Pięćdziesiątą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego obchodziłem w Waszyngtonie. Kierowałem wtedy Polską Sekcją Głosu Ameryki, a z takiej okazji zapraszało się do studia jakiegoś ważnego AK-owca. Żyło wtedy jeszcze w Waszyngtonie sporo AK-owców i chętnie o Powstaniu opowiadali.
Żył niezawodny Jan Nowak-Jeziorański, żyła Zofia Korbońska - wdowa po Stefanie Korbońskim, która razem z mężem, wybitnym politykiem, ostatnim delegatem rządu RP na wychodźstwie na kraj, prowadziła radiostację "Świt". W czasie II wojny światowej przygotowywali audycje informacyjne, wysyłali je z Generalnej Guberni do Wielkiej Brytanii, a stamtąd za pośrednictwem nadajników brytyjskich trafiały do Polski. Pod Waszyngtonem mieszkał publicysta Andrzej Pomian specjalizujący się w tematyce historycznej. Wśród waszyngtońskich AK-owców było wielu żołnierzy Powstania Warszawskiego, nie istniała więc potrzeba uciekania się do dzieci albo nastolatków, mających z tamtego czasu mgliste wspomnienia. Żył też jeden Polak w sprawach powstania mało "używany" - Jan Karski.
Zadzwoniłem do Karskiego i rozmowa z nim przypomniała mi się, kiedy czytałem poświęconą powstaniu "Wolną sobotę". Na okładce magazynu umieszczono podobiznę Normana Daviesa, a numer otwierała rozmowa z historykiem, który rozsławił Powstanie Warszawskie wśród Amerykanów.
Wracam do głównego wątku: była właśnie 50. rocznica zrywu i w Stanach Zjednoczonych ukazała się monumentalna praca Daviesa poświęcona temu wydarzeniu, zatytułowana "Rising '44".
Określenie "Powstanie Warszawskie" niewiele mówiło szerokiej opinii amerykańskiej. Przekonałem się o tym w Głosie Ameryki, gdzie w informacjach z obchodów rocznicowych było notorycznie mylone z wcześniejszym o rok powstaniem w getcie warszawskim. Nie mniej rozpaczliwym, ale z kolei w opinii polskiej w tamtym czasie całkowicie przesłoniętym przez walki toczone przez Polaków. Wtedy też pojąłem, jak trudnym, a może wręcz beznadziejnym przedsięwzięciem jest spisanie jednolitej historii świata, z której wszystkie narody, a szczególnie ich rządy, byłyby zadowolone. Każdy bowiem naród ma swoją własną wersję, trzyma się jej kurczowo, a władza wykorzystuje we własnym interesie te neurozy, twierdząc, że tylko ona właściwie rozumie potrzeby poddanych. Davies, wbrew opinii większości historyków traktujących rozkaz o rozpoczęciu powstania jako akt nieprzemyślany czy wręcz nieodpowiedzialny, uważa, że: "Powstanie nie było błędem, lecz Polska (…) padła ofiarą ignorancji i małoduszności zachodnich aliantów". Należy w tym momencie zauważyć, że Davies, który jest nieustępliwym krytykiem polityki PiS-u, w sprawie budowania sympatii dla naszej udręczonej przez potężnych nieprzyjaciół ojczyzny czyni za darmo więcej niż niejedna reduta dobrego imienia robi za miliony wydane beztrosko z naszych podatków.
W tym samym numerze "Wolnej soboty" dla równowagi, czyli jak się mówiło w czasach, kiedy wysługiwałem się komunistom - "na drugą nóżkę", cytowane są opinie historyków, którzy są przeciwnego niż Davies zdania. Profesor Sowa z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie twierdzi na przykład, że odpowiedzialność za wybuch powstania spada na Armię Krajową: "Jej dowództwo podjęło autonomiczną decyzję o podjęciu walki. Nikt mu jej nie narzucił (…) Nie można zainicjować bitwy, a potem mówić, że za skutki winę ponosi przeciwnik".
Tylko trochę łagodniejszy w ocenach jest uczestnik powstania Jan Ciechanowski, po wojnie profesor City College w Londynie. W cytowanej przez "Wolną sobotę" pracy o powstaniu Ciechanowski pisze: "Bór-Komorowski i Jankowski wydali ostateczny rozkaz rozpoczęcia walki, gdy błędnie im doniesiono, że czołgi radzieckie wkroczyły na Pragę. (…) Radzieckie apele radiowe wzywające ludność Warszawy do powstania przeciwko Niemcom utwierdziły ich w przekonaniu, że Rosjanie niebawem znajdą się w stolicy".
Jako okoliczność łagodzącą podaje Ciechanowski względy moralno-psychologiczne. Dla mnie brzmią one przekonująco. Według Ciechanowskiego: "Łatwiej (…) było wydać rozkaz walki, niż się od niego powstrzymać. W ich przekonaniu [chodzi o przywódców powstania - przyp. aut.] bezczynność groziła opuszczeniem przywódców przez szerokie masy społeczeństwa. Niemniej jednak Bór-Komorowski i Jankowski, decydując się na działanie bez uzgodnienia swych planów z naczelnym dowództwem radzieckim, w zasadniczy sposób przyczynili się do tragedii".
Właśnie czytając te słowa, przypomniałem sobie moją rozmowę z Karskim. Powiedział wówczas, że według jego wiedzy na konferencji w Teheranie alianci uzgodnili podział odpowiedzialności za działania wojenne w Europie. Wszelkie przedsięwzięcia wojskowe, podejmowane na terenach na wschód od linii Łaby, należało uzgadniać z Moskwą. Przywódcy powstania - zdaniem Karskiego - nie byli tego świadomi.
Znając poglądy Karskiego, spodziewałem się gwałtownej krytyki powstania, co najmniej w duchu opinii historyków cytowanych wyżej. Zaskoczył mnie. Usłyszałem, że był to polityczny potrzask bez dobrego wyjścia. Jedna z wielu sytuacji tragicznych, przed którymi stanęli polscy politycy w czasie II wojny światowej. Powstanie Warszawskie wymyka się schematom polityki czarno-białej, bo w takim schemacie nie ma miejsca na wymiar tragiczny.
Kilka lat później, w 60. rocznicę powstania, w pośmiertnych papierach mego ojca znalazłem zapiski sporządzone razem z kolegą Wacławem Chojną, ps. Horodyński, w obozie jenieckim w Murnau pod Monachium. Znaleźli się tam po klęsce powstania. Tytuł zapisków: "Notatka z przebiegu działań powstańczych Zgrupowania Radosław". Nie wiedziałem o jej istnieniu, chociaż ojciec wychowywał mnie w kulcie Powstania Warszawskiego. Nigdy mi ich nie pokazał. Są suche i pozbawione emocji. Można do nich zajrzeć, bo trafiły do internetu. Chyba bezwiednie prezentują obraz przedsięwzięcia od początku skazanego na niepowodzenie. Tragiczna klęska powstania zaciążyła nad życiorysami generacji mego ojca i kilku milionów Polaków od niego starszych i młodszych .
Tragedia to wybór bez dobrego wyjścia. Takimi sytuacjami żywi się literatura.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24