- Czy to drzewo, co tak pięknie kwitło i pachniało w maju, że aż w głowie się kręciło, to jeszcze stoi? Jak to gdzie? Na rogu, koło sklepu Goldberga! - pytali prof. Adama Czesława Dobrońskiego Żydzi w Kiriat Białystok. Ze szczęśliwego dzieciństwa zostały ruiny i krwawiąca, bolesna rana. Postanowili wybudować drugi szczęśliwy Białystok, ponad 4 tysiące kilometrów od domu.
Ale najpierw Białystok w Polsce.
Lipiec. Szczyt sezonu wakacyjnego, miasto tętni życiem. Mijam Rynek Kościuszki, główny plac miejski. Potem ulicę Sienkiewicza w kierunku Jurowieckiej, wchodzę w ulicę Malmeda. Kiedyś to była Kupiecka. Icchok Malmed może wcale nie byłby dziś jej patronem, gdyby nie druga wojna światowa, gdyby nie białostockie getto…
Na Kupieckiej była główna brama do getta. Samo getto zajmowało dużą część centrum miasta. Nic dziwnego - jeszcze we wrześniu 1939 roku prawie połowę mieszkańców Białegostoku stanowili Żydzi. Według szacunków historyka prof. Adama Czesława Dobrońskiego od początku istnienia aż do likwidacji przez białostockie getto przeszło 60 tysięcy Żydów. Gdy getto było likwidowane, przebywało w nim nie więcej niż 34-35 tysięcy osób. Niespełna 30 tysięcy mieszkańców wywieziono do obozów zagłady.
A dzisiaj? Po 80 latach od powstania w białostockim getcie wracam na ulicę Kupiecką/Malmeda. Restauracyjne stoliki, sklepy, budki z lodami… Gdyby przeprowadzić eksperyment i zapytać mieszkańców, czy wiedzą, gdzie były bramy do getta, wielu nie uwierzyłoby, że getto w ogóle istniało. I że popijają kawę w miejscu, które było terenem zagłady. Choć teraz może eksperyment byłby łatwiejszy - pod koniec lipca władze Białegostoku w miejscach dawnych bram do getta umieściły pamiątkowe tablice.
Są jeszcze inne znaki żydowskiej przeszłości, choć przez wielu niedostrzegane. Mieszkańcy osiedla domków jednorodzinnych przy ulicy Wschodniej mogą zobaczyć z okien jeden z największych cmentarzy żydowskich w Polsce. Pochowano tu m.in. ofiary pogromu białostockiego z 1906 roku. Po cmentarzu gettowym przy ulicy Żabiej został tylko skwer i pomnik. Złożono tam szczątki m.in. bohaterów powstania w getcie białostockim. Na obrzeżach nekropolii wybudowano domy.
Wiedziałam, że getto nie będzie istniało wiecznie
Był piękny letni wieczór, więc zasnęli dopiero po północy. Wcześniej ze szpitalnego tarasu wpatrywali się w tłum ludzi i w Księżyc, który wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj. Była upalna noc z 15 na 16 sierpnia 1943 roku. A oni młodzi i zakochani. Nie wiedzieli, że kilka godzin później getto okrążą aż trzy bataliony hitlerowców. Nad ranem dostrzegli okupacyjne ogłoszenia - o godzinie 9 wszyscy muszą zebrać się przy ulicy Jurowieckiej, zostaną wywiezieni "na roboty" do Lublina.
"Wiedziałam, że getto nie będzie istniało wiecznie, nie uratuje go i nasza ciężka praca. Słyszeliśmy o obozach zagłady, o Treblince. Wtedy zaczęłam szukać kontaktów z ruchem oporu. Przysięgłam sobie, że nie pójdę do pociągu, nie pojadę w nieznane, chcę zginąć na miejscu, najlepiej stawiając opór" - napisze po kilkudziesięciu latach w swoich wspomnieniach Ewa Kracowska.
Wtedy, w upalną sierpniową noc, nie wiedziała jeszcze, że będzie bojowniczką powstania w getcie białostockim. Miała 17 lat i była zakochana.
Ewa chciała się ratować, pożegnała się z matką nieopodal szpitala i odeszła. Tam widziała ją ostatni raz. Wcześniej, przez wiele miesięcy, musiały radzić sobie same, bez ojca i męża. 27 czerwca 1941 roku żołnierze Wehrmachtu weszli do ich mieszkania koło ratusza na Rynku Kościuszki. Zapytali ojca Ewy, Samuela, czy jest Żydem. Potwierdził i go zabrali. Jej matka do końca nie chciała wierzyć, że spalili go tego samego dnia w Wielkiej Synagodze wraz z ośmiuset innymi Żydami. Od płonącej świątyni zapaliły się sąsiednie budynki, w tym ich mieszkanie.
Ewa pracowała w fabryce. To tu dowiedziała się, że powstaje żydowska konspiracja. Mieli mieć radio, rozdawać ulotki. Chociaż była gotowa walczyć, to nie chcieli jej tam. Wypominali młody wiek i to, że pochodziła z zamożnej inteligenckiej rodziny. Nazywali "salonową, złotą młodzieżą". To bolało, bo przecież była zamknięta w getcie i głodna tak samo jak oni. Choć nie dali jej broni, to - jak wspomina - rzucała koktajlami Mołotowa.
Bardzo dobrze przygotowana akcja likwidacyjna
Powstańcy mieli rozpocząć walkę 16 sierpnia 1943 roku o godzinie 10 od zapalenia stogów siana przy ogrodzie Judenratu. Na początku chcieli zniszczyć płot przy ulicy Smolnej, by umożliwić ludności cywilnej ucieczkę z getta.
Staliśmy niedaleko od płotu przy ulicy Jurowieckiej. Dzieci, jedno drugiemu, miały przekazać wiadomość o wejściu Niemców do getta. Należało wówczas podpalić parkan. Tak się stało, ale za parkanem zobaczyliśmy czołgi niemieckie i nikt nie mógł tamtędy uciec. Mieliśmy zatem zginąć na miejscu.wspomnienia Ewy Kracowskiej
Okupanci zaczęli strzelać. Wkroczyli na ulicę Ciepłą i otworzyli ogień do mieszkańców, którzy posłusznie szli z tobołkami do wskazanego przez Niemców miejsca zbiórki. Na bruku zostały ciała pierwszych zabitych. Walka zbrojna o dużym nasileniu trwała od godziny 9 do 16. Powstańcy nie mieli jednak żadnych szans na zwycięstwo. W powstaniu wzięło udział około 300 bojowników i bojowniczek. Stanęli przeciwko około 3 tysiącom żołnierzy armii nazistowskiej. Uzbrojonych w broń palną Żydów było nie więcej niż stu pięćdziesięciu, reszta korzystała z noży, siekier i z butelek z płynem zapalającym.
- To była bardzo dobrze przygotowana akcja likwidacyjna, w związku z czym nie doszło do powstania wedle pierwotnego planu bojowników. To właściwie była już tylko obrona, ale z elementami walki zbrojnej. Niemcy sprowadzili z Lublina trzy bataliony, w tym dwa złożone z kolaborantów ukraińskich i białoruskich. Z zaskoczenia, nocą, okupanci zabezpieczyli fabryki, co było bardzo niekorzystne dla bojowników, gdyż były to jedne z nielicznych murowanych budynków, z których planowali prowadzić obronę - opowiada historyk Adam Czesław Dobroński, profesor senior Uniwersytetu w Białymstoku.
16 sierpnia po godzinie 16 Żydów wyprowadzono na pola, gdzie w upale przetrzymywano ich kilka dni bez wody i jedzenia. Dla większego udręczenia przeganiano ich z miejsca na miejsce. 18 sierpnia okupanci zaczęli ładować wyczerpanych do wagonów. Większość Żydów wchodziła do nich bez żadnego sprzeciwu - tak bardzo byli umęczeni. Uciekli nieliczni. 71 powstańców ukryło się w podziemnym schronie, do którego prowadziła droga przez studnię przy domu nieopodal ulicy Chmielnej 7 (dziś przejście za blokiem przy ulicy Nowogródzkiej 6). Prawdopodobnie jeden z kolaborantów wskazał ich kryjówkę. 19 sierpnia wszyscy zostali rozstrzelani przez hitlerowców.
Pochowano ich na cmentarzu gettowym przy ulicy Żabiej. Przywódcy ruchu oporu Mordechaj Tenenbaum oraz Daniel Moszkowicz, widząc, że nie ma szans na dalszą walkę, 20 sierpnia popełnili samobójstwo. W ruinach getta przez wiele dni ukrywali się Żydzi, którzy uniknęli wywózki do obozów śmierci.
"Mały pionek"
Irit poznała prawdziwą historię swojej rodziny przypadkiem, gdy sama została matką. Była dzieckiem urodzonym już po wojnie. Na świat przyszła w Grodnie - jej rodzice dołączyli do sowieckiej partyzantki. W Polsce mieszkała trzy lata.
Gdy rozmawiamy, Irit - dzisiaj już seniorka - mieszka w Izraelu. Przyjechała tu z rodzicami w latach 60., miała wtedy 15 lat. Przez całe dzieciństwo przysłuchiwała się rozmowom rodziców z przyjaciółmi. Z uśmiechem wspomina dziś ich sposoby na to, by dzieci nie rozumiały, o czym opowiadają. Było więc tak: między sobą, w Związku Radzieckim, rodzice mówili po polsku, potem w Polsce zaczęli mówić w jidysz, którego mała Irit jeszcze wtedy nie znała. A gdy poznała jidysz, to zaczęli używać hebrajskich słów. Ona jednak rozumiała już więcej, niż im się wydawało, ale nigdy nie odważyła się zapytać. Nie pytała nawet wtedy, gdy ucząc się w żydowskiej szkole w Łodzi, widziała na rękach nauczycielek wytatuowane numery.
- Oni wszyscy nie mówili, bo nie chcieli tego wspominać. Jeżeli już, to między kolegami, których łączył Białystok. Niektórzy byli razem w getcie, a później w obozach. Część osób z Białegostoku wysłano do Rosji. Nam, dzieciom, o tym nie mówili. Bali się - wspomina Irit.
O tym, że jej matka Ewa Kracowska była bojowniczką ruchu oporu w białostockim getcie, Irit Saguy dowiedziała się, dopiero gdy jej dzieci przygotowywały w izraelskiej szkole pracę o swoich rodzinnych korzeniach. Okazało się, że przodkowie Irit byli białostoczanami od pokoleń.
- Mama, gdy mówiła o powstaniu w getcie, to zawsze używała takiego sformułowania, że była tylko "małym pionkiem". Pracowała w fabryce, w której szyto niemieckie mundury, więc ona je wynosiła i przynosiła chłopcom, którzy należeli do ruchu oporu. Podczas walk rzucała koktajlami Mołotowa. Widziała też, co kilka miesięcy wcześniej stało się z Malmedem - opowiada Irit.
Icchok Malmed był polskim Żydem i bohaterem getta białostockiego. Ale nie zginął w powstaniu. Gdy do niego doszło, Malmed już nie żył. Był luty 1943 roku, okupanci podjęli pierwszą próbę likwidacji getta. Na wieść o tym, co się dzieje, Icchok Malmed oblał kwasem solnym żołnierza SS, a ten, oślepiony, zabił jednego ze swych towarzyszy. Wtedy szef gestapo w ramach odwetu wydał rozkaz masowej egzekucji Żydów. Malmed, chcąc ocalić jak najwięcej mieszkańców getta, dobrowolnie oddał się w ręce Niemców, którzy powiesili go na ulicy Kupieckiej, nieopodal miejsca, w którym zaatakował esesmana. Dzisiaj to jedna z najważniejszych ulic w Białymstoku, jej patronem jest Icchok Malmed.
Szacuje się, że drugą wojnę światową przeżyło około 5 procent białostockich Żydów. Większość ocalałych wyjechała lub została wywieziona z Polski w latach 1939-1941 w głąb Rosji. Niektórzy przeżyli wojnę, ukrywając się w ruinach getta, inni przetrwali na aryjskich papierach. Uważa się, że od 800 od 1500 Żydów, którzy byli w getcie, ocalało i wróciło po wojnie do Białegostoku. Dopytuję Irit, w jaki sposób jej mamie udało się przeżyć powstanie.
- Z tłumu, stojącego już w kolejce do transportu do obozu, wyciągnął ją chłopak, który był w niej zakochany. Wszystko było spalone, więc przebiegli szybko z jednego podwórka na drugie. Znaleźli budynek na ulicy Fabrycznej 9 i schowali się na strychu. Ukrywały się w tym budynku też inne grupy. Wszystkich znaleźli oprócz nich - opowiada Irit. - Z miasta zostały ruiny, mama nie chciała tam zostać. Była potem w partyzantce rosyjskiej po wyzwoleniu Białegostoku. Z całej rodziny wojnę przeżyła tylko mama. Została przy panieńskim nazwisku, bo ludzie znali jej ojca, który był lekarzem. Myślała, że dzięki temu ktoś ją kiedyś odnajdzie. Znalazły ją tak dwie koleżanki i daleka rodzina ojca.
Mimo tragicznych przeżyć wojennych Ewie Kracowskiej rodzinne miasto kojarzyło się do końca życia ze szczęśliwym dzieciństwem. Podobnie było w przypadku jej znajomych. - Oni tak bardzo tęsknili. Zawsze. Dla mojej mamy wyjazd do Białegostoku był czymś wyjątkowym. Dla niej Białystok był rajem na ziemi, nawet po Holokauście. Chciała widzieć w nim nowe życie. Cały czas wspominała, co przeszła, opowiadała o swoich kolegach, tych, co zginęli. O tym mówili całe życie - wspomina Irit. - Mi to nie przeszkadzało, ale są tacy z drugiego pokolenia (chodzi o dzieci ofiar Holokaustu - red.), którzy nie chcieli ciągle o tym słuchać. Gdy przyjechałam do Białegostoku z rodzicami pierwszy raz w 1958 roku, to dzięki ich opowieściom nie był on dla mnie taki nowy. Od tego czasu byłam w Białymstoku już cztery razy. Chciałam zobaczyć, gdzie mama mieszkała, gdzie było jej gimnazjum, wejście do getta, gdzie był szpital, w którym pracował mój dziadek. Byliśmy również na cmentarzu.
Ewa Kracowska zmarła 4 lutego 2017 roku w swoim domu w Ramat Gan w Izraelu. Dożyła 93 lat.
Bojownicy bez zaplecza
Powstanie w getcie białostockim uznawane jest za drugi największy zryw ludności żydowskiej przeciw hitlerowcom, zaraz po powstaniu w getcie warszawskim. I to mimo faktu, że silne walki trwały w Białymstoku zaledwie kilka godzin, a udział w nich wzięło około 300 bojowników i bojowniczek. Jak to możliwe, że walczących było tak niewielu, choć w getcie na chwilę przed likwidacją mieszkało około 30 tysięcy Żydów?
Prof. Adam Czesław Dobroński ma kilka hipotez.
- Część Żydów mogła uwierzyć, że rzeczywiście jadą "na roboty", a nie do obozów zagłady. Ku zdziwieniu samych bojowników, policjanci niemieccy 16 sierpnia na ogół okazywali przychylność wobec ludności cywilnej, pomagali jej opuszczać rejony zamieszkania. Z drugiej strony, po dwóch latach spędzonych w getcie, mieszkańcy mogli już nie mieć sił ani motywacji do stawienia oporu - sugeruje prof. Dobroński. - Trzeci zaś powód mógł być taki, że bojownicy, przygotowując powstanie, nie informowali mieszkańców o swoich planach. Co więcej, dopiero trzy tygodnie przed rozpoczęciem walk nastąpiło zjednoczenie bojowników. A był bardzo wyraźny podział na ruch komunistyczny i syjonistyczny. Syjoniści to była głównie waleczna młodzież, gotowa podjąć walkę w getcie, natomiast komuniści chcieli jak najwięcej osób wyprowadzić z getta do partyzantki sowieckiej. Należy jeszcze pamiętać, że w wyniku pierwszych akcji likwidacyjnych - między innymi spalenia Wielkiej Synagogi (27 czerwca 1941 roku - red.), "czarnych dni lipcowych" (rozstrzelanie przez hitlerowców ponad 3 tysięcy Żydów w lesie na Pietraszach w lipcu 1941 roku - red.) - zginął co piąty mężczyzna. W getcie przeważały kobiety i dzieci, więc to też mogło sprawić, że nie było zaplecza dla bojowników.
Błogosławieni przybywający do Kiriatu Białystok
Kiriat Białystok - część miasta Jehud w Izraelu. Osiedle utworzyli w 1950 roku tęskniący za rodzinnym domem Żydzi. Z pieniędzy rozproszonych po świecie białostockich Żydów wybudowali około 200 domów, synagogę i dom kultury, obok którego zasadzili sosny. Przy wejściu do kiriatu umieścili napis "Bruchim habaim le kiriat Bialystok", co oznacza "Błogosławieni przybywający do Kiriatu Białystok".
Dzisiaj do Stowarzyszenia Byłych Mieszkańców Białegostoku i Okolic należy około 250 osób, w tym Irit. - Raz w tygodniu robię porządki w naszej sali pamięci. Ostatnio znalazłam tam zdjęcie mamy z gimnazjum, którego nigdy nie widziałam - wspomina córka Ewy Kracowskiej.
Widzą się wszyscy kilka razy w roku, największe spotkanie odbywają w sierpniu przy okazji obchodów rocznicy powstania w getcie. Starają się, by w Izraelu jak najwięcej osób poznało historie ich rodzin.
Prof. Adam Czesław Dobroński przez lata przeprowadził dziesiątki rozmów z białostockimi Żydami mieszkającymi w różnych zakątkach świata, a celem jego pierwszych podróży naukowych był Kiriat Białystok.
- Zaskoczyło mnie bardzo umiłowanie rodzinnego miasta. Część Żydów wyjechała z Białegostoku przed wojną albo na jej początku. Większość nie doświadczyła pobytu w getcie i powojennych konfliktów. Białystok wciąż widzieli jako swoje miasto młodości, miasto wielkiej szczęśliwości. Kiriat, który zapamiętałem, był miastem tętniącym życiem. Wszyscy dobrze się znali i wspierali. Pierwszy mój wyjazd był w 1989 roku i wtedy przeważał język polski lub jidysz - wspomina.
Gdzie to miejsce dla nas?
A teraz znów Białystok w Polsce.
Przy wejściu, w drewnianej gablocie, zamknięta kolekcja kolorowych przedwojennych butelek. Po prawej stronie fotografia płonącej Wielkiej Synagogi. Pod nią stare walizki i pudełka z przyklejonymi żydowskimi nazwiskami. W nich ukryte kopie zdjęć, ryciny, notatki. To szuflady pamięci. Jest ich już kilkanaście. Każdy mieszkaniec Podlasia może w symboliczny sposób zaopiekować się wybranym żydowskim mieszkańcem Białegostoku. Może to być szewc, lekarz, członek rady miejskiej czy uznany artysta. Chodzi o symboliczną deklarację, że ktoś o byłych mieszkańcach będzie pamiętał.
O pamięć o żydowskiej przeszłości Białegostoku i okolic dbają nieliczni. W całym województwie podlaskim może uda się wymienić kilkanaście nazwisk. To oni nie mogli przejść obojętnie obok tego, że nie powstało wciąż muzeum historii Białegostoku, w którym opowiadałoby się o wszystkich jego mieszkańcach. Ze składek i funduszy przekazanych przez darczyńców powołali do życia "Miejsce" przy ulicy Modlińskiej 6. Przestrzeń do dyskusji, edukacji i wielokulturowego spotkania między pokoleniami. Zorganizowali m.in. pierwszy powojenny kurs jidysz. Dlaczego im zależy?
- To był nasz obowiązek. Społeczeństwo Białegostoku do 1939 roku w połowie było żydowskiego pochodzenia. Absolutnie nie możemy o tym zapomniećdr Tomasz Wiśniewski, jeden z założycieli Społecznego Muzeum Żydów Białegostoku i Regionu
- Wielu Żydów przyjeżdża do miasta i dopytuje: "Gdzie jest to miejsce dedykowane dla nas? Widzieliśmy wystawę, pomnik, ale gdzie jest to nasze miejsce?". No więc je stworzyliśmy - dodaje dr Tomasz Wiśniewski.
Gdy rozmawiamy, w "Miejscu" przygotowują się do pierwszego szabatu. Do wspólnego stołu zapraszają wszystkich. Jeden z mieszkańców przyniósł specjalne kielichy do obmycia rąk, obrusy, nóż do krojenia chałki. O tradycji szabatu opowiedzą mieszkańcom Białegostoku amerykańscy Żydzi.
- Sięgamy w przeszłość, ale chcemy przynosić refleksję dotyczącą przyszłości. Szukamy drogi tolerancji, poszanowania innych kultur, pamięci o wszystkich sąsiadach. Przed nami bardzo trudne zadanie. Nie chcemy wykładać historii w wymiarze akademickim. Próbujemy dotrzeć do zwykłych ludzi, którzy często nie mają wiedzy i wykształcenia w tym kierunku, ale chcieliby dowiedzieć się czegoś. Chciałbym kierować ten przekaz w sposób bardzo przystępny, co nie oznacza uproszczony. U nas nie ma tematów zakazanych - zaznacza dr Tomasz Wiśniewski.
Jak Kolka rozpoznał Ejdelmana
To była środa, 12 lipca 2023 roku. W "Miejscu", w piwnicznej sali, czekało na nich kilkadziesiąt osób. O godzinie 18, jedynie online, mieszkańcy mogli posłuchać świadectw Żydów, którzy urodzili się i mieszkali w Białymstoku już po 1945 roku.
Na ekranie projektora trzy uśmiechnięte, doświadczone już czasem twarze. Leon Ejdelman łączy się z Montrealu, Tova Rahav - z Izraela, a Bernard Pogoda - z Los Angeles. To przedstawiciele ostatniego pokolenia Żydów białostockich. Choć rozsiani po świecie, mówią po polsku i tęsknią za miastem swojego dzieciństwa. Nawet gdy po wojnie wcale nie było im w Białymstoku łatwo.
- Pamiętam, jak pojechałam na darmowe kolonie od taty z pracy i byłam tam jedyną Żydówką - wspomina Tova Rahav (przed ślubem Gutka Rubinstein). - Pomimo że był ustrój komunistyczny, to wszystkie dzieci modliły się przed snem. Wszystkie oprócz mnie, więc szybko próbowałam zasnąć, aby nie pytali, dlaczego się nie modlę. Jeden raz się spóźniłam i dziewczynki zaczęły mnie wypytywać. Przestraszyłam się, bo nie chciałam, by wiedziały, że jestem Żydówką, więc na szybko wymyśliłam i powiedziałam, że mój tato nie pozwala mi się modlić i chodzić do kościoła, bo jest… komunistą. Na to nic nie odpowiedziały i skończyłam kolonie z tym strachem. Więcej nie chciałam tam jechać - opowiada po latach. - Często w szkole doświadczałam antysemityzmu. Przezywali nas, a jeśli mówiłam o tym nauczycielkom, to zawsze mówiły, że nic się nie stało. Tak, jakbym im nic nie powiedziała - dodaje.
Mikołaj Pietruczuk też przyszedł na spotkanie do "Miejsca". Gdy na ekranie zobaczył Leona Ejdelmana z Montrealu, od razu zapytał o ulicę Mińską, przy której lata temu razem mieszkali, gdy byli chłopcami. Mikołaj, na którego mówili "Kolka", wspomina, że "Lejbek" mieszkał na górce po prawej stronie. Ejdelman pamięta, że ojciec Mikołaja hodował gołębie.
- Z Leonem chodziliśmy do tej samej szkoły. W latach 50. wielu miałem przyjaciół Żydów, mieszkaliśmy wszyscy razem - opowiada mi już po spotkaniu 75-letni Mikołaj Pietruczuk. - Myśmy byli tam jedyną rodziną chrześcijańską. Na jednym podwórku bawiliśmy się i dzieliliśmy tym, co mieliśmy. Do nich przychodziły paczki z Izraela, dzielili się z nami cukierkami w złotku, takie czekoladowe pieniążki to były. Maca przychodziła nawet z Ameryki i pomarańcze. W tamtych latach nie było jakiejś nienawiści i złości, poza tym czym nas można było odróżnić? Niektórzy mieli polskie imiona i nazwiska. Pamiętam, że była Bronia, pamiętam, że mieszkali tutaj Szedlerowie i Lejbek. I ja w tym wszystkim też byłem.
Mama byłaby szczęśliwa
- Dlaczego więc nie pamiętają inni? - pytam socjolożkę związaną z Uniwersytetem w Białymstoku i Fundacją SocLab doktor Katarzynę Sztop-Rutkowską.
- Robiliśmy już badania na temat pamięci społecznej w Białymstoku i Lublinie. Białostoczanie wiedzą, że w ich mieście przed wojną mieszkali Żydzi i właściwie to tyle. Znają bardzo mało szczegółów dotyczących umiejscowienia przestrzennego, wydarzeń, na przykład nie wiedzą, gdzie było getto, gdzie Wielka Synagoga. Mam jednak wrażenie, że z biegiem czasu ta wiedza rośnie, ale rośnie bardzo powoli. Dlaczego? Nie ma edukacji regionalnej w szkołach. To, co się dzieje, nie jest na dużą skalę i nie są to działania systemowe. Przeciętny białostoczanin wie na ten temat bardzo mało nie dlatego, że jest leniwy i się nie interesuje, tylko dlatego, że ta wiedza nie jest łatwo dostępna - ocenia dr Katarzyna Sztop-Rutkowska.
Socjolożka podkreśla, że o białostockich Żydach trzeba opowiadać jak o części wspólnej historii miasta. - To byli też obywatele Polski, oni tworzyli to miasto. To jest proces, który się dzieje w całej Polsce. Po czasach komunistycznych odkrywamy historię żydowską bardzo wielu miejscowości. Holokaust sprawił, że całe miasteczka, społeczności, dzielnice zniknęły. Jeżeli po wojnie zostały resztki synagogi, to kto miał ją odbudować, jak nie było Żydów? Jeżeli nie ma społeczności, która jest tak zwanym żywym nośnikiem pamięci, to bardzo często zdarza się, że ta pamięć zaczyna zanikać. W Białymstoku po wojnie doszło do bardzo dużej wymiany ludności. To byli nowi mieszkańcy, którzy nie znali historii tego miejsca i musieli stworzyć historię na nowo. To miasto było tak zniszczone, że nie było nawet architektonicznych znaków przeszłości - tłumaczy.
***
- Mama mi powtarzała, że chyba po nich już nikt nie będzie pamiętać i wszystko odpłynie w niepamięć - słyszę od Irit. Gdy rozmawiamy, właśnie przygotowuje się do kolejnego wyjazdu do Polski. Na obchody 80. rocznicy powstania w białostockim getcie. Jakby chciała zaprzeczyć temu, co powtarzała jej mama Ewa Kracowska. - Te pokolenia, które widzę, czyli to drugie, trzecie i czwarte, to oni nie zapomną i będą opowiadać o tym i temu piątemu pokoleniu. Co z tego później wyjdzie? Nie wiem, ale się tego nie boję, bo mama też się nie bała. Gdyby ona widziała, co my robimy w Izraelu, a też, co wy robicie w Białymstoku, to byłaby bardzo szczęśliwa - przekonuje Irit.
Korzystałam z publikacji profesora Adama Czesława Dobrońskiego "Żydzi białostoccy. Karty pamięci" oraz z opracowania Piotra Znanieckiego dotyczącego białostockiego getta wydanego z okazji 80. rocznicy powstania w tymże getcie.
Autorka/Autor: Laura Maksimowicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Laura Maksimowicz