Jan Karski w drugiej połowie lat 90. opowiedział mi taką historię. Zaraz po wojnie, na zlecenie Herberta Hoovera, byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, jeździł po Europie i gromadził dokumenty ambasad krajów Europy Środkowej, aby je zdeponować w archiwach założonego właśnie przez Hoovera Instytutu na Uniwersytecie Stanford, w Kalifornii. Podczas tych podróży, które trwały około pół roku Karski spotkał wdowę po ministrze Józefie Becku. Pracowała jako kelnerka w wojskowej kantynie II Korpusu, czyli Armii Andersa. Karski był przed wojną podwładnym Becka.
Przedstawił się Pani Beckowej, pocałował ją w rękę i powiedział: "Proszę Pani, jestem zażenowany. Wiozłem raporty od przywódców politycznych w Polsce w grudniu 1939 roku. W tych raportach były informacje o Panu Ministrze. Potem przekonałem się, że to były nieprawdziwe informacje. Ale ja spełniałem swój obowiązek. Przysięgałem, że powtórzę wiernie to, co mi kazali mówić". Beckowa wedle opowieści Karskiego miała powiedzieć: "No tak, wiem o tym. Ale chcę, żeby Pan widział, że kiedy Pan informował w Paryżu generała Sikorskiego i Profesora Kota, że Józef Beck żyje w Pałacu, prowadzi wykwintne życie, jest w kontakcie z rządem niemieckim i jest możliwość, że zgodzi się na objęcie kolaboracyjnego rządu polskiego w Generalnym Gubernatorstwie, to wtedy mój mąż był już ciężko chory. Z trudem chodził, leżał w łóżku. Leżał w zimnym pokoju, bo nie mieliśmy opału. Brakowało nam jedzenia, nawet przyborów toaletowych. Ale ja Pana nie winię". Nie podała mu ręki i odeszła.
Czytam właśnie biografię Józefa Becka napisaną przez dwóch historyków, Marka Kornata i Mariusza Wołosa. Jest w niej rozdział poświęcony czasom, o których mówi Beckowa. Warunki internowania Becka w Rumunii zmieniały się, ale był też okres, kiedy opisy Beckowej, wspomnienia Karskiego i informacje zebrane przez Kornata i Wołosa pokrywają się. Przypada on jednak na lata późniejsze niż przełom roku 1939 i 1940. Nie piszę jednak tego, by podważać wiarygodność Karskiego czy Beckowej, tylko by uświadomić Państwu, jak zawodne jest to, co uważamy za dobrze zapamiętane. Nie bez powodu wybitny amerykański historyk Timothy Snyder powiedział kiedyś, że największym wrogiem prawdy historycznej jest ludzka pamięć. Ludowe powiedzenie "łże jak naoczny świadek" zawiera więc nie tylko gorzki opis interesowności naocznych świadków, ale także trzeźwą ocenę ograniczeń umysłu ludzkiego.
Życie Becka w Rumunii to jest smutna opowieść nie tylko o losie byłego ministra spraw zagranicznych, ale także o malejącym znaczeniu sprawy polskiej w rozgrywce wielkich mocarstw i rozpaczliwych meandrach polskiej polityki tamtego czasu. Były minister spraw zagranicznych był na początku obiektem zainteresowania wywiadów wszystkich wielkich mocarstw. Brytyjczycy i Amerykanie próbowali ułatwić mu ucieczkę z Rumunii. Wywiady niemiecki i sowiecki także interesowały się osobą Becka. W miarę jednak rozwoju sytuacji wojennej to zainteresowanie słabło, a internowanie Becka, według Kornata i Wołosa "bardziej przypominało rygory więzienne". Jadwiga Beckowa w 1941 roku pisała: "U nas coraz tragiczniejsza beznadziejność. Nie mogę nawet o tym pisać. Jestem w rozpaczy".
Beck przez wielu ówczesnych i późniejszych krytyków sanacji prezentowany jako gorliwy, ale niezdolny i bezmyślny, wręcz głupawy wykonawca woli marszałka Piłsudskiego, wedle relacji Kornata i Wołosa zachował jasne widzenie rzeczywistości, brak złudzeń, a nawet poczucie humoru. Liczył na Churchilla, chociaż premier brytyjski po podpisaniu porozumienia Sikorski - Majski przestał się interesować sprawami polskimi. Miał nawet Beck w przypływie czarnego humoru powiedzieć: "już mnie nie potrzebują". Przygnębienie budzi natomiast małostkowość i zawzięta niechęć do internowanego Becka ze strony otoczenia Sikorskiego. To prawda, reprezentowali przeciwne obozy polityczne, prawda, że sanacja ze swoimi przeciwnikami się nie patyczkowała, ale można było oczekiwać, że wspólne nieszczęście, jakim była klęska wrześniowa i wojenne losy Polski, uświadomią jednym i drugim rozpaczliwą sytuację i że nie czas myśleć o rewanżu. Być może bezpośrednie uczestnictwo w wydarzeniach powodowało utratę perspektywy. Taką perspektywę miał Karski i od niego zacząłem tę opowieść.
Ten zagorzały piłsudczyk, a później zwolennik polityki Sikorskiego i Mikołajczyka, uświadomił sobie w pewnym momencie wojny, że Polska nie gra na światowej szachownicy. Grają wielcy. Stany Zjednoczone, Rosja, w tamtych czasach jeszcze Wielka Brytania. Mocarstwa meblują świat po swojemu. Pojął, że cokolwiek uczynią małe kraje, to o losie świata przesądzają interesy wielkich. Być może ta wiedza pozwoliła mu na gest przeprosin wobec Jadwigi Beckowej.
Losy Czech i Polski powinny dawać do myślenia. Czesi mieli nas za wariatów, za wszelką cenę unikali drażnienia Rosji. Mieli nadzieję, że talenty dyplomatyczne i rozwaga pozwolą im na zachowanie niezależności. Skończyli w całkowitej zależności od Rosji. Jak Polacy. Zyskali jedno – ponieśli mniej ofiar. To różniło politykę Czechów od polityki Becka, dla którego honor nie miał ceny.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24