Stołeczny Dystrykt Kolumbii 51. stanem USA - za takim rozwiązaniem opowiedziała się w piątek amerykańska Izba Reprezentantów. Głosowanie, po raz pierwszy w historii z takim rezultatem, ma wymiar głównie symboliczny z uwagi na niemal pewny sprzeciw Senatu.
Przedstawiciele Izby Reprezentantów zagłosowali za uznaniem stołecznego Dystryktu Kolumbii za 51. Stan USA. Podobne głosowanie przeprowadzono w niższej izbie amerykańskiego parlamentu w 1993 roku. Wtedy propozycja została odrzucona. Tym razem - po raz pierwszy - udało się ją w Izbie Reprezentantów przeforsować. Szanse ustawy na wejście w życie są jednak niemal zerowe z uwagi na sprzeciw wobec niej w kontrolowanym przez republikanów Senacie.
Mimo to głosowanie cieszy tych waszyngtończyków, którzy od dekad na swoich rejestracjach wypisują hasło: "Koniec z opodatkowaniem bez reprezentacji". W ten sposób wyrażają swoje niezadowolenie, że mimo płacenia federalnych podatków nie mają w parlamencie USA przedstawicieli z prawem do głosu. Gdyby Dystrykt Kolumbii stał się stanem, jego mieszkańcy mieliby ich zagwarantowanych.
Spór demokratów i republikanów w sprawie Dystryktu Kolumbii
- Urodziłam się tu bez prawa głosu, ale przysięgam, że nie umrę bez prawa do głosu - deklarowała przed głosowaniem burmistrz miasta Muriel Bowser. Reprezentująca Dystrykt Kolumbii w Izbie Reprezentantów delegatka Eleanor Holmes Norton mówiła natomiast, że jej "prapradziadek uciekając przed niewolnictwem w Wirginii, dotarł aż do Dystryktu Kolumbii, gdzie otrzymał wolność, ale nie równe prawa".
Argumenty te nie przekonują republikanów. Lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell mówił w ubiegłym roku, że pomysł stworzenia nowego stanu jest "całkowicie socjalistyczny". Obiecywał, że tak długo, jak będzie stał na czele Senatu, nie pozwoli, by się ziścił.
W maju sceptycznie wyrażał się o tym też prezydent USA Donald Trump. - Po co to? Żebyśmy mieli dwóch kolejnych senatorów demokratów i pięciu kolejnych kongresmenów demokratów? Nie, dziękuję. To się nigdy nie wydarzy - mówił. W 2019 roku z rejestracji na waszyngtońskich limuzynach prezydenta, jak donosiły lokalne media, usunięto hasła "Koniec z opodatkowaniem bez reprezentacji".
Sprawa nowego stanu spotyka się ze zwiększonym zainteresowaniem po gwałtownych protestach wywołanych zabiciem przez policję w Minneapolis pod koniec maja Afroamerykanina George'a Floyda. W Waszyngtonie pokojowe za dnia antypolicyjne i antyrasistowskie demonstracje przeradzały się czasem po zmroku w zamieszki. Dochodziło do plądrowania sklepów. Trump zdecydował się skierować na stołeczne ulice Gwardię Narodową. Z uwagi na to, że Dystrykt Kolumbii nie jest stanem, miał do tego prawo.
W konstytucji USA z XVIII wieku zapisano, że w Kongresie mogą zasiadać jedynie reprezentanci "wybrani przez ludność poszczególnych stanów". W związku z tym liczący około 700 tysięcy mieszkańców Dystrykt Kolumbii - jako terytorium funkcjonujące niezależnie od administracji stanowych - nie ma w Senacie żadnego przedstawiciela, a w Izbie Reprezentantów dysponuje jedynie delegatem bez prawa głosu.
W zamiarze ojców założycieli USA stolica miała być terytorium niezależnym. Na siedzibę rządu Stanów Zjednoczonych wybrano słabo zaludnione i podmokłe tereny nad rzeką Potomak, wydzielając je z terytorium dwóch stanów - Maryland oraz Wirginii. W związku z tym mieszkańcy tego obszaru stracili prawo do posiadania własnych przedstawicieli w Kongresie.
Amerykanie nie chcą nowego stanu
Konstytucja USA stanowi, że Kongres ma prawo "sprawować na zasadach wyłączności i bez żadnych ograniczeń władzę ustawodawczą w okręgu". W 1973 roku część kompetencji parlamentu przekazano jednak lokalnemu samorządowi. Dwanaście lat wcześniej wprowadzono poprawkę do konstytucji przyznającą Dystryktowi Kolumbii trzech elektorów wybierających prezydenta USA. Lokalne organizacje w Waszyngtonie stoją na stanowisku, że ograniczenie praw wyborczych nie było intencją ojców założycieli. Argumentują, że obecne prawo to relikt, który należy zmienić.
W związku z przewagą w Senacie republikanów taka zmiana jest obecnie mało prawdopodobna. Dwóch dodatkowych senatorów z Waszyngtonu - bo tyle ma zagwarantowany każdy stan USA - byłoby sporym politycznym wsparciem dla Partii Demokratycznej. Dystrykt Kolumbii w przytłaczającej większości opowiada się za demokratami - w wyborach prezydenckich w 2016 roku reprezentujący republikanów Trump otrzymał tu jedynie nieco ponad 4 proc. głosów. W 2016 roku w referendum przy frekwencji bliskiej 65 procent waszyngtończycy opowiedzieli się w 85,7 procent za utworzeniem nowego stanu.
Niektórzy mieszkańcy stolicy USA w swoich ogródkach mają flagi USA z 51, a nie 50 gwiazdami, z których każda reprezentuje jeden stan. Z badania ośrodka Gallup z 2019 roku wynika jednak, że większość (63 proc.) Amerykanów jest przeciwna przyznaniu dystryktowi praw stanu.
Źródło: PAP