|

Drogi ojcze, droga matko, czyli kiedy dzieci muszą płacić za rodziców

IMG_3582
IMG_3582
Źródło: Antonina Długosińska

Co zwykle pisze się w listach pożegnalnych? - Nie wiem. Mi tata napisał: "tylko nie próbuj mi szkodzić!" i zapadł się pod ziemię. Ale to nie był ostatni list, jaki od niego dostałem. Dwadzieścia lat później przyszedł kolejny. Pozew o alimenty.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Piotr: - Dziś, mimo że przecież żegnał się już ćwierć wieku temu, ciągle jeszcze czasem się odezwie. Napisze wiadomość: "Jeszcze żyję".

Paulina: - Ostatnie, co usłyszałam od ojca, to to, że mnie załatwi, bo jestem pyskata.

Marta: - Mój nawet mnie nie poznał, kiedy ostatni raz go widziałam. "A ty? Kim jesteś?" - zapytał, chociaż jestem przecież skóra zdjęta z niego. Układ brwi, rzęsy, ciemna oprawa oczu.

Karolina: - Teraz jest wyciszony, ale nigdy nie wiadomo, kiedy dostanie szału.

Aneta: - Mojego nie widziałam od dwudziestu lat, czyli od czasu, kiedy eksmitował mnie i moje rodzeństwo z domu. Pytaliśmy: "tato, porozmawiasz z nami?" A on: "nie, nie chcę was widzieć".

Dziś wszyscy są dorośli i mówią o sobie, że stanęli na nogach. Część ma dzieci, partnerów, kredyty na mieszkania. Jedno wygrało walkę z nowotworem, drugie jeszcze walczy. Mają własne samochody. Skończone studia. Pracę, którą lubią. Przyjaciół. Małe i duże misje do zrealizowania: zajście w ciążę, wyjazd w góry, wzięcie ślubu, wyleczenie się. Nie znają się, ale coś ich łączy.

Karolina: - Pierwszy raz poczułam wstyd z powodu ojca pod koniec podstawówki. Pijany szedł przez wioskę. Ile teraz każą mi na niego płacić? Według wyliczeń wychodzi, że 4 tysiące złotych miesięcznie.

Paulina: - Czasami nie umiał dojść do domu, tylko spał na ogródkach działkowych. Ode mnie chcą tysiąc złotych miesiąc w miesiąc.

Aneta: - Jak byłam dzieckiem, cały czas się zastanawiałam: co ze mną jest nie tak, że mam takie życie? Zaglądałam za płot i widziałam, że u sąsiadów jest dobrze. A u nas ciągle udręka. Urzędnicy chcieli, żebym płaciła po 2,6 tysiąca.

Marta: - Człowiek widzi winę w sobie. Jako dziecko myśli: to ja musiałam coś zepsuć. Wyliczyli mi 300 złotych.

Piotr: - Postanowiłem sobie, że nigdy nie będę taki jak ojciec. Do dziś, jak ktoś mnie do niego porównuje albo mówi, że z ojcem się piło, to i ze mną można, to mnie to rozpierdziela od środka. Kiedyś usłyszałem, że niektórzy rodzice się w swojej roli ograniczają do spłodzenia dziecka i myślałem, że to najgorsze, co można zrobić. Teraz wiem, że można dziecko od siebie odsunąć, a potem po latach, jak ono poukłada sobie życie, domagać się od niego pieniędzy. W majestacie prawa. I to jest najgorsze, bez względu na to, jaka to kwota.

Piotr

Czy był dobrym ojcem? Proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie: uciekł od swojej rodziny do mojej mamy, zostawiając dwójkę dzieci. A potem uciekł od nas i ślad po nim zaginął. Pamiętam to jak dziś: wracamy do domu, a tam nie ma połowy majątku. Ojciec dokonał samodzielnego podziału, zabrał przyczepę kempingową, zostawił listy pożegnalne i tyleśmy go widzieli. Mi napisał: "tylko nie próbuj mi szkodzić!" Co napisał mamie? Nie wiem, pewnie nic istotnego.

To był dla mnie trudny moment. Wychodziłem z choroby nowotworowej, byłem świeżo po kuracji, w okresie zagrożenia. Ojciec miał mi pomagać w nauce. Logistycznie - po prostu mnie zawozić, odwozić. Nie zrobił tego, bo - jak się potem okazało - znalazł sobie kolejną panią. Jej zresztą też zrobił dziecko.

Czy płacił na mnie alimenty? A niby jak, skoro ślad po nim zaginął?

Chociaż potem coś tam się odezwał: jak zacząłem pracę w policji, wysłał na mnie kilka paszkwili. O tym, jakimi to ja niby samochodami nie jeżdżę, albo ile to gotówki nie mam. I groził, żebym go nawet nie próbował szukać, bo popamiętam. Wtedy postanowiłem, że co by się nie działo, nigdy nie będę taki jak ojciec.

Nie próbowałem go szukać, ale po latach znowu się odezwał. I jakiś tam delikatny kontakt wrócił. Tamta pani, do której uciekł, umarła, więc ojciec został sam. Zaczął chorować. W sumie nic dziwnego, bo to rocznik 40. Zaczął prosić o dwieście, trzysta złotych na leki. To nie są wielkie pieniądze, więc dawałem. Ale po jakimś czasie skontaktowałem się z rodzeństwem z innych związków ojca i okazało się, że on tak ciągnie kasę od wszystkich. No i się zdenerwowałem. Wiedziałem, że różnymi lekkomyślnymi decyzjami narobił sobie długów i pieniądze od nas pewnie wpychał na spłaty. Zażądałem faktur za leki. Nic nie dostałem, więc się wypisałem z tej pseudomedycznej pomocy. Mój najstarszy brat też.

Ojciec podał nas do sądu. Rodzinnego. Dostałem pozew o alimenty.

Pojechaliśmy z bratem na rozprawę, myśląc, że coś wiemy o prawie i sprawiedliwości. Chcieliśmy, żeby ojciec usłyszał, co o nim sądzimy. Brata zostawił samego, jak ten miał zaledwie cztery lata! Sądu to nie interesowało. Nieważne, że ojciec miał nas gdzieś. Sędzia sprawdził tylko stan faktyczny, bo w pierwszej kolejności zgodnie z prawem alimenty płaci żona, a dopiero w drugiej dzieci. Wtedy wyszło na jaw, że nigdy się z moją matką nie rozwiedli. Dzięki Bogu ona nie miała dużo pieniędzy. Ojcu nie opłacało się jej skarżyć i temat ucichł.

Tyle że mama w tym roku umarła. Jak sędzia teraz sprawdzi stan faktyczny, okaże się, że z bratem jesteśmy już pierwsi w kolejności do płacenia. Oczywiście, żeby tak się stało, ojciec musiałby nas znowu pozwać. Czy to zrobi? Nie wiem, ale nie pozwala o sobie zapomnieć. Do tej pory czasem się odezwie. Napisze: "jeszcze żyję".

"Pojechaliśmy na rozprawę, myśląc, że coś wiemy o prawie i sprawiedliwości"
"Pojechaliśmy na rozprawę, myśląc, że coś wiemy o prawie i sprawiedliwości"
Źródło: Antonina Długosińska

Rodzice składają pozwy

Średnia wysokość zasądzonych w sądach rodzinnych alimentów na rzecz rodziców w 2020 roku wynosiła 841,30 zł miesięcznie. Ile osób było w ten sposób na utrzymaniu własnych dzieci? Według danych Ministerstwa Sprawiedliwości tylko w pierwszym półroczu 2021 roku takich spraw, zakończonych zadowalającym wyrokiem dla wnioskującego - bo uwzględnionych w całości, ewentualnie zakończonych ugodą - było 248. Rok wcześniej - 395. Ale to był czas pandemii, w którym sądy działały inaczej. Widać to też w statystykach: w 2019 roku zapadło już 739 takich wyroków, a dwa lata wcześniej - 1733. Trzy lata wcześniej, czyli wtedy, kiedy Piotr spotkał się w sądzie z ojcem - aż 2610 rodzin otrzymało decyzję, że od dziś to dzieci mają płacić rodzicom alimenty.

Gdyby zsumować liczby z ostatnich kilku lat, wyszłoby, że w tym momencie pewnie kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy osób ma oficjalny papier na to, że jest na utrzymaniu swoich dzieci. Ale w rzeczywistości takich ludzi, którzy zgodnie z dokumentami, a niekoniecznie z własnej woli muszą utrzymywać ojców i matki, jest o wiele więcej.

Karolina

Tata jest alkoholikiem. Ale nie agresywnym. Raczej ciepłym. Nigdy mnie nie uderzył, a pijany często płakał. A picie było ciągle: tu wykopki, tam impreza u sąsiada. Matkę to denerwowało, więc się kłócili. Okropne to były krzyki, takie na całą wieś. On, zły, wyciągał wtedy kolejną butelkę i tak w kółko. Siadał tak za kierownicę, zataczał się. Bardzo się wstydziłam.

Potem separacja, rozwód. Martwiliśmy się z rodzeństwem o ojca, a mama się denerwowała na nas: "idźcie do swojego tatusia!". I na koniec wszystkich wymeldowała z domu.

Zaczęłam liceum. Musiałam znaleźć jakąś pracę, jakiś kąt. Ojciec trochę mieszkał u babci, trochę wyjeżdżał pracować za granicę. Potem pozwoliłam mu zatrzymać się u mnie. Najgorsze było wtedy to czekanie: czy wróci z pracy, w jakim stanie. Wyglądanie przez okno, czy równo jedzie rowerem. Macanie łóżka: zasikane, a może tym razem nie? Jak tak, to otwieranie okien, wietrzenie, pranie. Moi znajomi go lubili, umiał trochę pomajsterkować, naprawić coś, ale ile można znosić pod jednym dachem alkoholika? Siedliśmy w kuchni i powiedziałam: tato, musisz się wyprowadzić. To była chyba moja najtrudniejsza rozmowa w życiu.

Oczywiście, że kazałam mu iść na terapię. Był nawet w Monarze. Ale powiedział, że nic tam z nim nie wskórali, bo wszędzie były pluskwy. Co miałam na to powiedzieć?

Kiedy ojciec wyjechał na robotę do Niemiec, pisałam pracę magisterską, robiłam praktyki i przygotowywałam się do ślubu z moim byłym już mężem. Nie mogłam liczyć na żadną kasę od rodziców, wszystko organizowaliśmy skromnie, byle tylko mieć małą pamiątkę. Ojciec co jakiś czas nawet do mnie dzwonił. A potem przestał. Zapadł się pod ziemię. Boże! Ile było nocy takiego myślenia, że zniknął, bo go zabili. Albo gdzieś maltretują. Byłam przerażona! Lepiej już chyba wiedzieć, że człowiek nie żyje, niż myśleć, co mu się mogło stać. Zgłosiliśmy policji zaginięcie, zaangażowaliśmy Itakę.

Dwa dni przed ślubem dzwoni telefon. Odbieram, a jakaś pani z Niemiec mówi, że ojciec się znalazł. Że jakoś do niej trafił i ona pyta, co z nim teraz zrobić. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Był wieczór, a ja pędem ruszyłam na dworzec, żeby jeszcze przed zamknięciem zdążyć mu kupić bilet. Miał wsiąść w autobus i przyjechać do Polski. Opowiadał potem, że się napił, że ktoś mu ukradł zarobione pieniądze, że błąkał się po jakichś piwnicach. Ale ja wiem swoje: przecież on przez te trzy tygodnie musiał cały czas być pijany. Inaczej szybciej by znalazł kontakt.

Kupiłam mu garnitur. Wzięłam do dentysty. Wyglądał jak śmierć, taki wychudły, zapadnięty, cały poobijany. Ślub był skromny, nie mieliśmy dużo gości, sami bliscy. Ale i tak całe wesele było mi wstyd.

Potem znowu nam zaginął. Nauczona doświadczeniem obdzwoniłam wszystkie szpitale, trafił do jednego z nich. Prosto z izby wytrzeźwień. Miał krwiaki w mózgu. Nie wiadomo, czy się wywalał pijany, czy z kimś pobił. Wycięli mu połowę głowy. Kawałki czaszki też trzeba było usunąć.

Początkowo był sparaliżowany, potem jego stan się poprawił. Zaczął ruszać rękami, nogami. Dobrano mu leki, wyciszył się. Ale nigdy nie wiem, kiedy dostanie szału. Miewał już ataki, potrafił rozsmarowywać własną kupę po ścianach. Albo halucynacje: widzi gdzieś naszą matkę albo myśli, że gra z wujkiem w piłkę. Tak czy siak rusza już rękami i nogami i nie pasuje do ośrodka dla ciężkich przypadków, gdzie opiekowały się nim do tej pory siostry. Usłyszałam, że mamy go albo wziąć do siebie, albo trafi do Domu Pomocy Społecznej.

Do siebie? Przecież jemu nie wolno zostać nawet na chwilę samemu! Po pierwsze wszyscy się boją, że od razu zacznie pić. Po drugie, przecież on ma mózg na wierzchu. Nie ma czaszki ani implantu w zamian, bo kolejka na taki zabieg długa, a w pierwszej kolejności i tak wstawiają młodym.

No to do Domu Pomocy Społecznej. Tyle że koszt DPS-u w naszej okolicy to od 4200 do 4700 złotych na pacjenta. Mało kto na co dzień może żyć za tyle, prawda?

Mimo że jestem z trudnej rodziny, to nie chwaląc się, trochę zrobiłam karierę. Wypłata nie jest zła. Narzeczony - bo z mężem się rozwiodłam - też ma już stałą pracę i zarabia w porządku. Wzięliśmy kredyt na mieszkanie. Znajomi pożyczyli na wkład własny i teraz im oddajemy. I staramy się o dziecko. Chociaż to ostatnie mnie frustruje, bo nie wychodzi. Mam 37 lat, ale lekarze mówią, że jeszcze zdążę. Jeździmy po klinikach niepłodności, leczę problemy z tarczycą. I wiesz co? Po całości mnie ten ojciec dobija.

Bo ja bym mogła płacić tych kilka stów na niego. Ale równanie matematyczne jest takie, że ma nam starczyć po około 1,5 tysiąca złotych na osobę w gospodarstwie domowym. Wylicza się to według zasad zapisanych w ustawie o pomocy społecznej i aktualnie taka jest stawka dla wszystkich. A na niego trzeba łożyć cztery tysiące, bo łącznie zarabiamy siedem. Nikt w pomocy społecznej nie patrzy, czy masz kredyt, czy nie, ile cię kosztuje leczenie. Bo to jak w alimentach: każdy by narobił kosztów, żeby go niby nie było stać.

Całe życie płaciłam za ojca mandaty, sprzątałam po nim, kupowałam mu jedzenie, ubrania, bo chodził jak obdartus. Zabierałam do dentysty, bo mówił, że pije, bo go ząb boli. Zawsze miałam z nim koszty. Na ślub nie dostałam prezentu. Na mieszkanie - też nic. Zawsze nerwy, problemy. Naprawdę napracowałam się na mój sukces w pracy: nadgodziny, weekendy, staranie się. A teraz wszystko znowu zabierze mi ojciec? Mój partner pochodzi z Ukrainy, przecież nie przyjechał do Polski dlatego, że u niego w kraju jest dobrze. I teraz, zamiast pomóc swoim rodzicom, wysłać im pieniądze, musimy oboje łożyć na pijaka? Nie możemy leczyć się w klinice, mieć dziecka, bo nie będzie nas na to stać?

Nawet fajna pani jest w naszej pomocy społecznej. Sympatyczna. Też leczy się na tarczycę, więc powiedziała: "oj, wiem, jakie to koszty". Zna naszą sytuację. Ale mówi tak jak wszyscy: takie są przepisy i jest nacisk na gminę z góry, żeby koszty utrzymania jak najbardziej przerzucać na dzieci. I ona właśnie pisze do mnie to oficjalne pismo, w którym nałoży opłaty. A ja? Na pewno będę się odwoływać.

Piotrków Trybunalski seniorów

Według danych resortu rodziny i polityki społecznej w 2020 roku w całym kraju działało 826 Domów Pomocy Społecznej, a mieszkało w nich 75 133 pensjonariuszy. To więcej ludzi niż mieszkańców ma Gniezno, Mysłowice czy Piotrków Trybunalski. Ile kosztuje pobyt każdego z nich? Zależy od gminy, ale cena waha się od 3 do nawet 7 tysięcy złotych. Czy zawsze te pieniądze są ściągane od dzieci pensjonariuszy? Nie. Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej w pierwszej kolejności płaci za siebie sam pensjonariusz. Ale nie można mu zabrać na utrzymanie więcej niż 70 procent emerytury. Rok temu średnie świadczenie tego typu w Polsce wyniosło 2,5 tysiąca, co jasno pokazuje, że mało kogo stać na pobyt w DPS-ie. W całym mieście i powiecie poznańskim w 2020 roku tylko dwóch mieszkańców - na prawie półtora tysiąca pensjonariuszy - finansowało się samodzielnie.

W drugiej kolejności urzędnicy pukają do małżonków - o ile jeszcze żyją i o ile ich zarobki czy emerytury pozwalają na pobranie od nich jakichkolwiek środków. Dzieci są na trzecim miejscu.

Ile z nich to osoby z historią jak Karolina? Tego nikt nie bada i nie ujmuje w statystykach. W każdym ośrodku pomocy społecznej trzeba pytać osobno. Na pytanie, czy zdarzają im się przypadki, w których dzieci nie chcą płacić na swoich rodziców, bo ci w przeszłości pili, bili, dręczyli albo kompletnie się nimi nie interesowali, wszędzie dostaję podobną odpowiedź.

- Bardzo często - mówi Ewelina Dobrzyńska, inspektor Działu Domów Pomocy Społecznej i Mieszkań Chronionych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bielsku-Białej.

- Bardzo często - potwierdza Krystian Borys, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rudzie Śląskiej.

- Zetknęłam się z wieloma takimi przypadkami - przyznaje Gabriela Konarzewska, dyrektor MOPS w Rumi.

- Na przestrzeni pięciu ostatnich lat taka sytuacja miała miejsce kilka razy - liczy Urszula Kućma, dyrektor MOPS-u w Jaśle.

- To kilkanaście spraw w roku - odpowiadają pracownicy sekretariatu Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Białymstoku.

Wrocław zlicza poszczególne przypadki. W 2020 roku ponad 30 osób nie zgodziło się na ponoszenie opłat za pobyt bliskich w Domu Pomocy Społecznej, połowie z nich gmina ostatecznie przyznała rację, reszcie utrzymała decyzję. Żeby pokazać skalę, łącznie w tamtym roku takich umów urzędnicy zawarli 300.

uwaga1
"Ta broń kiedyś wypaliła i trafiła w lodówkę". Fragment reportażu programu "Uwaga!" TVN z 2013 roku
Źródło: "Uwaga!" TVN

Aneta

Umówmy się: jeżeli jest normalna rodzina, to dzieci nie dopuszczają, żeby rodzice trafiali do DPS. No chyba że jest zdrowotna konieczność. Ale wtedy takie dzieci po prostu ponoszą koszty, nie migają się, nie trzeba ich ścigać jak bandytów.

Na wstępie tylko bardzo bym poprosiła, żeby zmienić mi dane. Nie podawać nazwy miasta, mojego prawdziwego imienia, zawodu. Jeszcze się zorientują, że ja to ja i znowu się zacznie. Co ja mówię, jak ja się w ogóle zachowuję? Jak przestępca, który ucieka, jest winny. A ja nie jestem winna, że mam takiego ojca.

Ale proszę przyznać: trudno się dziwić, że się tak czuję. Dopóki ojciec żyje, urzędnik z pomocy społecznej ma prawo weryfikować mnie wszędzie i kiedy chce. Sprawdza sobie wszystko: nieruchomości, pojazdy w bazach danych. Wysyła zapytanko do pracodawcy, informując, że toczy się sprawa, że potrzeba zaświadczenia o zarobkach. Jak się ma fajnego pracodawcę, to to zrozumie. A inny pomyśli: coś z tym pracownikiem jest nie tak. Pod tym pręgierzem stoję już od 2012 roku.

Skończyłam studia, znalazłam pracę, zaciągnęłam kredyt na mieszkanie. Czułam, że po tym wszystkim, co w życiu przeszłam, wreszcie staję na nogi. Ojca nie widziałam już dwunasty rok. I wtem do mojego pracodawcy właśnie trafia to zapytanko. Tak się dowiedziałam, że ojciec trafił do DPS-u.

Wyliczyli, że mogę płacić na niego 2600 złotych miesięcznie. 2600 miesiąc w miesiąc! Czy ktoś może sobie to wyobrazić taką kwotę? Na początku kariery zawodowej, tuż po studiach, z kredytem studenckim do spłacenia, kredytem na mieszkanie? Jak sobie przypomnę, że ja dostawałam z wielką łaską 120 złotych alimentów, a płacił je tylko dlatego, żeby nie mieć komornika, to robi mi się niedobrze. On nie spełnił swoich obowiązków rodzicielskich, a ja mam mu zapewnić byt do końca jego dni?

Nie mam dobrych wspomnień z dzieciństwa. Tylko ciągła udręka. Ojciec nigdy się nami nie interesował, nie wiedział, do której klasy chodzimy. Zastanawiałam się: co jest ze mną, z moim rodzeństwem nie tak, że mamy takie życie? Mam taki obrazek w głowie: ojciec, rosły chłop, który próbował pewnego roku przed Wigilią udusić moją mamę. Na szczęście akurat wracaliśmy do domu. Usłyszeliśmy krzyki, brat rzucił się na niego. Gdybyśmy weszli chwilę później, mama pewnie by już nie żyła. Zatrważającym momentem było też dla mnie, jak zauważyłam, że za szafą składuje ostre narzędzia. "Bo on się musi bronić". Bałam się, czy w amoku to nam przypadkiem nie zrobi krzywdy.

"On nie spełnił swoich obowiązków rodzicielskich, a ja mam mu zapewnić byt do końca jego dni?"
"On nie spełnił swoich obowiązków rodzicielskich, a ja mam mu zapewnić byt do końca jego dni?"
Źródło: Antonina Długosińska

Ojciec był silnie emocjonalnie związany z własną matką i pewnego dnia po prostu się do niej wyprowadził. Dom, w którym my zostaliśmy, na papierze należał do naszych dziadków. Dziadek zmarł, część domu przeszła w spadku na ojca, ojciec natychmiast przepisał ją na swoją matkę, naszą babcię. A babcia? Wniosła o eksmisję. Zostaliśmy bez dachu nad głową.

Myślałam, że takie rzeczy widzi się tylko na filmach: wyprowadzka z protokołem przy świadkach. Proszę sobie pomyśleć: jednego dnia dziecko traci całą stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Było nam naprawdę ciężko. Ale mimo to mama wychodziła z założenia, że ojciec to ojciec. "Może nie umie pokazać uczuć" - mówiła. Popychała nas do kontaktu, a my przychodziliśmy do babci, żeby się z nim zobaczyć.

- Tato, porozmawiasz z nami? - pytaliśmy.

- Nie chcę was widzieć - odpowiadał, a babka od razu wyrzucała nas za drzwi.

W pewnym momencie odpuściliśmy. I straciliśmy kontakt z ojcem.

Mama zarabiała najniższą krajową, w tamtych czasach na wsi ciężko było o pracę. Alimenty wystarczały mi na bilet do szkoły. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ale mama bardzo się starała, żebyśmy się uczyli, skończyli dobre studia. No i udało się. Zaczęłam łapać wiatr w żagle i nagle bach, to zapytanko. Okazało się, że nasza babcia zmarła, ojcem - u którego zdiagnozowano schizofrenię - nikt się nie chciał zająć, więc jego siostra umieściła go w ośrodku. Ona złożyła wniosek o przymusowy pobyt ojca w DPS-ie, ale to my, jako dzieci, zgodnie z prawem mamy opłacać jego pobyt. Bo to my jesteśmy osobami zobowiązanymi według ustawy. Współczuję mu choroby, ale czy on współczuł mi dzieciństwa?

Pomoc społeczna bierze pod uwagę tylko dochody, żadnych kosztów. Możemy wbić zęby w tynk, nie spłacać kredytów, ale na DPS musi być. Nikomu nie urągając, ale każdy pracownik w MOPS-ie, czyli osoba, która w sumie nie ma żadnego przygotowania do orzekania, ma moc podjęcia decyzji o obciążeniu mnie ogromnymi kosztami na wiele, wiele lat!

Dwa lata temu zdiagnozowano u mnie nowotwór. Trudno się z nim walczy, bo jest w pechowym miejscu, a jeżeli guz będzie rósł, to czekają mnie poważne konsekwencje. A ja miałam taką myśl: dobrze, że zachorowałam, bo przewlekła choroba może mnie ustrzec od płacenia za ojca. W ustawie są różne przesłanki, które zwalniają z opłat: bezrobocie, ciąża, śmierć członka rodziny, fakt, że było się w domu dziecka, no i właśnie rak. O niegodziwości rodzica nie było do tej pory ani słowa.

Czy płacę? Nie płacę. Ale sześć lat spędziłam w sądach, walcząc we wszystkich instancjach i ostatecznie wygrywając w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Ale wygrałam z powodu błędu formalnego, a nie dlatego, że sąd przyznał mi rację, że niemoralne jest płacenie na ojca, który w ogóle się mną nie interesował. Nikt tego nawet nie analizował merytorycznie. Oni tylko patrzą, kto jest zobowiązany z ustawy, jakie ma dochody i ile od niego można ściągnąć. Tyle. Ale w każdej chwili mogą zechcieć ten błąd naprawić.

Rozumiesz teraz, dlaczego tak bardzo się boję i proszę o anonimowość?

uwaga2
"Z reguły matka dzwoniła do mnie pijana, że potrzebuje pieniędzy". Fragment reportażu programu "Uwaga!" TVN z 2013 roku
Źródło: "Uwaga!" TVN

Zasady

Kiedy człowiek trafia do Domu Pomocy Społecznej, pracownik socjalny zaczyna szukać pieniędzy, które sfinansują jego pobyt. Często dociera do dziecka, a po sprawdzeniu jego dochodów i sytuacji rodzinnej proponuje podpisanie umowy, na której podana jest kwota, jaką od tej pory, miesiąc w miesiąc, dziecko będzie musiało płacić za rodzica. Umowę można podpisać i płacić lub można jej nie podpisywać. Ale wtedy pracownik socjalny i tak wyda decyzję administracyjną o tym, że opłata została na nas nałożona i efekt jest ten sam: trzeba płacić.

Chyba że się odwołamy.

Decyzję można zaskarżyć do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Kolejną instancją jest Wojewódzki Sąd Administracyjny (WSA), a ostatnią - Naczelny (NSA). Tyle że żadna z tych instancji nie bada problemu merytorycznie - nikt się nie pochyla nad tym, jakim rodzicem był ojciec czy matka. Sprawdza się jedynie, czy kwota została dobrze wyliczona, czy opłata została nałożona na odpowiednią osobę, czy dokumenty nie zawierają błędów formalnych.

Ale odwołania to nie wszystko. Ci, którym te nic nie dały albo ci, którzy w ogóle nie skorzystali ze ścieżki odwoławczej, a decyzja w ich sprawie się uprawomocniła - dzieje się to po 14 dniach, jeżeli nie złożymy skargi - mogą jeszcze skorzystać z furtki, którą otwiera ustawa o pomocy społecznej. Są w niej wymienione przesłanki do zwolnienia z opłat. Dziecko samo musi złożyć w tej sprawie wniosek i poinformować, że którąś z nich spełnia, a urzędnik zdecyduje, czy zwolni je z opłat na podstawie "uzasadnionych okoliczności", czy nie. Bo zwolnić można - ale nie trzeba. Te przesłanki do tej pory brzmiały tak: - płacenie za pobyt w DPS-ie innych członków rodziny; - długotrwała choroba; - bezrobocie; - niepełnosprawność; - śmierć członka rodziny; - straty materialne z powodu klęski żywiołowej; - samotne wychowywanie dziecka; - dzieciństwo spędzone w sierocińcu.

Tyle że te przesłanki nie muszą być brane pod uwagę. A nawet jeśli będą, to tylko czasowo albo częściowo: kwota opłaty może być zmniejszona na pół roku albo zawieszona na trzy miesiące. Zależy to zawsze od decyzji urzędnika, który ma tu wolną rękę i sam decyduje, czy jego zdaniem stać takie dziecko na płacenie za rodzica, czy nie.

Jedyna sytuacja, kiedy urzędnik nie ma wyjścia i musi zwolnić z opłat, to taka, kiedy dziecko pokazuje oficjalne wyroki: albo rodzicowi zabrano prawa rodzicielskie, albo został skazany za przemoc wobec tego dziecka, jego rodzeństwa lub rodzica. Chyba że nastąpi zatarcie skazania za to przestępstwo.

A co w innych przypadkach?

- Organ dokonuje oceny tych okoliczności, mając na względzie nie tylko słuszny interes strony, ale także interes społeczny, w tym cele i zasady udzielania pomocy społecznej oraz ograniczoność środków publicznych - tłumaczy Ewelina Dobrzyńska, inspektor z Bielska-Białej.

A co z sytuacjami, które nie wpisują się w żadną z przesłanek?

Paulina

Paulina ma zamaszyste pismo. Ważniejsze wyrazy podkreśla albo zapisuje wielkimi literami, czasem stawia wykrzykniki. Nie zrobiła niczego złego, ale teraz obcym ludziom musi tłumaczyć, na co wydaje własne pieniądze.

Pisze:

Mam syna, który wymaga rehabilitacji, tułamy się od lekarza do lekarza, oczywiście prywatnie, bo chcemy jak najlepiej dla naszego dziecka. Ma szereg chorób i chyba będzie musiał mieć grupę inwalidzką. Dojazdy, rehabilitacje, basen. To wszystko kosztuje. Poza tym mieszkanie, przedszkole, auto. Spłacamy też kredyt. Mój mąż, po chorobie onkologicznej, jest teraz jedynym żywicielem naszej rodziny. Zamiast spędzać czas z rodziną, pracuje w każdy weekend, żeby móc nas utrzymać, a wy chcecie nam zabrać te pieniądze? I dać na osobę, która jest nam zupełnie obca? Nie wyrażam zgody na utrzymywanie kogoś takiego! Jeżeli według Was na utrzymanie jednej osoby w rodzinie starcza 1,5 tysiąca złotych, to jakim cudem jemu należy się całe 5? Piszecie mi: tutejszy organ stoi na stanowisku, że to Pani w pierwszej kolejności powinna zająć się ojcem, zapewnić mu odpowiednią pomoc, pielęgnowanie i wsparcie w chorobie. A ja się pytam: gdzie on był, jak ja i moja rodzina potrzebowała takiego wsparcia? Nigdy nie dostaliśmy od niego pieniędzy czy wsparcia uczuciowego [podkreślone - red.], a jedynie wstyd i upokorzenie.
Paulina (...)

Stos pism, które wymieniła z opieką społeczną, jest już gruby na kilka centymetrów. Urzędnicy chcą wyegzekwować na utrzymanie jej ojca po 1000 złotych od osoby, Paulina ma jeszcze trójkę rodzeństwa. - Najmłodszy z nas nawet go na oczy nie widział - zaznacza.

I opowiada dalej: - Zresztą nic nie stracił. Jak pamiętam ojca z dzieciństwa, ciągle pił. Raz zrobił aferę i skakał przez okno, aż przyjechała straż pożarna. Innym razem pijany spał na działkach obok naszych bloków. Wstydu tylko narobił. Mamę ze schodów zrzucił. Na babcię podnosił rękę. Czy mam jakieś dobre wspomnienie? Może te paczki, co z kopalni na święta przynosił. Tylko te paczki. A potem porzucił pracę i już nawet paczek nie było. Prądu w domu też nie było. Do komunii uczyłam się przy świeczce. To było okropne i do teraz na samą myśl chce mi się płakać.

Bieda była straszna. Mama była w ciąży. Ojciec pojechał za granicę, miał zarobić i wrócić. Ale sobie już tam pozostał. To było szesnaście lat temu. Od przyszywanego wujka, który mu na początku coś tam pomagał na miejscu, wiedzieliśmy, że ojciec się stoczył na amen. Okradał, oszukiwał i robił inne rzeczy, ale wujek powiedział, że nie będzie nam mówił, żeby przykrości nie robić. Ojciec mieszkał na ulicy, pił, ćpał. Był poszukiwany przez policję, bo funkcjonariusze nawet do nas, tu w Polsce, przyszli pytać, czy mamy z nim jakiś kontakt. Ale nie mieliśmy. Ani razu do nas nie zadzwonił.

Mama się wkurzyła i wniosła o rozwód. Sąd się zgodził, a my, jako że po ojcu ślad zaginął, dostaliśmy alimenty z funduszu. Nie znaliśmy się na prawie, głupi byliśmy i nikt nam nie podpowiedział, że gdyby ojcu zabrać wtedy prawa rodzicielskie, to dziś nie mielibyśmy problemu. Ale sędzia mu je jedynie ograniczył.

A my rośliśmy, wydorośleliśmy, stanęliśmy z rodzeństwem na nogi. Poznałam mojego męża, wzięliśmy ślub. Urodziłam dziecko. I pewnego dnia: telefon. Ambasada Polski we Włoszech. Mówią, że ojciec w ciężkim stanie trafił do szpitala. Nie ma ubezpieczenia i teraz odeślą go do Polski, stąd pytanie do mnie, czy ja go wezmę. Mi się słabo zrobiło. Pomyślałam: czy ta pani oszalała? Całe życie miał mnie gdzieś, co ja mam z nim teraz zrobić? Przecież dla mnie to jest obcy gość.

Wylądował w Domu Pomocy Społecznej i zaczęły się pisma, że mamy płacić. Powiem szczerze: zrezygnowałam wówczas z pracy, żeby mi nic z pensji nie pobierali. Ale mój mąż dalej zarabia, a oni wyliczyli, że nam ma wystarczyć po 1,5 tysiąca na osobę, a nadwyżka ma iść na ojca. Na człowieka, który ani grosza zasądzonych alimentów na nas nie zapłacił! Ja się oczywiście odwołuję, ale to trwa już drugi rok.

To są takie nerwy! Okropnie sobie na nowo to dzieciństwo przypominać. A przecież musiałam rozdrapać rany i wszystko urzędnikom opisać, chociaż oni mówią, że nie badają sprawy merytorycznie, tylko stwierdzają, czy jesteśmy zobowiązani z ustawy i czy nas stać. Tyle. Mąż chodzi poddenerwowany, kłócimy się, bo czemu on ma odpowiadać za pijaka, który całe życie miał wakacje i teraz my mamy mu sponsorować kolejny wypoczynek w luksusowym lokum? A pomoc społeczna co chwila podtyka nam umowę do podpisania i informuje, że tak czy siak mamy już - każde z rodzeństwa - dług w wysokości 10 tysięcy złotych. Najmłodszy brat wchodzi w dorosłość z takim prezentem od tatusia!

Poszłam niedawno do tego Domu Pomocy Społecznej. Widziałam ojca. O najmłodszym powiedział, że to nie jego dziecko. Do mnie krzyknął, że mnie załatwi, bo jestem pyskata.

"Wylądował w Domu Pomocy Społecznej. I zaczęły się pisma, że mamy płacić"
"Wylądował w Domu Pomocy Społecznej. I zaczęły się pisma, że mamy płacić"
Źródło: Antonina Długosińska

Może nawet będzie ślub

Agnieszka Cysewska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Sopocie, ma bardzo ciepły i łagodny głos. DPS, którym kieruje, mieści się w niewysokim budynku. Otoczony trawnikiem nie rzuca się w oczy tak jak przyczepiony do niego oszklonym korytarzem - którym w każdą pogodę można dojechać wózkiem inwalidzkim - ogród zimowy. Okrągła szklarnia, z której można popatrzeć nie tylko na hodowane w środku rośliny, ale również i na to, co na dworze. A tam las, niebo, przestrzeń.

A w środku? - Mieszka się u nas w pokojach pojedynczych lub dwuosobowych - opowiada Agnieszka Cysewska. - Przez pierwszych kilka tygodni od przyjęcia trwa proces poznawania nowego pensjonariusza. Przychodzi do niego psycholog, fizjoterapeuta, lekarz rodzinny. Codziennie zaglądają pielęgniarki. Oceniamy stan zdrowia, możliwości poznawcze i komponujemy terapię pod potrzeby takiego człowieka.

W tym samym czasie pensjonariusz się adaptuje. Niektórzy, odważni, szybko się integrują. Inni wolą początkowo nie wychodzić z pokoju. - Dajemy im tyle czasu, ile potrzebują, żeby ochłonęli po zmianie miejsca zamieszkania. Dla niektórych to ogromne wyzwanie - mówi pani dyrektor. - Ale trzeba pamiętać, że mieszkańcy mają tu pozałatwianych mnóstwo spraw, o które nie muszą się już martwić. Gotowanie, sprzątanie. Nie trzeba samemu jechać do przychodni. Nawet ksiądz przyjeżdża na miejsce - dodaje.

Pensjonariusze szybko nabierają więc sił i zaczynają być aktywni. - Nawiązują relacje. Poznało się u nas dwóch muzyków i się zaprzyjaźnili. Ba, mamy tu też nieformalną parę! Pojawia się miłość, było przenoszenie partnera do pokoju i wspólne życie. Mieszkańcy ciągle pytają: "kiedy będzie ślub?". My oczywiście nie naciskamy, ale jak tylko będzie trzeba, zorganizujemy - zapewnia.

A czy zdarzył się wśród mieszkańców rodzic taki jak Pauliny czy Karoliny? - Oczywiście, że miałam takie przypadki - mówi dyrektor. - Ale dzieci skutecznie się wybroniły przed płaceniem. Jedno miało wyrok, że ojciec stosował przemoc. Drugie dokument, że dzieciństwo spędziło w sierocińcu - precyzuje.

Rzecznik apelował

Rzecznik Praw Obywatelskich przez lata alarmował: obowiązująca regulacja nie pozwala krewnym na uchylenie się od płacenia, kiedy nie spełnią oni ściśle określonych warunków w ustawie. To źle, dodawał, bo nakładanie zobowiązań na osoby, które w przeszłości doświadczały krzywd ze strony osoby, na utrzymanie której są zmuszane łożyć, jest skrajnie niesprawiedliwe. To, że zmiany w ustawie o pomocy społecznej są potrzebne, rzecznik zgłaszał do ministra pracy i polityki społecznej już w 2013 roku. I w 2014. I jeszcze w 2018. Ile od tego czasu zostało nałożonych krzywdzących decyzji?

O zmiany apelowały dorosłe dzieci, które ustawa zmusza do płacenia za rodziców, ale też ci, którzy opłaty nakładali.

- Postępowania w sprawie ustalenia odpłatności za pobyt w DPS są bardzo trudne, gdyż najczęściej wiążą się z dużymi emocjami ze strony osób zobowiązanych - potwierdza Krystian Morys, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rudzie Śląskiej.

To pracownicy socjalni stoją na pierwszej linii frontu, ale muszą działać zgodnie z prawem, bo za złamanie go sami odpowiadają. Co to znaczy "uzasadnione okoliczności" i czy te podane przez człowieka na wywiadzie środowiskowym takie są? Czy trzeba sztywno trzymać się katalogu, czy można go rozszerzyć? A co, jeżeli zakwalifikuje się jakąś okoliczność jako uzasadnioną, a ona taką nie będzie? Jeżeli urzędnik zwolni kogoś z płacenia, pieniądze za pobyt w DPS będzie musiała przez lata wykładać gmina, uszczuplając swój budżet. A jeżeli okaże się, że urzędnik popełnił błąd, narażając tym samym samorząd na straty? - Nikt nie chce mieć na sobie takiej odpowiedzialności - mówią pracownicy socjalni, jednogłośnie prosząc o anonimowość. - Przecież ludzie by nas rozszarpali, gdyby wiedzieli, co czasem nami kieruje. To są naprawdę trudne decyzje - przekonują.

- Robiliśmy kiedyś rozeznanie, jak pracownicy socjalni podchodzą do tego tematu. Ogólnie uważają, że są zaprzęgani do czegoś, czego się wstydzą. Ja, jako pracownik socjalny, też muszę powiedzieć, że się wstydzę, że w imieniu państwa i gminy muszę dokonywać takich czynności - mówi Paweł Maczyński, przewodniczący Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. - I często pracownicy socjalni już poza konkursem, tak żeby wójt i burmistrz się nie dowiedzieli, pomagają takim ludziom pisać odwołania od własnych decyzji, które musieli ze względu na ciśnienie z góry i kształt ustawy podjąć - przyznaje.

Marta

To było ogromne przeżycie dostać informację, że musisz płacić za obcego człowieka. To jakby ktoś złapał cię za ramię na ulicy, wskazał na kogoś przypadkowego, kto akurat przechodzi obok, i powiedział: "od dziś będziesz go utrzymywać". Byłam w szoku.

Boże! Codziennie rano wstawałam i pierwsze, co myślałam, to dlaczego to jest tak niesprawiedliwe. Poszłam do pań z opieki, które przecież doskonale znają moją historię, i zapytałam, jak one mogą cokolwiek ode mnie chcieć. A one, że przesłanki są takie, a nie inne: nie został pozbawiony praw rodzicielskich i teraz ja mam mu pomóc.

"Codziennie rano wstawałam i pierwsze, co myślałam, to dlaczego to jest tak niesprawiedliwe"
"Codziennie rano wstawałam i pierwsze, co myślałam, to dlaczego to jest tak niesprawiedliwe"
Źródło: Antonina Długosińska

Przeżyłam to strasznie. Pomagała mi myśl, że na niczym nie zależy mi bardziej, jak na tym, żeby mój syn miał szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę, i żeby nie widział, że przechodzę przez coś tak złego.

Od zawsze wiedziałam, kto jest moim ojcem. Mieszkał w tej samej miejscowości. Mama nie zabraniała mi z nim kontaktów, ale on się mnie wypierał. Na wiosce przy wszystkich potrafił powiedzieć, że nie jestem jego. Czułam od niego ogromną niechęć, a przecież widziałam, że to mój tato, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobni. Układ brwi, rzęsy. Też mam taką ciemną oprawę oczu jak on. Szukałam winy w sobie: może coś źle zrobiłam, że on mnie tak nie lubi?

Mama od ojca nic nie chciała. Pracowała dorywczo, ale i tak byłyśmy biedne. Zdarzało się, że nie było co jeść. Wspierała nas opieka. Te same panie, które dziś kazały mi płacić na ojca, wtedy powiedziały mamie: "Jeśli jest dziecko, to musi mieć ojca. Trzeba pójść do niego po alimenty, MOPS nie może płacić w nieskończoność".

I mama poszła do sądu. Ojciec nawet tam się mnie wypierał. Ale sędzia powiedział: "Pan się może nie przyznawać, ale ta dziewczyna to jest skóra zdjęta z pana. Jeżeli testy DNA to potwierdzą, obarczymy pana kosztami badań". I wtedy się do mnie przyznał.

Sędzia ustalił alimenty, ale ojciec ani razu nie zapłacił. Jeżeli pracował, to tylko na czarno, więc nie było z czego ściągać. Ale i tak całe życie więcej pił, jak pracował. Mijałam go czasem takiego pijanego. A potem odwiedzałam koleżanki i one odrabiały lekcje ze swoimi ojcami. Albo po prostu mówiły do nich: "tato, tatusiu". Bardzo mnie bolało, że ja tak nie mogę.

Moja mama zmarła, jak miałam 19 lat. Zostałam sama jak palec. Bez żadnych dochodów, jedynie z alimentami w wysokości kilkuset złotych, wypłacanymi przez państwo z funduszu. Poszłam wtedy do sądu z prośbą o podwyższenie mi świadczeń, no i na rozprawę wezwali też ojca, żeby się na to podniesienie zgodził. Jemu to i tak było obojętne, bo przecież państwo za niego płaciło. Spotkaliśmy się wtedy na sali i on nawet się nie zainteresował, co teraz się ze mną będzie działo. Czy mam gdzie spać, co jeść, w co się ubrać. Nic mi w życiu nie dał, nawet dobrego słowa. Bardzo to przeżyłam.

Zawsze miał mnie gdzieś, a teraz ja mam mu sponsorować dobre życie? Przepraszam, ale on w Domu Pomocy Społecznej będzie miał wszystko uprane, posprzątane, leki na czas, miłe towarzystwo. Wszystko na tacy. A ja sama muszę zadbać o opał, rachunki, leki. Zamiast odkładać na dziecko, wszystko mam oddać obcemu facetowi?

Na szczęście, kiedy ojciec tam trafił, a urzędniczki zaprosiły mnie pierwszy raz na wywiad, byłam w ciąży. Zwolniło mnie to z płacenia. Ale rok później opieka znowu się zgłosiła. Tym razem byłam na urlopie macierzyńskim, dostawałam tylko 80 procent swojej wypłaty, więc też się upiekło. Ale nie poprzestały na dwóch razach. Za trzecim pech chciał - jak to w ogóle brzmi - że mąż dostał podwyżkę. Panie poinformowały, że mój dług z miesiąca na miesiąc rośnie, bo za zaległe lata i tak trzeba będzie zapłacić. A z wyliczeń wynika, że od teraz mogę uiszczać na ojca co miesiąc 350 złotych.

Skorzystałam z pomocy prawnika, odwołałam się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i tam powiedzieli, że urzędniczki mają rację i mam płacić, a ich decyzja się uprawomocniła. Długo się wahałam, co mam zrobić, ale wydawało mi się to tak niesprawiedliwe, że wreszcie ktoś musi przyznać mi rację. Teściowa mówiła: "a może płaćmy?". Ale ja wiedziałam, że jak tylko uda nam się kiedyś więcej zarobić, wszystko i tak zabiorą wtedy na ojca. To jak życie z piętnem przestępcy! Miałam w sobie taki ogromny brak zgody, pomyślałam: wstyd wywlekać te brudy publicznie, ale może do telewizji pójdę? Poproszę o pomoc jakiegoś polityka? Może wtedy wreszcie dadzą mi spokój?

Zmiany

Marta trafiła do biura senator Lidii Staroń. Kobiety skonstruowały razem wniosek o zwolnienie z opłaty. - Wcześniej się odwoływałam od decyzji, które nakładały na mnie opłaty. Nikt przez dwa lata nie powiedział mi, że jeżeli ta się już uprawomocni, a tak się stało, to wtedy mogę złożyć wniosek o całkowite zwolnienie, powołując się na przesłanki z ustawy. I się udało! - mówi Marta. - Ale nie wiem, czy oni się po prostu nie przestraszyli, że zaczęłam nagłaśniać tę sprawę i skorzystali z tego, że mogą mnie zwolnić z opłat i nie mieć problemu - dodaje.

- Każda sprawa jest rozpatrywana indywidualnie i nie ma gwarancji, że w innym podobnym przypadku będzie można liczyć na wydanie decyzji pozytywnej dla wnioskodawcy. Przepis jest bardzo nieprecyzyjny i pozostawia bardzo duży margines swobody przy jego interpretacji - tłumaczy Lidia Staroń. Sformułowania w ustawie: "uzasadnione okoliczności, zwłaszcza długotrwała choroba, bezrobocie, niepełnosprawność, śmierć członka rodziny, straty materialne powstałe w wyniku klęski żywiołowej lub innych zdarzeń losowych" dla urzędnika mogą być zamkniętym katalogiem, do którego nie będzie pasować picie, bicie i brak troski o dziecko.

Ale po historii Marty powstały wreszcie projekty zmian w ustawie. Jeden autorstwa właśnie Lidii Staroń, drugi - Michała Wójcika, ministra z Solidarnej Polski. Ostatecznie w życie wszedł ten drugi, a ustawa została znowelizowana w styczniu tego roku.

Po pierwsze do istniejącego katalogu fakultatywnych przesłanek zostało dopisane to, że można zwolnić z opłat osobę, która "wykaże, w szczególności na podstawie dokumentów dołączonych do wniosku, rażące naruszenie przez osobę kierowaną do domu pomocy społecznej lub mieszkańca domu obowiązku alimentacyjnego lub innych obowiązków rodzinnych względem osoby obowiązanej do wnoszenia opłaty".

Ustawa o pomocy społecznej, artykuł 64
Ustawa o pomocy społecznej, artykuł 64
Źródło: tvn24.pl

Dodatkowo Wójcik chciał rozszerzenia przesłanek, które obowiązkowo zwalniają z opłaty - do tej pory był to wyrok jedynie za przemoc, od stycznia tego roku wystarczy skazanie za jakiekolwiek przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego - na przykład kradzież, oszustwo, spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu - i to nie tylko wobec dziecka, ale też jego bliskich. Chyba że zostanie ono zatarte.

Ustawa o pomocy społecznej, artykuł 64a
Ustawa o pomocy społecznej, artykuł 64a
Źródło: tvn24.pl

Przymiotniki, rzeczowniki

Posłowie w głosowaniu nad zmianami byli jednogłośni (437 za). Czemu więc nikt wcześniej nie zajął się tą sprawą? Niektórzy mówią o potrzebie ochrony budżetów gmin. Inni o tym, jak trudno tak skonstruować przepisy, żeby z jednej strony chroniły ludzi takich jak Marta czy Aneta, a z drugiej, żeby nie otwierały furtki do niepłacenia tym, którzy rzeczywiście powinni ponosić koszty opieki nad własnymi rodzicami. Czy więc dodanie w ustawie hasła "rażące naruszenie obowiązków rodzinnych" załatwi sprawę?

- Tak, bo to bezpośrednie odwołanie do Kodeksu rodzinnego. Są tam wymienione poszczególne obowiązki rodziców wobec dzieci. Spojrzenie tam pozwoli urzędnikowi zobaczyć, czy były one realizowane przez danego rodzica, czy nie, i czy w takim razie powinno wydać się decyzję o anulowaniu opłat - tłumaczy Wójcik. Tyle że zapis o obowiązkach, o którym mówi, brzmi: "rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotować je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień". Czy dla urzędnika takie wytyczne będą jasne?

Tego również nie wiadomo. Zwłaszcza że "obowiązki rodzicielskie" to niejedyne słowo-klucz. Drugie to przymiotnik "rażące". W każdej historii - Anety, Karoliny, Pauliny, ale i w setkach innych - trzeba byłoby więc zważyć, czy zarzuty do rodziców zahaczają o ich obowiązki rodzicielskie, a potem sprawdzić, w jaki sposób te obowiązki były - jeśli w ogóle - naruszane. Rażąco czy jednak nie aż tak? - Nie może być tak, że powodem do zwolnienia jest na przykład to, że ojciec, matka źle mówią do dziecka. No nie, to nie jest "rażące" - zaznacza senator Staroń.

Prawnicy są zgodni: to słowo jest znane w prawie karnym i cywilnym, literatura i doktryna szeroko wypowiada się na temat tego, w jaki sposób je interpretować, jednak zawsze kończy się to tak samo: na indywidualnej ocenie sądu. Tyle że tutaj sprawą nie będzie zajmować się sąd powszechny, tylko pracownik socjalny. Czy będzie znał doktrynę? A czy dostanie takie uprawnienia jak sędzia, żeby móc zbadać sprawę? Z pewnością będzie natomiast znał potrzeby gmin, które zwykle są podobne. - Wciąż szukanie pieniędzy - mówi Aneta, powtarza Karolina, potwierdzają sami pracownicy socjalni.

- Oczywiście to kwestia dobrej woli, ale myślę, że te zmiany nie zachęcą pracowników socjalnych, żeby zwalniać z opłat. Kiedy w urzędzie są odgórne wytyczne, że szukamy pieniędzy gdzie się da, to działanie urzędników pewnie będzie zgodne z tymi wytycznymi - przewiduje Aneta. Opłatę zawsze można nałożyć, a czy ktoś się od tej decyzji odwoła - jego sprawa.

Tylko jak udowodnić zaniedbania rodzicielskie sprzed tylu lat? Najlepiej - powołując świadków. - Tyle że większość może już nie żyć - mówi Aneta. - A co z alimentami? Kiedy rodzic w ogóle ich nie płacił, sprawa jest jasna. Ale czy ojciec, który płacił te 120 złotych przez kilka lat, spełnił obowiązek alimentacyjny na tyle, żebym ja musiała przez o wiele więcej lat, bo do końca jego życia, płacić co miesiąc prawie trzy tysiące? Czy ktoś, widząc tę dysproporcję, będzie mógł cokolwiek z tym zrobić, opierając się na tak sformułowanym przepisie o rażącym naruszeniu? - zastanawia się.

Jeżeli urzędnik nie spojrzy przychylnym okiem na takie wnioski, żeby walczyć o zwolnienie, trzeba będzie się od jego decyzji odwołać. Do kolegium, a następnie do sądu. Tyle że przecież nie jest to sąd powszechny, a administracyjny. Sędzia ma tam zupełnie inne narzędzia pracy. - Postępowanie dowodowe przeprowadza się w bardzo ograniczonym zakresie, wyłącznie dowód z dokumentu. Nie ma możliwości przeprowadzania postępowania na przykład poprzez przesłuchanie świadków - tłumaczy Małgorzata Anna Dziemianowicz, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Białymstoku. Jeżeli świadek się pojawia, to tylko w formie notatki z rozmowy, którą urzędnik z nim przeprowadził.

- My, będąc sędziami sądów rodzinnych, kiedy orzekamy w sprawie alimentów dla rodziców, jesteśmy w stanie zbadać wszystko bardzo dokładnie. Nie tylko sytuację finansową i rodzinną dzieci wzywanych do płacenia, ale też to, co działo się w przeszłości, a na co często nie ma żadnych dokumentów. Ofiary nie zawsze wołają o pomoc, wzywają policję do przemocy domowej czy występują do sądu o zabranie czy ograniczenie praw rodzicielskich. Wynika to z lęku przed katem. I czy dlatego teraz te dzieci mają być poszkodowane? Nie. W postępowaniu dowodowym jesteśmy w stanie zastąpić taki brakujący dokument. Czy urzędnik będzie umiał to zrobić? Czy będzie miał ku temu narzędzia jak my? No nie - mówi sędzia sądu rodzinnego, która nie chce zdradzać nazwiska. - Co więcej, w całej mojej karierze, jeżeli już zasądzaliśmy alimenty na dzieci, nigdy nie zdarzyły się kwoty wyższe niż tysiąc złotych, nie mówiąc już o przekraczających dwa czy trzy. To jest absurd, żeby brać jedynie przepis z ustawy i na tej podstawie wyliczać zobowiązania, nie biorąc pod uwagę innych okoliczności. A ta ustawa na to będzie pozwalać - dodaje.

Bo w praktyce sędzia sądu administracyjnego analizuje jedynie dokumenty, które zostały zebrane w sprawie i sprawdza, czy argumenty obu stron zostały wzięte pod uwagę. Z jakim skutkiem? To już często ma mniejsze znaczenie. - Jeżeli chodzi o przesłanki fakultatywne, a do tego katalogu jest dopisane "rażące niedopełnienie obowiązków rodzicielskich", sąd nie może nikogo zwolnić z opłat ani zmniejszyć ich wysokości. Nie wchodzimy w to w ogóle. To jest pozostawione podwójnemu uznaniu przez dany ośrodek pomocy społecznej: urzędnik po pierwsze ma możliwość wydania oceny, czy coś kwalifikuje jako rażące niedopełnienie obowiązków, a potem ma luz decyzyjny, czy dać to zwolnienie, czy nie. To organ ma decydować, a my jedynie kontrolujemy, sprawdzamy, czy wszystkie okoliczności istotne dla sprawy zostały wyjaśnione. Czy wnioski, jakie organ wyprowadził z oceny dowodów są logiczne, poprawne i merytorycznie uzasadnione. Możemy co najwyżej skierować sprawę do ponownego rozpatrzenia przez organ, ale to on podejmuje ostateczną decyzję - mówi Mirosława Rozbicka-Ostrowska, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego we Wrocławiu. Mówiąc wprost: jeżeli urzędnik uzna, że rzeczywiście dochodziło do rażącego naruszenia obowiązków rodzicielskich, ale gmina mimo to chce ściągnąć pieniądze na pokrycie kosztów pobytu rodzica w DPS, bo nie ma już pieniędzy w budżecie i odpowiednio to udowodni, to może to zrobić i sędzia sądu administracyjnego nie ma innej możliwości, jak oddalić skargę takiego dziecka. A która gmina nie ma problemów z dopięciem swojego budżetu?

- I właśnie na tym polega wada tych zmian: że nawet jeżeli ktoś spełni przesłanki, to organ może mu odmówić. Tylko musi powiedzieć czemu. Jeżeli powie, to nawet sąd administracyjny nic na to nie poradzi i te osoby, dorosłe dzieci, wyjdą z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości - komentuje Paweł Maczyński, przewodniczący Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. Będą mieć za sobą całą kosztowną i bolesną procedurę: od przywoływania wspomnień po zbieranie dowodów i przedstawianie ich przed obcymi ludźmi, a przed sobą wizję płacenia grubych pieniędzy przez wiele kolejnych lat.

Co można więc zrobić, żeby uniknąć takich sytuacji? Może dopisać nową przesłankę nie jako fakultatywną, a obligatoryjną i nakazać obowiązkowe zwolnienie? - Złamałoby to system, to by poszło za daleko. Rażące naruszenie to klauzula generalna, nie widzę możliwości, żeby to było w przesłankach obligatoryjnych, bo każdorazowo opiera się to na ocenie sytuacji - zaznacza Michał Wójcik.

uwaga3
To jest niemoralność państwa w stosunku do tego, co się kiedyś działo. Fragment reportażu programu "Uwaga!" TVN z 2013 roku
Źródło: "Uwaga!" TVN

Jaki jest procent cwaniaków

- Przecież tu chodzi o pieniądze: są obawy, że obciąży to zbyt mocno budżety gmin. Czyli tworzy się prawo, które ma dobrze wyglądać, ale funkcjonować dokładnie tak samo: chroniąc system, nie człowieka - tłumaczą pracownicy socjalni.

Czy rzeczywiście? - Niektórzy mówią, że to ochroni budżety gmin przed nadmiernymi wydatkami. Pojawia się obawa, że jak nieco uchylimy furtkę, skorzystają z niej też tak zwane cwaniaki. Co ja o tym sądzę? Być może procent cwaniaków tak, chociaż moim zdaniem da się ich wychwycić. Ale pomoglibyśmy wtedy grupie osób, które naprawdę by tego zwolnienia bardzo potrzebowały i to jest tu przecież najważniejsze - mówi Maczyński. - A czy samo zwolnienie tych, którzy tego potrzebują, obciąży mocno budżety? W jakiś sposób na pewno, ale pamiętajmy: tych przypadków nie jest dużo. Kiedy my, jako federacja, wywalczyliśmy o dopisanie w ustawie dwóch obligatoryjnych przesłanek, czyli wyroku za przemoc i zabranie praw rodzicielskich - bo jeszcze kilka lat temu ich nie było - sprawdziliśmy, ilu osobom udało się wtedy skorzystać z tego wyjścia. W ramach dostępu do informacji publicznej wysłaliśmy zapytania do wszystkich ośrodków pomocy społecznej w Polsce. Nasz listonosz nas przeklinał, kiedy przynosił te stosy pism w odpowiedzi. I okazało się, że było tylko kilka takich przypadków w całym kraju. Ile teraz osób by z tego skorzystało? Więcej, ale wciąż ludzie z trudnymi dzieciństwami to mikroprocent osób, które są zobowiązane do płacenia. Sam minister Wójcik w uzasadnieniu swojego projektu pisze, że w Warszawie na 3529 decyzji w sprawach odpłatności za pobyt w DPS w 2020 roku pojawiło się tylko 39 odwołań, co stanowi niespełna 0,7 procent wszystkich wydanych w 2020 roku decyzji. To dużo? Nie sądzę. A moja obawa jest taka, że zmiany, które zostały wprowadzone w życie, niby otworzą szerzej ścieżkę do odwołań dzieciom pokrzywdzonym działaniami rodziców, ale znów te osoby będą się odbijać cały czas od ściany, bo są gminy ślepe i głuche na potrzeby tych ludzi - podkreśla związkowiec.

Niektóre imiona zostały zmienione

Czytaj także: