Była więźniarka KL Auschwitz Zdzisława Włodarczyk w 78. rocznicę wyzwolenia Auschwitz wspomniała warunki w obozie koncentracyjnym i jak do niego trafiła. - Mama dostała numer 85 281. Ja dostałam numer następny. Brat dostał 192 798 - mówiła. - Dzisiaj, stojąc tu, w miejscu pamięci Birkenau, z przerażeniem słucham wiadomości ze strony wschodniej - przyznała.
Dziś obchodzimy 78. rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz. Motywem przewodnim wydarzenia jest proces tworzenia i rozbudowy systemu odczłowieczenia i ludobójstwa w Auschwitz, który szczególnie mocno określiły słowa ocalałego Mariana Turskiego: "Auschwitz nie spadło z nieba".
"Boże, gdzie my przyjechaliśmy?"
W trakcie obchodów głos zabrała Zdzisława Włodarczyk, była więźniarka KL Auschwitz.
- Miałam jedenaście lat, brat siedem, gdy z przejściowego obozu w Pruszkowie zagonili nas do wagonów towarowych. Ktoś krzyknął: "dokąd pojedziemy?". Padła odpowiedź: "na podkrakowską wieś". Byliśmy pierwszym transportem z Powstania Warszawskiego, z pierwszych dni. Jechaliśmy długo. Mój tato przez całą drogę obserwował trasę pociągu przez szparę wagonu. Wieczorem podjechaliśmy pod jakieś zabudowania. I wtedy usłyszałam głos rozpaczy mojego taty. Chwycił się za głowę, uderzał nią o ścianę wagonu i wołał: "Boże, gdzie my przyjechaliśmy? Gdzie my przyjechaliśmy?". Ja również popatrzyłam przez szparę, zobaczyłam białą tabliczkę z czarnym napisem "Auschwitz" - wspomniała.
- Mężczyzn osobno, kobiety z dziećmi osobno. Przeprowadzono nas wzdłuż drutu. Długo żeśmy szli. Były zabudowania, barak. Wprowadzono nas do niego. Barak był pusty, koczowaliśmy tam całą noc. Rano powiedziałam, że pod barakiem siedzą mężczyźni. Tato tam jest. Spędziliśmy razem cały dzień. Mężczyznom nie wolno było wejść do baraku. Ludzie szukali znajomych, rodzin, rozmawiali między sobą. Późnym popołudniem mama kazała mi iść do baraku, została z tatą. To był ostatni raz, gdy tatę widziałam - mówiła dalej.
W obozie, jak opowiedziała, kobiety miały ubrania takie, "jakie zdążyły chwycić", dzieci natomiast dostawały ubrania "aż sztywne od dezynfekcji". - Czekaliśmy na numery, dali nam na szmatkach, nie tatuowali. Mama dostała numer 85 281. Ja dostałam numer następny. Brat dostał 192 798. Dopiero wtedy dostaliśmy pierwszy kawałek chleba. Mały bochenek chleba podzielony na cztery dla dorosłych, a dla nas dzieci jedna ósma - opisała.
- 17 stycznia ustawiono nas na apel. Dano nam podwójną porcję chleba. Mieliśmy wyruszyć, byliśmy ustawieni blokami. Przed nami były matki, my staliśmy za matkami. Pochód ludzi wyruszył. Starszy więzień odrzucił mojego brata, że nie nadaje się do marszu. Ja chciałam zawiadomić mamę, zaczęłam krzyczeć, ale mama tego nie słyszała. Doskoczył do mnie esesman, bardzo silnie uderzył mnie w twarz, aż się okręciłam. Ukucnęłam, żeby mnie więcej nie bił. Automatycznie zostałam w tyle. Było mi już obojętne. Wyskoczyłam z szeregu i podbiegłam do brata, aby nie został sam. Tak zostaliśmy na terenie obozu. Matka o tym nie wiedziała - wspomniała. O tej pory rodzeństwem, jak mówiła, opiekowała się, babuszka z Białorusi.
Włodarczyk kontynuowała, że któregoś dnia, wieczorem, do pomieszczenia, w którym była, przyszło trzech oficerów. - Jeden był wysoki, miał czapę. Zrozumiałam go, choć nie wiem, czy powiedział po polsku, czy po rosyjsku: "dzieci, co wy tu robicie?". Był zaskoczony. Powiedział, żebyśmy byli zamknięci w pomieszczeniu, bo tu jest front i mogą nas zabić. Przynieśli nam kocioł zupy pomidorowej. To był pierwszy gotowany posiłek - przyznała.
- Usłyszałam, że jakaś grupa kobiet chce wyjść z obozu, iść do domu. Nie wiedziałam gdzie, którędy. Ale postanowiłam, że z bratem dołączymy się do nich. Wcześnie rano wyszliśmy z tego obozu. Szliśmy pieszo. Leżała tam masa trupów. Było dużo śniegu. Jakiś gospodarz podwiózł nas furmanką, potem jechał wojskowy ciężarowy samochód. Wszystkich nas zabrał i zawiózł do Krakowa, do Czerwonego Krzyża - opowiedziała.
- Dzisiaj, stojąc tu, w miejscu pamięci Birkenau, z przerażeniem słucham wiadomości ze strony wschodniej, że tam jest wojna. Wojska rosyjskie, które nas tu wyzwoliły, prowadzą wojnę na Ukrainie. Dlaczego? Dlaczego taka polityka jest? - pytała. - Mama przeszła w marszu, wróciła bardzo chora. Tata zginął. Byliśmy sami - zakończyła.
ZOBACZ ROZMOWĘ ZE ZDZISŁAWĄ WŁODARCZYK Z 2019 ROKU:
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24