4 czerwca 1989 Polacy poszli na wybory, by - jak się okazało - dać wyraz niezadowoleniu wobec panującego systemu. Komunistyczna partia, która od końca II wojny światowej trzymała kraj twardą ręką, zachwiała się w posadach i kilka miesięcy później przestała istnieć, chociaż mogła liczyć na to, że czerwcowe wybory - owoc kompromisu Okrągłego Stołu - przedłużą jej życie. Stało się inaczej. Po wyborczym trzęsieniu ziemi, po władzę - jeszcze niepełną - sięgnęła Solidarność, a wstrząsy wtórne obaliły komunistyczne reżimy w całym regionie.
W 1988 roku sytuacja w Polsce była beznadziejna - kraj pogrążał się w coraz większym kryzysie gospodarczym, a społeczne napięcie groziło kolejnym wybuchem. Solidarność, której nie udało się władzy zniszczyć podczas stanu wojennego, znów była na tyle mocna, że trzeba się było z nią liczyć. Słabł też uścisk Moskwy - Michaił Gorbaczow miał zbyt wiele problemów u siebie, by wzorem poprzedników pilnować całego wschodniego bloku.
Słabnąca, ale ciągle trzymająca władzę PZPR zgodziła się w takiej sytuacji na rozmowy z Solidarnością przy Okrągłym Stole. Mało kto spodziewał się, że 4 czerwca przy urnach komuniści i ich sojusznicy z partii satelickich zostaną znokautowani.
Według okrągłostołowych ustaleń, przypieczętowanych 7 kwietnia zmianą Konstytucji PRL, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Demokratyczne i koncesjonowane ugrupowania chrześcijańskie miały zagwarantowane 65 procent miejsc w Sejmie. W wolnych wyborach do obsadzenia było 35 procent mandatów poselskich i wszystkie 100 senatorskich. W założeniu miało to gwarantować koalicji rządowej utrzymanie się u władzy. W praktyce okazało się wyłomem, który zburzył peerelowską twierdzę.
Opozycja, która zaakceptowała postanowienia Okrągłego Stołu, przystąpiła do wyborów zjednoczona w Komitecie Obywatelskim "Solidarność".
Brak doświadczenia rekompensowało wielkie zaangażowanie - kandydaci Solidarności ruszyli w Polskę, Komitety Obywatelskie pączkowały, a kraj w kilka tygodni został zalepiony wyborczymi afiszami z solidarycą i zdjęciami kandydatów z Lechem Wałęsą. Nieprzywykłym do wolnych wyborów rodakom rozdawano instrukcje jak głosować, a opozycja po raz pierwszy dostała, choć mocno kontrolowany, swój czas w telewizji i radiu. Pojawiła się też "Gazeta Wyborcza", pierwsza od stanu wojennego oficjalna opozycyjna prasa. Nikt wcześniej w historii Polski i sowieckiego bloku czegoś takiego nie dokonał.
W porównaniu z kampanią strony solidarnościowej agitacja władzy była rachityczna i zupełnie nieatrakcyjna. PZPR, rozleniwiona kilkudziesięcioletnim monopolem na władzę, zlekceważyła obywateli. Wyczekiwana niedziela 4 czerwca przypieczętowała jej koniec.
Głosowanie przebiegało bez zakłóceń, chociaż opozycja obawiała się nieczystych zagrań władz. Ale partia okazała się bezsilna. I jak pokazały wyniki, całkiem pozbawiona poparcia. Z 299 przeznaczonych dla koalicji rządowej mandatów 4 czerwca udało się obsadzić zaledwie trzy miejsca - w ordynacji wyborczej zapisano bowiem, iż zdobywca mandatu musi zdobyć w okręgu więcej niż połowę liczbę głosów - plus tylko dwa z 35-osobowej listy krajowej, na której również trzeba było zdobyć ponad 50 procent głosów ważnych.
Jeszcze większą klęskę obóz rządzący odniósł w wolnych wyborach do Senatu, gdzie nie zdobył ani jednego mandatu przy 92 Komitetu Obywatelskiego.
W Sejmie sytuacja dla opozycji ułożyła się jeszcze lepiej - ze 161 przeznaczonych dla niej miejsc udało się obsadzić aż 160. Zagłosowało 62 procent uprawnionych obywateli - do dziś jest to rekordowa frekwencja w wyborach parlamentarnych.
Wotum nieufności wobec systemu nie mogło być bardziej wyraźne. Partia była zdruzgotana. Szczególnie dotkliwa była klęska listy krajowej, na której znalazły się najważniejsze nazwiska PZPR z wyjątkiem I sekretarza Wojciecha Jaruzelskiego.
Przed drugą turą sytuacja Partii była więc rozpaczliwa. Szczególnie paląca była kwestia obsadzenia pozostałych 33 miejsc z listy krajowej - w myśl ordynacji mandaty te powinny pozostać nieobsadzone, ale to oznaczałoby, że w przyszłym Zgromadzeniu Narodowym wybór prezydenta po myśli obozu władzy nie byłby taki pewien. Ostatecznie, po zgodzie Solidarności, ordynację zmieniono i 33 mandaty rozdzielono po okręgach do obsadzenia w drugiej turze 18 czerwca.
Tej niedzieli tłumów przy urnach już nie było - głosować poszło tylko 25 procent uprawnionych. Komitet Obywatelski wygrał ostatni przysługujący mu mandat w Sejmie oraz siedem z ośmiu pozostałych miejsc w Senacie (jedynym senatorem spoza KO był Henryk Stokłosa). PZPR i satelici zgarnęli pozostałe przysługujące im mandaty.
W ten sposób powstał Sejm X kadencji i po raz pierwszy po II wojnie światowej Senat. Parlament, który w zamierzeniu komunistów miał być protezą demokracji, legitymizującą system niechętnie poddawany demokratycznym reformom, okazał się gwoździem do trumny PZPR. Polska Rzeczpospolita Ludowa dożywała swoich dni.
#30latzmian
Po 30 latach od tamtego Czerwca nie ma wątpliwości co do tego, że mimo nieraz wyboistej drogi, na której nie wszystkim poszczęściło się tak samo, była to zmiana na lepsze. Ludzka pamięć bywa jednak zawodna, a wielu dorosłych dziś Polaków nie było wtedy nawet na świecie - wspomnienie o tym, jaka rzeczywistość otaczała nas u schyłku PRL, ulega często zniekształceniom. Dlatego chcemy razem z Wami pokazać, jak Polska wyglądała wtedy, a jak wygląda teraz - jak zmieniły się Wasze miasta i wsie, ale też, jak zmieniły się miejsca dla Was po prostu ważne. Na Kontakcie 24 (kontakt24@tvn.pl) czekamy na Wasze zdjęcia zrobione u schyłku PRL i wykonane współcześnie.