Do przedszkoli chodzi około 34 tysiące dzieci spośród ponad miliona, które miały w nich zapewnioną opiekę na co dzień. Wiele placówek jest nadal zamkniętych, ale nawet tam, gdzie działalność została wznowiona, frekwencja jest niska ze względu na obawy rodziców i nauczycieli.
Częścią "odmrażania gospodarki" jest wznowienie działalności żłobków i przedszkoli, które pozostawały zamknięte od 12 marca. Premier Mateusz Morawiecki ogłosił pod koniec kwietnia, że od 6 maja to organy prowadzące - zwykle samorządy - będą decydować o tym, które placówki się otworzą. Wytyczne, jakie warunki trzeba spełnić, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, opracował Główny Inspektorat Sanitarny.
Jednak samorządy nie były specjalnie chętne, by otwierać placówki. Pierwszego dnia spośród dużych miast zdecydowały się na to tylko Rzeszów i Zielona Góra. Do przedszkoli poszło tylko około 11 tysięcy dzieci.
Dzieci w przedszkolach przybywa powoli
We wtorek 12 maja czynne było ponad 4800 placówek (wszystkich przedszkoli mamy w Polsce około 22 tysiące). Zostało do nich wysłanych prawie 34 tysiące dzieci. Niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że opieką przedszkolną objętych jest ponad milion dzieci.
Na ten dane wpływ ma między innymi fakt, że przedszkoli nie otworzyła jeszcze część dużych miast, w tym Warszawa. W ministerstwie edukacji są jednak zadowoleni i dziękują tym samorządom, które zdecydowały się otworzyć placówki. - Cieszy nas taka decyzja organów prowadzących, która jest dużym wsparciem dla rodziców. Dzieci, pod opieką swoich nauczycieli mogą czuć się bezpieczne, a ich rodzice mają możliwość wrócić do pracy - podkreśla Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN.
I dodaje: - Będziemy monitorowali tę sytuację na bieżąco. Wiemy, że następne samorządy przygotowują się do uruchomienia swoich placówek w kolejnych dniach.
Rodzice się boją
- Nie posłałam dziecka do przedszkola, ponieważ boję się o jego zdrowie - opowiada Iza ze Śląska. Sama jest nauczycielką. - Trudno mi wyobrazić sobie przebywanie w przedszkolu czterolatka zachowującego reguły bezpieczeństwa sanitarnego. W tych koszmarnych warunkach nie chcę też dokładać pracy paniom opiekującym się. Wiem, jakie to dla nich musi być teraz ciężkie i stresujące.
Iza uważam, że do przedszkola powinny trafiać teraz tylko dzieci rodziców "pracujących na pierwszej linii frontu". - Sytuacja jest patowa, bo jak muszą czuć się wychowawczynie przedszkolaków, które opiekują się dziećmi osób narażonych na kontakt z chorymi i same drżą o swoje zdrowie? Wiem, że zastanawiają się, czy dzieci nie przechodzą akurat choroby bezobjawowo, i czy ustrzegą się przed nią. To jakiś zły sen - dodaje.
A Magda z Rzeszowa, gdzie przedszkola otworzyły się już na samym początku, dorzuca: - Moim zdaniem, jeśli do placówki trafi zarażone dziecko, to nawet najlepszy reżim sanitarny nie pomoże. Jeśli mogę więc zostać na zasiłku, zostaję. Dla bezpieczeństwa całej rodziny.
Nauczyciele zniechęcają
Dominika jest z Wielkopolski, pracuje w służbach mundurowych, do tej pory wykonywała swoją pracę zdalnie. Chciała posłać córkę do przedszkola, ale okazało się, że jest jedną z tylko kilkunastu chętnych w zajmującej się blisko dwusetką dzieci placówce. A do tego jej córka byłaby najmłodszym dzieckiem w przedszkolu.
- Porozmawiałam szczerze z panią dyrektor, powiedziała mi, że nie będzie dywanów, leżaków, pluszaków - opowiada Dominika. - Rozumiem to, w końcu chodzi o reżim sanitarny. Ale moja córcia jest naprawdę mała, potrzebuje się jeszcze przytulać. Nie wyobrażam sobie jej w takim przedszkolu teraz. Pójdę na zasiłek, bo praca zdalna się u nas skończyła i mam nadzieję, że po 24 maja więcej małych dzieci będzie wracało do przedszkola. Wtedy łatwiej będzie mi to sobie jakoś wyobrazić - dodaje.
Najmłodsza córka Beaty z Lubelszczyzny chodzi do zerówki, która ma zajęcia w budynku podstawówki. Też została w domu. - Zadzwoniła do mnie pani nauczycielka i odradzała posłanie córki. Prosiła, żeby przynajmniej do 18 maja się wstrzymać - opowiada Beata. - Wiem, że takie telefony dostali wszyscy z 25-osobowej grupy i ostatecznie nikt się nie zdecydował. Każdy słyszał, że ich dziecko będzie samo, bo nikt inny nie oddaje dzieci pod opiekę.
Związkowcy chcą testów dla nauczycieli
Kwestiami bezpieczeństwa w przedszkolach zaniepokojeni są też związkowcy. "Co rząd zamierza zrobić, aby w żłobkach i przedszkolach nie doszło do masowej liczby zakażeń, jak ma to obecnie miejsce w Domach Pomocy Społecznej?" - pisze Związek Nauczycielstwa Polskiego w liście do premiera Mateusza Morawieckiego. Pyta w nim m.in., w jakie środki ochrony zostaną wyposażone żłobki i przedszkola oraz co dostaną pracownicy tych placówek.
Związkowcy cały czas oczekują, że pracownicy przedszkoli i żłobków otrzymają też dostęp do szybkich testów na obecność koronawirusa. Ten apel pozostaje jednak bez odpowiedzi.
W środę premier Morawiecki poinformował o dalszych etapach "odmrażania gospodarki" - w tym edukacji. Od 25 maja na podobnej zasadzie co przedszkola - czyli w formie opiekuńczej - będą działały szkoły podstawowe. Zajęcia w tej formule będą odbywać się jednak tylko dla dzieci w klasach 1-3.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock