Posłowie narzekają, że nie mają co robić, bo rząd Donalda Tuska nie przesyła im projektów ustaw, które mogliby rozpatrywać. By zaradzić nudzie, przystąpili do produkcji interpelacji i zapytań. Przez pierwsze trzy miesiące obecnej kadencji wysłali 1845 pism, co daje średnią 615 na miesiąc, oblicza "Polska".
Tak intensywnego bombardowania rządu pytaniami i interpelacjami jeszcze nie było. W kadencji 2001–2005, a więc w czasie gdy rządziło SLD, a PiS i PO były w opozycji, posłowie zgłaszali średnio 313 zapytań i interpelacji miesięcznie (w sumie było ich ponad 15 tys.). W poprzedniej kadencji ta sama średnia wzrosła do 554 (13 tys. zapytań i interpelacji w ciągu dwóch lat).
Wygląda więc na to, że obecna będzie absolutnie rekordowa. Jeśli posłowie utrzymają dotychczasowe tempo, a Sejm się nie rozwiąże, łączna liczba zapytań i interpelacji osiągnie 30 tysięcy.
Przepisy mówią tylko, że mają być to "sprawy o zasadniczym charakterze" i "odnoszące się do problemów związanych z polityką państwa". Ten zapis posłowie mają za nic. Działa prawidłowość, że im mniej znany polityk, tym bardziej szczegółowa interwencja.
Oto kilka przykładów:
Karol Karski z PiS chciał się dowiedzieć, co robi nasz rząd, by zmusić Unię Afrykańską do współpracy z Międzynarodowym Trybunałem Karnym ds. Ruandy oraz z Sądem Specjalnym dla Sierra Leone.
Wiesław Woda (PSL), amator polskiego miodu, pytał dlaczego spada stan zdrowotności pszczół. Michał Stuligrosz (PO) zaniepokoił się, bo polskie instrukcje obsługi, dołączane np. do sprzętu elektronicznego, są uboższe od zagranicznych oryginałów. Dlatego napisał interpelację do ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Dlaczego akurat do niego? Bo zdaniem posła zagraniczni producenci i importerzy... gwałcą w ten sposób ustawę o języku polskim.
Źródło: "Polska", APTN