Służba Ochrony Państwa nie objęła ochroną Ricka Perry'ego, sekretarza energii USA, kiedy w listopadzie był z wizytą w Warszawie – dowiedział się portal tvn24.pl. Jak mówią nasi informatorzy, SOP krótko przed przylotem delegacji do Polski odmówiła objęcia amerykańskiego polityka ochroną. Według byłych szefów Biura Ochrony Rządu, nie zdarzyło się wcześniej, by odrzucono prośbę Amerykanów o ochronę członka ich rządu.
Rick Perry podczas listopadowej wizyty w Polsce spotkał się m.in. z prezydentem Andrzejem Dudą, premierem Mateuszem Morawieckim.
"Amerykanie lubią rządzić"
Według źródeł portalu tvn24.pl w Służbie Ochrony Państwa, Amerykanie prowadzili z polską stroną rozmowy na temat objęcia ochroną polityka, ale ostatecznie jej nie dostali. Nasi informatorzy twierdzą, że doprowadziło to do pogorszenia relacji z amerykańskimi służbami, co miało być widać już podczas szczytu bliskowschodniego, który odbywał się 13-14 lutego w Warszawie.
- Rozmowy trwały kilka tygodni. A na krótko przed przylotem delegacji z sekretarzem, SOP zostawiła ich na lodzie. Amerykanie musieli przysłać więcej swoich agentów, jeździli sami, bez obstawy z Polski – relacjonuje nasz informator, który zna kulisy rozmów.
Inny rozmówca z SOP przekonuje, że sekretarz energii USA z mocy prawa nie jest w Polsce chroniony, podobnie jak jego odpowiednik, czyli minister energii. – Decyzja należy do komendanta SOP. Amerykanie chcieli ochronę, ale oni nieraz mają duże oczekiwania i lubią rządzić. Czasami trzeba dać im odpór – stwierdził funkcjonariusz SOP.
"Stosunki będą teraz gorsze niż za PRL"
Były wysoki oficer Biura Ochrony Rządu, poprzednika SOP, w rozmowie z tvn24.pl nie kryje zdziwienia takim podejściem.
- Jeśli Amerykanie proszą, to znaczy, że mają podstawy by go (Ricka Perry'ego) chronić. W Stanach jest objęty ochroną. Powinno się zrobić analizę zagrożenia i wyrazić zgodę. Przez 20 lat nie zdarzyło się takie odrzucenie prośby Amerykanów. Stosunki będą teraz gorsze niż w PRL – przewiduje nasz rozmówca.
Inny dodaje: - Wobec Amerykanów zawsze mieliśmy szeroki gest, ale co do zasady nawet jak minister z San Marino chciał ochronę, to zawsze była zgoda.
Podobnego zdania są byli szefowie Biura Ochrony Rządu – gen. Mirosław Gawor (w latach 1991-2001) i gen. Andrzej Pawlikowski (w latach 2006-07 i 2015-17).
- W czasach, gdy byłem szefem BOR nie zdarzyło się, by odmówić, jeśli była prośba Amerykanów o objęcie ochroną – mówi Pawlikowski.
- Zdarzało się odmówić, gdy była prośbę o ochronę amerykańskiego gubernatora, ale w przypadku wyższego szczebla, czyli sekretarzy nie odmawialiśmy. Wcześniej decydował o tym szef MSWiA, teraz komendant SOP. To błąd, że decyzję o znaczeniu politycznym zostawia się szefowi służby – dodaje gen. Gawor.
"Traktują nas jak bandę gamoni"
Relacje z Secret Service i Diplomatic Security Service - amerykańskimi służbami odpowiadającymi za ochronę najważniejszych osób - reguluje list intencyjny podpisany z Biurem Ochrony Rządu w 2011 roku. Na podstawie tego dokumentu, SOP jako następca BOR może liczyć na pomoc Amerykanów np. w strefach działań wojennych.
Nasi rozmówcy podkreślają, że służby na świecie kierują się zasadą wzajemności, więc zgrzyt z listopada może mieć dalekosiężne konsekwencje.
- Teraz współpraca została zepsuta. Nasi funkcjonariusze, którzy polecą do USA, będą traktowani zgodnie z zasadą wzajemności. Mogą nie być nawet wpuszczani do budynków rządowych. Będą czekali w samochodzie – przewiduje były oficer BOR.
Problemy we współpracy z Amerykanami pojawiły się już w trakcie szczytu bliskowschodniego, w którym uczestniczył m.in. wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Mike Pence.
- Podczas szczytu był bajzel, nasi nie wiedzieli, co mają robić. Z Amerykanami współpraca układała się źle. Zawsze mieli do nas zaufanie, mieliśmy wspólne szkolenia. Teraz nas traktują jak bandę gamoni – mówi nam oficer SOP.
- Fatalna współpraca, burdel i brak decyzyjności. Były spięcia z Secret Service – dodaje inny rozmówca.
SOP pokazuje list, a komendant milczy
O tarciach z Amerykanami informowała w tym tygodniu Wirtualna Polska. Według portalu, w SOP pojawił się pomysł, by sprawdzać agentów Secret Service alkomatem, mieli oni też przedstawiać międzynarodowe prawo jazdy uprawniające do prowadzenia samochodów poza USA.
Rzecznik prasowy SOP Bogusław Piórkowski zaprzeczał, jakoby pojawił się pomysł użycia alkomatu i przekonywał, że relacje ze stroną amerykańską układają się dobrze. Na dowód opublikowano na stronie internetowej SOP podziękowania za ochronę podczas szczytu bliskowschodniego.
Były oficer, który odpowiadał w BOR za relacje z Amerykanami, zauważa: - Podziękowania są podpisane przez ludzi z ambasady. To kurtuazja. Oficjalnie nikt się nie przyzna, że doszło do tarć.
O relacje z Amerykanami i brak ochrony dla sekretarza energii USA zapytaliśmy w czwartek rzecznika Służby Ochrony Państwa. Do czasu publikacji tekstu nie dostaliśmy odpowiedzi.
O decyzję ws. Ricka Perry’ego zapytaliśmy też komendanta SOP Tomasza Miłkowskiego. Szef SOP, który we wtorek podał się do dymisji, nie odpowiedział na SMS z pytaniem i prośbą o rozmowę.
Oficjalnym powodem dymisji były względy osobiste. Nieoficjalnie – jak pisaliśmy na portalu tvn24.pl – w SOP można usłyszeć, że Miłkowski został zmuszony do odejścia "za całokształt", czyli liczne wpadki tej służby, w tym za zabezpieczenie szczytu bliskowschodniego.
Autor: Grzegorz Łakomski / Źródło: tvn24.pl