Christopher Nolan sięgnął po jedną z najtrudniejszych biografii amerykańskiej nauki ostatniego stulecia. Realizując biograficzny psychothriller "Oppenheimer", stworzył najlepszy film w swoim dotychczasowym dorobku. I jeden z najważniejszych tytułów kinematografii XXI wieku. Dlaczego? "Oppenheimer" jest wyjątkowym studium geniuszu, fascynacji nauką i niebezpieczeństwa, jakie ta nauka za sobą niesie.
J. Robert Oppenheimer był jednym z najwybitniejszych amerykańskich fizyków teoretycznych pierwszej połowy XX wieku. Miał ogromny wpływ na rozwój nad badaniami nad ogólną teorią względności, kwantową teorią pola czy w zakresie elektrodynamiki kwantowej. W swoich pracach opisywał wiele zjawisk, zanim te zostały odkryte, czy potwierdzone przez fizyków eksperymentalnych. Genialny fizyk w historii zapisał się przede wszystkim jako "ojciec bomby atomowej", po tym jak przyjął propozycję poprowadzenia operacji „projekt Manhattan” - zakończenia prac nad amerykańską bombą jądrową.
Jednocześnie Oppenheimer należał do tego grona genialnych naukowców o niejednoznacznej biografii czy osobowości, przez co wielokrotnie stawał się tematem produkcji serialowych czy filmowych. Nigdy jednak nie z takim rozmachem, na jaki pokusił się Christopher Nolan. Słynny twórca "Mrocznego Rycerza", "Memento" czy "Dunkierki" korzystając z biografii Oppenheimera, zrealizował najlepszy film w swojej dotychczasowej karierze. A sięgnął po doskonały pierwowzór literacki "Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej" Kaia Birda i Martina J. Sherwina, biografię naukowca, nagrodzoną w 2006 roku. Chociaż bardziej trafnym jest anglojęzyczny jej tytuł "American Prometheus: The Triumph and Tragedy of J. Robert Oppenheimer". Historia Oppenheimera ma w sobie coś z mitu o Prometeuszu, jest w niej coś z historii mitycznego Ikara, są też tacy, którzy widzą w niej podobieństwa do literackich losów Fausta.
"Śmiercią się stałem, a moim obecnym zadaniem destrukcja"
Jednak biografia "ojca bomby atomowej" ma w sobie wiele elementów, na których niejeden filmowiec mógłby polec. Świat fizyki teoretycznej, zniuansowane konteksty polityczne, jak również konflikt wewnętrzny głównej postaci - to swoiste wszystko wszędzie naraz w biografii Oppenheimera wyczekiwało na odpowiedniego twórcę. Twórcę na miarę Nolana właśnie, który nie tylko wie jak zbudować pełen napięcia psychologiczny thriller, pochłaniający widza bez reszty, ale również zadba o każdy szczegół tej realizacji.
"Oppenheimer" nie jest filmem łatwym w odbiorze. Ale nikt nie mówił, tym bardziej nie obiecał, że łatwy będzie. Nolan jest zbyt wybornym artystą, żeby pójść na skróty. Dlatego swoją opowieść buduje w sposób nielinearny, zaburza chronologię, punkty widzenia. Unika prostych rozwiązań - nie pokazuje na przykład udokumentowanych konsekwencji zrzucenia bomb atomowych na Japonię. W jednym z wywiadów Robert Oppenheimer wspominał, że po pierwszym udanym teście bomby atomowej w Los Alamos, przypomniał mu się fragment Bhagawadgity. Chodziło o zdanie: "Śmiercią się stałem, a moim obecnym zadaniem destrukcja". Nolan specjalnie skupia się na tym, jak Oppenheimer wyobraża sobie apokalipsę wywołaną jego działaniami. W ten sposób dylemat moralny stanowi o wyjątkowości naukowca: chyba jako jeden z niewielu zdawał sobie sprawę z nieodwracalnych konsekwencji własnych badań i odkryć.
Oczywiście, "Oppenheimer" nie miałby takiej siły rażenia, gdyby nie obsada z Cillianem Murphym w roli głównej. I chociaż Nolan z Murphym współpracował już pięciokrotnie, to po raz pierwszy obsadził go w roli głównej. Oppenheimer na zawsze będzie mieć w powszechnym wyobrażeniu twarz Murphy’ego. Natomiast siła rażenia filmu tkwi przede wszystkim w uniwersalnej przestrodze i przypomnieniu, że niebezpieczeństwo ponownego użycia broni atomowej nadal stanowi globalne zagrożenie. Mało tego, być może nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko jej ponownego użycia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: UIP