Powiadają, że fakty historyczne powtarzają się dwa razy, za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa. To chyba zbyt optymistyczne. W naszych dziejach fakty historyczne powtarzają się więcej niż dwa razy i za każdym razem nikomu nie jest do śmiechu - pisze w swoim felietonie Maciej Wierzyński, wieloletni dziennikarz TVN24, twórca programu "Horyzont".
Kiedyś, kiedy naiwnie wierzyłem w wolny rynek, demokrację i amerykański system polityczny, uważałem, że świadectwem normalności Polski będą artykuły o nas w "travel section" wielkich światowych gazet. To było w czasach, kiedy na pierwszych stronach pisali o tym, jak nadzwyczajnie wychodzimy z komunizmu. W "travel sections" pisali o Portugalii, Włochach, Hiszpanii, a kraje leżące bardziej na północ od Holandii, które w nic nie wchodziły i z niczego nie wychodziły, były tylko normalne i warte odwiedzenia. Takie marzenie wyróżniało się pewną śmiałością, ogólnie bowiem obowiązywało myślenie, że w sekcjach o podróżach pisze się o krajach pięknych, ale nudnych. O jakiejś Szwajcarii, ale nie o nas. Zwracałem wtedy uwagę, że na pierwszych stronach to jest o Somalii albo o wojnie w Jugosławii. Więc może nie warto pchać się na pierwszą stronę.
Niestety, zwolennicy obecności na pierwszych stronach nie musieli długo czekać. Teraz znowu o nas piszą. Tylko czy jest się z czego cieszyć? Piszą o demonstracjach w sprawie sądów, o fantasmagoriach Morawieckiego i o tym jak obraża nas Putin. Piszą niby ze współczuciem, ale trudno nie zauważać sugestii, że jesteśmy sami sobie winni. Czyli wszystko wraca na swoje miejsce. Jak sto lat temu, jak w raportach pierwszego amerykańskiego ambasadora w Polsce Gibsona, który w 1921 roku napisał do swoich zwierzchników w Waszyngtonie: "Polityka zagraniczna Polski mająca tak podstawowe znaczenie, w ciągu tych wczesnych lat, była żałośnie głupia, a niekiedy samobójcza. Rząd popełniał jeden ogromny błąd po drugim, a praktycznie biorąc, żadnym zagadnieniem o większym znaczeniu, nie zajęto się w sposób inteligentny i zgodny ze zdrowym rozsądkiem".
Ten sam ambasador napisał jeszcze, że "cierpliwość nawet największych sprzymierzeńców Polski została wystawiona na poważną próbę. W gruncie rzeczy stracili oni nadzieję, że Polacy pokierują własnym krajem, w jakimkolwiek stopniu, inteligentnie". Tu czuje się osobiste rozczarowanie ambasadora, bo on sam zaliczał siebie do entuzjastów naszej niepodległości, tyle że po trzech latach poczuł się nieco zmęczony. "Cały system rządzenia staje się coraz bardziej wschodni" – pisał rozczarowany ambasador – "pomimo polskich zapewnień, że państwo nie ma nic wspólnego ze Wschodem".
Skoro tak oceniał Polskę człowiek życzliwy nie tylko narodowi, ale i rządowi, to zachodzi pytanie, co wypisują dziś nieżyczliwi zachodni dyplomaci. Lepiej się nie domyślać, co piszą na przykład tacy Francuzi, których prezydent Macron uważa, że przyjęcie nas i naszych sąsiadów do Unii było przedwczesne. Według niego dzikich ludzi ze wschodniej Europy trzymać należy tam, gdzie ich miejsce, czyli w przedpokoju. Ostatnio dał na to dowód sprzeciwiając się rozmowom o członkostwie w Unii z Macedonią Północną i Albanią, bo mieszkańcy tych okolic, tu znowu zacytuję określenie ambasadora Gibsona, "są naprawdę ludźmi Wschodu pod czarującą politurą zachodniej cywilizacji". Co piszą o nas dzisiaj zachodni dyplomaci, dowiemy się, jak dobrze pójdzie, za sto lat, kiedy otwarte zostaną archiwa, takie jak te, w których złożone zostały listy i raporty ambasadora Gibsona wydane przez Znak w książce "Amerykanin w Warszawie".
Gibson nie cofał się przed niczym, nawet przed takim opisaniem swoim przełożonym Marszałka Piłsudskiego: "Jest chorobliwie introspektywny i lubi analizować własne wady i słabości oraz rozwodzić się nad swoimi pozytywnymi cechami. (…) Powiedział mi, że jest zatwardziałym konspiratorem, że od czasów wczesnej młodości, całe jego życie było poświęcone intrygom i że te metody (…) stały się dla niego instynktowne, że nie jest zdolny zajmować się ważnymi sprawami w sposób szczery i prostolinijny. Ponadto mówi, że jest pasjonatem hazardu w polityce i uwielbia duże ryzyko (…) zwłaszcza ze względu na towarzyszące mu podniecenie. (…) Ludzie wokół niego są małego kalibru. Jego opinia o własnych zdolnościach wciąż rośnie, coraz bardziej wierzy w swoją szczęśliwa gwiazdę, dzięki temu rozmaite awantury, w które się wdał, w przeważającej części zakończyły się pomyślnie. (…) Przy każdej z tych okazji alianci kierowali pod jego adresem groźby i za każdym razem traktował je pogardliwie".
I co tu się dziwić, że tylu politykom śni się po nocach, że są Marszałkiem i traktują przestrogi sprzymierzeńców pogardliwie. Wprawdzie niewielu się to udaje, ale zapewne tylko dlatego, że ludzie wokół nich są "małego kalibru".
Powiadają, że fakty historyczne powtarzają się dwa razy - za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa. To chyba zbyt optymistyczne. W naszych dziejach fakty historyczne powtarzają się więcej niż dwa razy i za każdym razem nikomu nie jest do śmiechu.
Chociaż gesty i miny głównych aktorów są bardziej z farsy niż z tragedii.
Sto lat Niepodległości
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shuttertock