W Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie niszczeje część Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Ani NFZ, ani miasto nie chce dopłacać do jego działania mimo, że leczą się tam nim również warszawiacy - alarmuje "Życie Warszawy".
Tymczasem każdy z siedmiu stołecznych Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych pęka w szwach. Cały oddział w Wojskowym Instytucie Medycznym można otworzyć w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy. W nieczynnej części stoi dziesięć łóżek. Jest też specjalistyczny sprzęt, niezbędny do rozpoczęcia działalności. Na Szaserów trafialiby pacjenci z urazami wielonarządowymi.
– Część oddziału nie jest wykorzystywana, ponieważ SOR otrzymuje finansowanie za tzw. dobogotowość, a nie za wykonane procedury. To finansowanie na poziomie 40 proc. kosztów, jakie realnie szpital ponosi z tytułu funkcjonowania SOR – wyjaśnia płk Wojciech Lubiński, rzecznik WIM. – Paradoks polega na tym, że im bardziej specjalistyczne procedury są wykonywane, tym większe straty przynosi oddział – dodaje.
Źródło: Życie Warszawy