Nie żyje Andrzej Polkowski - pisarz i tłumacz znany czytelnikom między innymi z przekładu na język polski "Opowieści z Narnii" i "Harry'ego Pottera". Zmarł w czwartek 5 września, w swoje 80. urodziny. Jego rodzina przekazała, że pogrzeb odbędzie się w środę na warszawskim Cmentarzu Wawrzyszewskim.
Polkowski, z wykształcenia archeolog, przez lata redaktor między innymi Instytutu Wydawniczego PAX, stał się znany szerokiemu gronu odbiorców dzięki tłumaczeniom książek: literatury dziecięcej oraz fantasy, ale także opowieści historycznych i psychologicznych.
Jedne z bardziej znanych tytułów, które przetłumaczył to "Opowieści z Narnii" i "Trylogia kosmiczna" C.S. Lewisa, "Wróbel" i "Dzieci Boga" D. Russela, "Demon Ciemności" i "Demon Nocy" T. Lee, Szardika R. Adamsa oraz cykl książek o Harrym Potterze J.K. Rowling.
Wydawnictwo wspomina tłumacza
Tłumaczenie literatury dziecięcej i młodzieżowej ułatwiał mu doskonały kontakt z młodymi ludźmi. Przez wiele lat działał w Towarzystwie Nasz Dom zajmującym się dziećmi pozbawionymi właściwej opieki. "Na uwagę zasługuje zwłaszcza świetny przekład nazw własnych w serii o Harrym Potterze. Jego brawurowe tłumaczenie serii o Harrym Potterze przysporzyło mu wielbicieli i sławy porównywalnej w Polsce z samą autorką" - napisało wydawnictwo Media Rodzina, z którym w ostatnich latach współpracował. Polkowski był także tłumaczem oficjalnych przemówień i homilii Jana Pawła II wygłoszonych w różnych krajach po angielsku, a także "Całunu Turyńskiego" I. Wilsona. Napisał biografię Teilharda de Chardin, który był jednym z jego mistrzów.
Angielski bardziej codzienny niż fascynujący
Jesienią 2010 roku w wywiadzie dla Miesięcznika Znak Polkowski wspominał, że przez pierwsze dziesięć, dwanaście lat życia nie znał języka angielskiego.
"Mój ojczym, Witold Ostrowski, był anglistą, jednym z twórców anglistyki na Uniwersytecie Łódzkim tuż po wojnie. W domu pełno było książek angielskich, często przychodzili goście mówiący tylko po angielsku, codziennie słuchało się wiadomości BBC po angielsku. Nieco później, za namową mojego ojczyma, ukończyła studia anglistyczne moja matka. Nie był to język całkiem mi obcy, ale właściwie go nie znałem. To nie był przedmiot mojej fascynacji, to było coś normalnego, codziennego" - mówił wówczas. "Chyba nie byłem zbyt chętnym i pilnym uczniem. (..) Książki po angielsku zacząłem czytać dopiero na studiach, początkowo brnąc przez nie ze słownikiem. Pisałem pracę magisterską na temat kontaktów Cesarstwa Rzymskiego z Indiami i z jakichś dwustu prac, które musiałem przeczytać, większość była po angielsku. Po prostu musiałem je przeczytać, więc się nauczyłem, ale, prawdę mówiąc, trudno mi odpowiedzieć na pytanie, kiedy i jak" - relacjonował. Polkowski mówił wtedy, że w dzieciństwie i młodości miał dwie fascynacje: literaturę i historię, zwłaszcza starożytną. Obie przetrwały - podkreślał.
Autor o swoim zawodzie. "Podstawowym kryterium jest przeczucie, czy praca będzie budzącym dreszcz wyzwaniem"
Pierwszą książką, którą przełożył był "Całun Turyński" Iana Wilsona. "Książka wyszła w 1983 roku, ale przekładałem ją chyba trzy lata wcześniej" - mówił. Tłumaczem zawodowym został – jak stwierdził - prawie dwadzieścia lat później, w 1998 roku. "Tłumaczenie jest rzemiosłem - choć nie zawsze i nie tylko - więc fascynacja jakąś książką to dla mnie zupełnie odrębna sprawa. Oczywiście, nie wziąłbym się za tłumaczenie książki, której wymowa budzi mój sprzeciw, ale poza tym podstawowym kryterium jest dla mnie przeczucie, czy praca nad przekładem będzie budzącym dreszcz wyzwaniem, czy będzie przyjemnością, czy też przypadkiem nie będę się przy tej pracy śmiertelnie nudził" - tłumaczył.
Jak wskazał, tłumaczenie "polega na tym, żeby książka i jej język odpowiadały mojemu temperamentowi, mojemu mikrokosmosowi i wyczuciu językowemu".
"Jeśli przekład ma być dobry, musi mu towarzyszyć jakieś wewnętrzne ochocze przyzwolenie, jakiś drive, który sprawia, że przekłada się, będąc w czymś w rodzaju lekkiego lub ciężkiego transu" - akcentował.
Autor: akw//kg / Źródło: PAP