Dlaczego za badanie afery wokół Komisji Nadzoru Finansowego prokuratura zabrała się dopiero po tygodniu od złożenia zawiadomienia? Dlaczego Marek Chrzanowski zdążył wejść do swojego biura przed agentami CBA? I dlaczego agenci CBA nie weszli do gabinetu Chrzanowskiego bez decyzji prokuratora, choć pozwala im na to prawo? Mnożą się pytania w sprawie głośnego od kilku dni śledztwa. Jego kulisy przedstawił magazyn "Czarno na białym" TVN24.
Śledztwo w sprawie Komisji Nadzoru Finansowego to przede wszystkim pytania o czas i o kolejność zdarzeń.
13 listopada "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że w marcu 2018 roku ówczesny przewodniczący KNF Marek Chrzanowski zaoferował właścicielowi Getin Noble Banku Leszkowi Czarneckiemu przychylność dla tego banku w zamian za około 40 milionów złotych. Miało to być wynagrodzenie dla wskazanego do pracy w jego banku przez szefa KNF radcy prawnego Grzegorza Kowalczyka.
Premier i prokurator generalny twierdzą, że o propozycji, jaką złożył biznesmenowi szef KNF, dowiedzieli się z "Gazety Wyborczej" - czyli sześć dni po złożeniu zawiadomienia w tej sprawie przez pełnomocnika Czarneckiego, Romana Giertycha.
Czekanie na koniec weekendu
14 listopada prokurator generalny Zbigniew Ziobro tłumaczył, dlaczego dopiero po tygodniu służby podjęły jakiekolwiek działania. - Na moje biurko [zawiadomienie - przyp. red.] trafiło rano we wtorek z racji tego, że w poniedziałek było święto. Więc jest to taki normalny obieg pism - mówił. - Proszę pamiętać, że w międzyczasie mieliśmy okres świąteczny - dodawał Ziobro.
Zawiadomienie w sprawie domniemanej korupcji musiało więc poczekać, aż skończy się weekend przedłużony dodatkowo o dzień wolny uchwalony na stulecie niepodległości.
W takie tłumaczenie nie wierzy jednak były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Grzegorz Reszka. - Jestem absolutnie przekonany, że Zbigniew Ziobro godzinę, półtorej godziny po złożeniu znał zawartość tego zawiadomienia. Nie ma innej możliwości - mówi.
Podobnego zdania jest wypowiadający się anonimowo były oficer służb specjalnych. - Myśmy też dostawali w służbach pilne sprawy i informacje. To naprawdę się robi tak, że biorę telefon i o pierwszej czy drugiej w nocy dzwonię do ministra - mówi.
- Jeżeli ja tego nie zrobię, to podpisuję wyrok na siebie - dodaje.
- Prokuratorzy bez względu na treść, ale ze względu na osobę składającego, czyli na [Romana - przyp. red.] Giertycha, gwarantuję panu: zanim przeczytali treść zawiadomienia, to już dzwonili. Jestem przekonany, że dwie, trzy godziny później już Ziobro wiedział - podkreśla.
Źródła zbliżone do samej prokuratury twierdzą, że zawiadomienie Leszka Czarneckiego błędnie trafiło do wydziału skarg i stąd opóźnienie w przekazaniu go ministrowi. - Mogę bazować na swoim doświadczeniu z lat 2005-2007. Pamiętam, że tego typu opóźnień w przekazywaniu informacji nie było. W związku z tym trudno mi w coś takiego wierzyć - zaznacza Paweł Wojtunik, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
"Długie pożegnanie" szefa KNF
Marek Chrzanowski, który musiał pokonać blisko 10 tysięcy kilometrów, żeby dotrzeć z Singapuru do swojego gabinetu, i tak był w nim kilka godzin wcześniej niż agenci z oddalonej o zaledwie 2,5 kilometra warszawskiej delegatury CBA.
W efekcie już po złożeniu zawiadomienia i po ogłoszeniu wszczęcia śledztwa przez Zbigniewa Ziobrę Chrzanowski spędził 3,5 godziny w swoim gabinecie, zanim weszli tam agenci.
Funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego mogli jednak wejść do gabinetu Chrzanowskiego wcześniej, bez decyzji prokuratora. Wynika to wprost z Kodeksu postępowania karnego. Taką możliwość przewiduje prawo w przypadkach niecierpiących zwłoki.
- Procedury są takie, że tego rodzaju działania podejmuje się niezwłocznie - podkreśla ekspert z zakresu bezpieczeństwa Piotr Niemczyk. - Wygląda na to, że ktoś pozwolił mu zabrać rzeczy, które być może były rzeczami osobistymi, a być może dowodami rzeczowymi - ocenia.
Zdaniem rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej żadnej zwłoki w przeszukaniu biura szefa KNF jednak nie było. - Nie ma żadnej zwłoki. Wszystkie służby działają na pełnych obrotach - zapewnia.
Również rzecznik KNF broni swojego byłego szefa. Twierdzi, że te przeszło trzy godziny to był czas potrzebny Markowi Chrzanowskiemu między innymi na złożenie wypowiedzenia umowy o pracę.
- Pan przewodniczący musiał, tak jak każdy pracownik, który żegna się z instytucją, rozliczyć pewne sprawy. Takie dotyczące chociażby delegacji, z której dopiero co wrócił, pożegnać się z pracownikami - wyjaśniał rzecznik Jacek Barszczewski. - Mogę ze stuprocentową pewnością zapewnić, że przewodniczący nie miał dostępu do żadnych dokumentów - dodał.
- Nie wiemy, co zawierała jego szafa pancerna, nie wiemy, co zawierały jego notatniki, jakiego typu dokumenty. Musimy polegać na dobrym słowie rzecznika KNF i wierzyć, że przez trzy godziny pakował swoje prywatne rzeczy i żegnał się z podwładnymi. To było dość długie pożegnanie - ocenił Reszka.
Czy kiedykolwiek ktoś usłyszy w tej sprawie zarzuty? - Proszę z tymi zarzutami nie szarżować tak bardzo - twierdzi Paweł Wojtunik. - Wydaje mi się, że panu Chrzanowskiemu nic się nie stanie finalnie, a jeżeli się stanie, to "tak trochę" - przewiduje.
200 tysięcy dolarów rocznie
Być może te co najmniej niestandardowe działania służb to przypadek. Być może również dla całej sprawy nie ma znaczenia fakt, że 29-letni syn najważniejszej osoby w służbach specjalnych - ministra koordynatora Mariusza Kamińskiego - pracuje w Banku Światowym, do którego trafił z rekomendacji prezesa Narodowego Banku Polskiego.
Sprawę jako pierwszy ujawnił Robert Zieliński z tvn24.pl. - To jest praca w Waszyngtonie, roczna pensja to jest około 200 tysięcy dolarów nieopodatkowanych pieniędzy - zauważa Zieliński.
Syn koordynatora w przesłanym do redakcji magazynu "Czarno na białym" oświadczeniu broni się, że po prostu posiada możliwie najlepsze kompetencje do pracy w Banku Światowym.
"Nepotyzm na najwyższych poziomach władzy"
Były szef CBA używa mocnych słów w tym kontekście. - Możemy mówić o nepotyzmie na najwyższych poziomach władzy i o zepsuciu również wśród tych, którzy kreują się na rycerzy antykorupcyjnych. I którzy tego typu standardy powinni krzewić - ocenia Wojtunik.
Prawo i Sprawiedliwość, odnosząc się do tej sprawy, wydało oświadczenie, że prezes Jarosław Kaczyński nie wiedział o pracy syna koordynatora do spraw służb specjalnych.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm//now / Źródło: tvn24