Nauczyciele mają im wystawiać oceny "z wrażliwością", bo przepisy w tej kwestii nie ulegną zmianie. Ukraińscy uczniowie dostaną, co prawda, na egzaminie ósmoklasisty zadania przetłumaczone na język ukraiński, ale już na maturze nikt ich nie zwolni ze znajomości "Pana Tadeusza". Rządzący liczą na to, że uczelnie przyjmą ich bez zdanej matury. O tym, jakie są jeszcze pomysły na edukację uchodźców, rozmawiamy z byłą minister Anną Zalewską zasiadającą w radzie przy ministrze edukacji.
17 marca po raz pierwszy spotkała się niemal 30-osobowa Rada ds. Edukacji Uchodźców, którą powołał minister Przemysław Czarnek. Jej zadaniem jest analizowanie bieżącej sytuacji w szkołach i na uczelniach oraz wskazywanie kierunków zmian prawnych i organizacyjnych, które są niezbędne, by zorganizować naukę dla kilkuset tysięcy dzieci z Ukrainy, które uciekły do Polski przed wojną – nie demolując przy okazji nauki dzieciom, które już w szkołach są.
Minister kilka dni temu poinformował, że do rady powołał osoby, do których ma "stuprocentowe zaufanie". Nie zdecydował się na zaproszenie przedstawicieli opozycji czy krytycznych wobec jego działań organizacji samorządowych oraz pozarządowych. Radę zdominowali działacze PiS.
Sam Czarnek zapewniał: - Rada ma charakter merytoryczny, jest po to, żeby doradzać kierownictwu ministerstwa, a nie być płaszczyzną sporów politycznych. Będziemy dyskutować na temat pojawiających się problemów oraz sposobów ich rozwiązania.
Tuż po pierwszym posiedzeniu rady rozmawiamy z byłą minister edukacji Anną Zalewską, dziś europosłanką PiS, która w 2016 roku wprowadziła do przepisów oświatowych tak zwane oddziały przygotowawcze. To one dziś, zdaniem ministra Czarnka, powinny stanowić podstawę edukacji cudzoziemców w Polsce. W nich dzieci uchodźców mają uczyć się przede wszystkim języka polskiego i przyzwyczajać się do realiów naszej szkoły tak, by w przyszłości uczyć się w regularnych szkolnych klasach. Jak na razie takich klas jest jednak - jak wynika z deklaracji MEiN - niespełna 400, a dzieci uchodźców może być około 700 tysięcy.
Justyna Suchecka: W jakiej atmosferze przebiegało Państwa pierwsze spotkanie?
Anna Zalewska: To, co wybrzmiało najmocniej to determinacja. Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja jest bardzo niestabilna - trudno jest przewidzieć, ile dzieci ostatecznie znajdzie się w naszym systemie edukacji, a to komplikuje planowanie. Nie wiemy, na jak długo tu zostaną, ile z nich będzie chciało wracać do domu, ile zostanie tu na zawsze. Jakie są aspiracje i plany ich rodziców.
Dziś członkowie rady przede wszystkim mówili o tym, jakie już zdiagnozowali problemy na swoim terenie, a które trzeba będzie najpilniej rozwiązać. Umówiliśmy się, że kolejne spotkanie odbędzie się za dwa tygodnie i w tym czasie ministerstwo przygotuje się do podejmowania kolejnych kluczowych decyzji.
Jakich kwestii będą dotyczyć te decyzje?
Pierwszą sprawą są dzieci, które w czasie roku szkolnego trafiły do naszego systemu edukacji, do ogólnodostępnych klas. Stan prawny na teraz jest taki, że obowiązuje ich polska podstawa programowa, a jeśli są w klasie ósmej lub maturalnej, również polskie egzaminy.
Nie ma możliwości, by do maja przygotowali się do nich dobrze - podstawy programowe są różne, a dzieci zwykle nie znają języka wystarczająco dobrze. Jaki macie na to pomysł?
Podstawy programowe nie różnią się aż tak bardzo, analizowaliśmy to. Ukraina przeprowadziła w 2017 roku swoją reformę edukacji i to, czego dziś uczą się tam dzieci, w wielu tematach jest podobne do tego, czego uczą się u nas.
Rozważane jest przetłumaczenie egzaminów polskich - opartych o nasze podstawy programowe - na język ukraiński. Powstają też sylabusy i informatory egzaminacyjne w tym języku. Jeśli dzieci będą rozumiały polecenia, to nie powinny mieć też problemu z odpowiedziami, o ile wiedzę, o którą będą pytane, oczywiście opanowały.
Zdążycie to zrobić przed egzaminami?
Zdążymy. Centralna Komisja Egzaminacyjna już nad tym pracuje bardzo intensywnie. I są na dobrej drodze.
Zrozumienie poleceń to jedno, ale jak taki Ukrainiec ma zdać maturę z języka polskiego po dwóch miesiącach w naszej szkole? Przecież miał inne lektury, nie zna tekstów Mickiewicza, Słowackiego.
To jedna z tych najtrudniejszych sytuacji. Dla nich ta matura jest rzeczywiście bez sensu. I chciałabym, żeby to wybrzmiało: one są spięte, zestresowane, trudno jest im się odnaleźć w szkole, ale równocześnie wiemy, że wiele z nich chce kontynuować naukę na uczelniach.
Zasugerowałam dziś, byśmy zwrócili się do uczelni z propozycją rekrutowania tych uczniów bez w pełni zdanej matury. W przeszłości zdarzało się już, że uczelnie niektóre niepubliczne rekrutowały licealistów z jednym oblanym egzaminem. Pozwalały im studiować jako wolnym słuchaczom, a pod warunkiem, że w kolejnym roku zdadzą brakujący egzamin maturalny, zaliczali też studia. Nie możemy uczelni do tego zmusić, mają dużą autonomię, ale to jest coś, o czym powinniśmy z rektorami rozmawiać. Dowiedzieć się, czy oni uważają, że to możliwe, aby osoby, które chcą pozostać w Polsce, podlegały innym zasadom rekrutacji.
To byłby niesamowity gest wsparcia dla tych osób i wierzę, że to jest możliwe. To nie tylko kwestia przepisów, ale i dobrej woli.
Ale czy to będzie sprawiedliwe? Może ci uczniowie powinni zdawać egzaminy z ukraińskiego?
Można zdawać maturę z ukraińskiego, jako z języka mniejszości. Ona nie może jednak zastąpić matury z języka polskiego, to zupełnie inne egzaminy. A my jesteśmy w polskiej szkole, mamy takie zasady i tego akurat nie można nagiąć, w końcu matura decyduje o przyznaniu polskiego świadectwa dojrzałości.
Ukraina w tym roku nie przeprowadza egzaminów końcowych, więc nawet gdybyśmy chcieli im tak pomóc, nie możemy przeprowadzić ich egzaminów u nas.
Państwo chcielibyście, żeby to wszystko, o czym teraz mówimy, dotyczyło jednak mniejszości dzieci, a większość miałaby w tym roku uczyć się w oddziałach przygotowawczych. Samorządy niechętnie je na razie otwierają, bo brakuje im pieniędzy, miejsca i nauczycieli. Jest na to jakieś rozwiązanie?
Sugerujemy, żeby stawiać na oddziały przygotowawcze, bo uważamy, że te dzieci muszą najpierw pobyć ze sobą. Nauczyć się alfabetu, języka. I nie martwić się o klasyfikowanie do kolejnej klasy.
Wprowadziłam to rozwiązanie już w 2016 roku właśnie po sugestiach dyrektorów szkół, którzy obserwowali wzrastającą liczbę cudzoziemców w swoich placówkach. Część szkół prowadzi je od tego czasu, a teraz za pośrednictwem kuratoriów będą się dzielić z innymi swoimi doświadczeniami.
Oczywiście jeśli w szkołach w takich oddziałach będą szczególnie zdolni uczniowie, szybko uczący się języka polskiego, to dyrektor w każdej chwili może ich przenieść do klasy ogólnodostępnej…
… ale tam już trzeba będzie wystawiać oceny, jakby wojny nie było!
Takie są realia szkoły.
Zdaję sobie sprawę, że to będzie wielka odpowiedzialność dla dyrektorów i nauczycieli, żeby te oceny wystawiać z odpowiednią wrażliwością.
A może po prostu zrezygnujemy tam z ocen? Apelują o to organizacje pozarządowe, na przykład Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty.
Uważam, że nie powinniśmy. Musimy pamiętać, że to dzieci wojenne i oceny nie powinny być najważniejsze, ale jak ktoś będzie w ogólnodostępnej klasie, to powinny go obowiązywać te zasady, które obowiązują inne dzieci.
W tym roku szkolnym czeka nas na przykład rekrutacja tak zwanego 1,5 rocznika do szkół ponadpodstawowych, bo w ósmych klasach są dzieci, które zaczynały naukę jako sześciolatki. To było zaplanowane, policzone, że dzieci będzie więcej. Ale nikt nie mógł przewidzieć, że będzie ich więcej również o te dzieci uchodźcze.
Oceny, podobnie jak egzaminy, są tym dzieciom potrzebne, by brać udział w rekrutacji.
Musimy o nie dbać i będziemy to robić, ale polscy rodzice nie wybaczyliby nam, gdybyśmy rozwalili system edukacji ich dzieci.
Wróćmy jeszcze do oddziałów przygotowawczych. Samorządowcy boją się, że nie dostaną na nie pieniędzy i dlatego ich nie tworzą.
Jest specustawa, która gwarantuje, że te pieniądze będą. Minister Czarnek dał jednoznaczną deklarację, że uruchamianie tych oddziałów zostanie opłacone. Chciałam też przypomnieć, że subwencja na dzieci w takich klasach jest wyższa niż normalnie, więc samorządowcy dostaną większe kwoty. Pierwsze już w połowie kwietnia, kiedy będzie wiadomo, ile tych dzieci jest zapisanych w systemie. Na razie to się przecież cały czas zmienia. A zmieniać może się jeszcze bardzo, bo przecież mówimy, że jest już w Polsce około 700 tysięcy dzieci, a do szkół zapisano coś około 50 tysięcy. I za te zapisane już będziemy przekazywać pieniądze.
Ale one potrzebne są już. To rodzice kupują ukraińskim dzieciom wyprawki, dyrektorzy organizują remonty, by dzieci pomieścić. Nie da się tego przyspieszyć?
Minister zapewnił, że te pieniądze trafią do szkół najszybciej jak się da i to robi.
Minister mówi, że edukacja 500 tysięcy uchodźczych dzieci to wydatek 10 miliardów złotych rocznie. Polskę będzie na to stać?
To będzie kosztowna operacja i uważam, że państwo polskie nie powinno tego dźwigać samo. Wiem, że edukacja jest wyłączona z traktatów unijnych i jest kompetencją państwa, ale ta sytuacja jest wyjątkowa, dlatego będę pisała w tej sprawie do pani Ursuli von der Leyen. Wierzę, że Europa powinna wziąć za to współodpowiedzialność, bo myśląc o szkołach, my tak naprawdę mówimy o odpowiedzialności społecznej za te dzieci, o zaopiekowaniu ich traum i budowaniu przyszłości, nie tylko o tym, czego się nauczą na matematyce. Mówię to jako matka: najważniejsze jest przepracowanie tych wojennych traum.
Przepracowywać będą musieli nauczyciele, a ci są przemęczeni, przeciążeni i nie najlepiej opłacani. No i też nie znają języka.
Z danych kuratoriów wynika, że 12 tysięcy nauczycieli już zna język ukraiński lub rosyjski. Będziemy też szukać sposobów, jak te kompetencje językowe wzmocnić.
Dziś wielu członków rady mówiło, że nauczyciele są niesamowici. Widzimy ich tytaniczną pracę.
Dyrektorzy rzeczywiście zgłaszają, że ich kadra jest wykończona, ale deklarują też, że do wakacji sobie poradzą, są w stanie wytrzymać. A w tym czasie oczywiście będziemy pracować nad kolejnymi rozwiązaniami, bo przecież my też nie chcemy, żeby pracowali na kilka etatów i w powiększonych z powodu dodatkowych uczniów klasach.
Zgodzicie się na zatrudnianie nauczycieli z Ukrainy?
To już się dzieje. Przepisy pozwalają zatrudniać ich jako pomoc nauczyciela w klasach, gdzie są dzieci z Ukrainy.
Pomoc nauczyciela to nie to samo co nauczyciel.
Nie bez powodu polskie przepisy są restrykcyjne w kwestii tego, kto może uczyć dzieci. Nauczyciele potrzebują na przykład zaświadczeń o niekaralności. System trzeba uelastyczniać, ale nie można go przy okazji zniszczyć. Trochę go więc rozluźniliśmy i dlatego Ukraińcy mogą zostać pomocnikami nauczycieli.
W obecnej sytuacji nauczyciele z Ukrainy w większości nie mają jak tych polskich standardów spełnić, choćby jak szybko nostryfikować dyplom*. Dlatego na razie mogą pracować jako pomoc dla nauczycieli, wtedy nie ma problemów z przepisami. A my będziemy im pomagać.
Jak?
Poprzez kuratoria, które będą informować chętnych do pracy nauczycieli z Ukrainy o rekrutacjach. Tam cały czas trwa praca, by ten wywołany wojną chaos w edukacji opanowywać na bieżąco. Troje kuratorów: z Mazowsza, Dolnego Śląska i Lubelskiego jest w naszej radzie.
A może wystarczyłoby po prostu ułatwić dzieciom z Ukrainy udział w edukacji zdalnej, którą to państwo prowadzi od 14 marca?
O tym też dziś rozmawialiśmy. Ministrowie Czarnek i Sasin planują pomoc w zakresie wyposażenia tych dzieci w odpowiedni sprzęt, tak by rzeczywiście część z nich - ta, która tego chce - mogła kontynuować obowiązek szkolny w systemie ukraińskim i dostać tamtejsze świadectwa.
Ale tu znów wracamy do tego, że rodzicom dzieci jest trudno podejmować decyzję o ich dalszej edukacji, gdy nie wiedzą, jak długo u nas zostaną.
Słuchając ministra Czarnka, który mówi, że zaraz wojna się skończy, a Ukraińcy wrócą do siebie, mam wrażenie, że nie przygotowujemy się na długofalowe rozwiązania.
To, co mówi minister, jest prawdą - oni naprawdę chcą wracać. Często o tym mówią.
Ale mogą nie mieć dokąd.
Przecież my też wiemy, że część domów została zburzona i nawet gdyby wojna skończyła się zaraz, nie wszyscy będą mieli dokąd szybko wrócić. Jednak chyba zrozumiałym jest, że najpierw musimy rozwiązywać problemy doraźne. Tu i teraz, ale tworzyć plan na przyszłość też. A teraz te największe problemy będą oczywiście w dużych miastach, w których zamieszkała większość Ukraińców.
My im nie możemy powiedzieć: wyjedźcie na wieś i do miasteczek, bo tam też mamy dobre szkoły dla waszych dzieci. To są indywidualne, dramatyczne decyzje tych ludzi. I w dużych miastach szansą są dla nich oddziały przygotowawcze, które można uruchamiać nie tylko w budynkach szkolnych, ale na przykład w domach kultury.
Samorządowcy mówią, że to nie takie proste. Mogliby tworzyć oddziały na przykład w pustych biurowcach, ale przepisy budowlane i sanitarne dla szkół i przedszkoli są zbyt restrykcyjne.
Trzeba je uelastycznić, dobrze, sprawdzę to, zapisuje sobie jako priorytet.
To jeszcze jedna rzecz: nie martwi pani, że coraz częściej w wypowiedziach publicznych - również waszych polityków - dzieli się dzieci na polskie i ukraińskie? Przecież to powinny być po prostu dzieci.
Potrzebna jest tu duża empatia i ostrożność. Musimy zdawać sobie sprawę, że specyfika dzieci polskich i ukraińskich jest po prostu inna, bo te drugie uciekają przed wojną, więc ten podział występuje w sposób naturalny. Ale w ostateczności mówimy i dbamy o interes wszystkich dzieci.
* Nostryfikacja. Kiedy nauczyciel ukraiński może pracować w Polsce w zawodzie?
W przypadku kwalifikacji zawodowych uzyskanych na Ukrainie ich uznanie na terytorium Polski następuje zgodnie z przepisami krajowymi. Oznacza to, że chcąc podjąć pracę w zawodzie regulowanym, którym jest zawód nauczyciela, posiadacz kwalifikacji powinien najpierw uznać zagraniczny dyplom, aby następnie móc się ubiegać o uzyskanie uprawnień zawodowych, zgodnie z przepisami określającymi zasady wykonywania danego zawodu w Polsce. Uznanie zagranicznego dyplomu może nastąpić w oparciu o umowę międzynarodową lub (w przypadku braku umowy) w drodze nostryfikacji. Szczegółowe informacje odnośnie możliwości uznania swojego dyplomu uzyskać można w Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej (NAWA): ul. Polna 40, 00-635 Warszawa., Tel. +48 22 390 35 00 e-mail: dyplom@nawa.gov.pl
#bezprzerwy
W tvn24.pl przyglądamy się pomysłom ministra Przemysława Czarnka i jego doradców. Urzędniczy język ustaw i rozporządzeń przekładamy dla Was na język szkolnej praktyki. Z ekspertami oceniamy, czy to, co się za tymi pomysłami i postulowanymi rozwiązaniami kryje, będzie korzystne dla uczniów i nauczycieli.
Sprawdzamy, czy autonomia szkół jest zagrożona i czy rodzice rzeczywiście będą mieli wpływ na edukację i wychowanie swoich dzieci. Wszystko to - artykuły, wywiady, materiały wideo, interaktywne infografiki, omówienia badań - możecie znaleźć w naszym serwisie pod hasłem #bezprzerwy.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl