przyjaciół i niczego nie potrafimy rozwiązać sami, to może być sygnał, że potrzebujemy pomocy. To niejako odwrotny przypadek do tych, o których rozmawialiśmy wcześniej. Tam, gdzie normalnie radziłbym zwrócenie się do przyjaciół, tu zalecałbym psychoterapię w kierunku tego, by zacząć sobie radzić z problemami na własną rękę.
Pamiętajmy też, że potrzebujemy niezwykle ważnego narzędzia, o którym wspominam właściwie w każdym naszym "typie": zrozumienia siebie i własnych potrzeb. Grupa może być toksyczna, może nam być ciężko się z nią rozstać. Żeby nie zatracić siebie, siebie jako jednostki, trzeba umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: Co jest dla mnie dobre? Co z tego dostaję? Może to czas, by się pożegnać? Bez tego spojrzenia w siebie nie sposób iść dalej.
Wielu bohaterów, o których dziś rozmawialiśmy, miało swoich mentorów. To Tony Stark dla młodziutkiego Spidermana czy profesor Dumbledore dla Harry'ego Pottera. Pod ich skrzydłami bohaterowie rozwijali swoją siłę, pobierali nauki. A gdy ich zabrakło, ci na początku czuli się zagubieni i bezradni. Musimy pamiętać, że mentor – ani grupa – nie jest od tego, żeby zrobić coś za nas. My dostaliśmy jedynie pomoc. Ale podróż jest nasza. I to my musimy odnaleźć siłę w sobie.
A Ty? Którym typem jesteś?
To jak być świadomym odbiorcą kultury? Jak sprawnie wyciągać z niej lekcje?
Żeby naprawdę zrozumieć, co nam daje analizowanie tych wszystkich postaci i ich zachowań, żeby robić to świadomie i wyciągać z tego lekcje, trzeba odnaleźć w sobie autentyczne przekonanie, że korzystanie z treści kultury jest świetnym pomysłem. To jednak zaledwie początek. Tak samo jak dobrym kierowcą stajesz się dopiero, gdy dużo jeździsz. A po nabieranie tego doświadczenia zapraszam do lektury mojej książki!
Autorka/Autor: Antonina Długosińska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Antonina Długosińska