"Wystawili Łukasza, ale są lepsi zawodnicy od niego". Tym zdaniem kończy się w "Polityce" tekst Mariusza Sepioło o najsłynniejszym dziś w Polsce instruktorze narciarstwa, który sprzedał polskiemu rządowi sprzęt medyczny produkcji chińskiej. Sepioło ma chyba rację, są pewnie lepsi zawodnicy. Łukasz G., znany jako Guma, jest dobry na polskie pagórki. Do czołówki światowej mu daleko i to nie tylko w nartach.
W tym samym czasie, kiedy Guma pytał brata ministra Szumowskiego "czy na ten moment potrzebne są jeszcze maseczki", w San Francisco kanclerz University of California, Sam Hawgood też miał zmartwienie. Przypadków koronawirusa było coraz więcej a zapasy sprzętu ochronnego w uniwersyteckim szpitalu niebezpiecznie małe. Hawgood rozglądał się, kto może mu pomóc, bo dostawcy, z których dotychczas korzystał nie mieli już ani maseczek, ani przyłbic i nie można było liczyć na rząd federalny. W krytycznej sytuacji Hawgood nie szukał ratunku w szkółkach narciarskich, rozglądał się wśród miliarderów i znalazł się chętny. Nazywał się Marc Benioff i już wcześniej dał 100 milionów dolarów na uniwersytet Hawgooda.
Według autora tekstu o Gumie, praca instruktora jest dobrze płatna. Dobry instruktor, a do takich należał Guma, wyciąga na godzinę 100 złotych, "a takich godzin są setki". Jak policzyłem, Marc Benioff w ciągu całego swojego życia, nawet wtedy, kiedy spał, co godzinę zarabiał 14 tysięcy dolarów - kilkaset razy więcej niż dobrze rokujący i dysponujący dojściem do ministra Łukasz G. Benioff pomógł kanclerzowi Hawgoodowi, ale nawet jemu nie było łatwo. W jaki sposób kupował maseczki i jak korzystał ze znajomości dowiedziałem się z "New York Timesa", który w sekcji biznesowej zamieścił wielki tekst o misji miliardera.
Telefon kanclerza uniwersytetu do Benioffa podziałał jak ostroga. Ludzie Benioffa wciągnęli do akcji firmy FedEx, Walmart, Uber i Alibaba, i w ciągu kilku tygodni za 25 milionów dolarów kupili 50 milionów sztuk maseczek, przyłbic i innego sprzętu ochronnego. "Względna łatwość z jaką Salesforce (firma, którą kieruje Benioff) - stoi w jaskrawym kontraście do chaotycznych wysiłków rządu" - czytam w "New York Timesie". "Kiedy rządy walczyły między sobą o zaopatrzenie, Benioff i jego ludzie dzwonili do dostawców w Chinach i wypisywali czeki". Według "NYT", biznesmeni z Kalifornii użyli swoich znajomości i kontaktów. "Benioff, zaraz po telefonie od Hawgooda, połączył się z Danielem Zhangiem, szefem Alibaby potężnej chińskiej firmy handlu internetowego i powiedział, że Uniwersytet w San Francisco, instytucja, na której bardzo mu zależy jest w potrzebie.... W ciągu kilku godzin ludzie z firmy Benioffa i Alibaby znaleźli dostawców godnych zaufania, zdolnych do spełnienia prośby Salesforce" - pisze "New York Times".
Walka z koronawirusem jest trudna i dla potęg, i dla drobnicy. Jednych i drugich dotknęła katastrofa, której nie przewidywali, kataklizm, na który nie byli gotowi. Zaskoczyła ich skala, zasięg i rodzaj kryzysu. Rządy ukrywały panikę, działały nieskładnie i nieskutecznie. Kanclerz Uniwersytetu Kalifornijskiego na szczęście znał Benioffa, rząd Polski nie znał nikogo. Ministrowi Szumowskiemu nawinął się Guma, czyli Łukasz G. Uniwersytet Kalifornijski z pomocą Benioffa i jego chińskich znajomych dał radę. Sojusz ministra z instruktorem ze stoku Harenda rady nie dał.
Ale różnica tkwi nie tylko w tym, że jeden ma dobre znajomości a drugi nie. I nawet nie w tym, że jeden zna Benioffa, a drugi tylko Łukasza G. Różnica tkwi w tym, kto jak na kłopoty reaguje. Polskie władze, zapewne tak samo zaskoczone epidemią jak inni uznały, że najlepiej iść w zaparte, konsekwentnie i do końca udawać, że nic się nie stało. Dopiero jak Guma, czyli Łukasz G. zapytał brata ministra "czy na ten moment" maseczki jeszcze by mu się przydały, to minister, jego brat i pewnie jeszcze kilku innych ważnych ludzi uznało, że to zrządzenie opatrzności, chwyciło się oferty, podsuniętej ministrowi przez instruktora narciarskiego jak tonący brzytwy. Łukasz G. skorzystał jako pośrednik, a Łukasz Sz. uratował twarz jako minister. A że przy okazji ktoś zarobił na tym parę groszy, to naprawdę nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, jakimi drogami rząd sporego kraju w Europie, kraju z aspiracjami do wielkości, załatwia interesy.
Premier Morawiecki z lądowania samolotu z maseczkami na Okęciu zrobił demonstrację mocarstwowo-patriotyczną. Swoim zwyczajem opowiadał baśnie, że jesteśmy wzorem dla świata i obiektem zazdrości. Tyle, że w kilka dni później, okazało się, że w walce z pandemią gorzej idzie tylko Rosji i Białorusi.
Blisko 50 lat temu, na resztkach odziedziczonej po Niemcach autostrady pod Wrocławiem, podrasowany na tę okazję Polski fiat 125p, bił rekord świata w jeździe na 25 i 50 tysięcy kilometrów. Bił i pobił. W telewizji też mówili wtedy, że cały świat nas podziwia i zazdrości. Minęło pół wieku, upadł Związek Radziecki, zmienił się ustrój, a ja znowu słyszę w telewizji, że cały świat nas podziwia i pęka z zazdrości.
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24