W poniedziałek rozpoczyna się kontrola w ostatniej z czterech klinik ginekologicznych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie – Klinice Ginekologii, Położnictwa i Onkologii, kierowanej przez prof. Antoniego Bastę. O sprawie pisze "Dziennik Polski".
Kontrole w trzech pierwszych wykazały bałagan w dokumentacji, w tym brak wielu historii chorób. W jednym przypadku kontrola doprowadziła do zwolnienia lekarza z funkcji ordynatora, w pozostałych dwóch – do rektora trafiły wnioski o podobne potraktowanie ordynatorów. Trzypiętrowy szpital ginekologiczny i położniczy przy ul. Kopernika stał się siedzibą aż czterech klinik. Każda ma swojego ordynatora, sekretariat, swoich specjalistów i własne badania naukowe. Po kontroli na oddziale ginekologii i leczenia niepłodności został zwolniony jego szef prof. Marek Klimek – za brak nadzoru nad oddziałem i przymykanie oczu na nieprawidłowości oraz wynoszenie kartotek pacjentek przez osoby nieupoważnione. Jego funkcję objął czasowo prof. Basta. Od grudnia pracuje więc trzech ordynatorów. Kontrola w oddziale endokrynologii klinicznej, kierowanym przez prof. Józefa Krzyśka, podobnie jak w oddziale ginekologii i położnictwa septycznego, kierowanym przez prof. Alfreda Reronia, wykazała ogromny bałagan w dokumentacji. "U prof. Reronia brakuje około 40 kartotek. Te, które się zachowały, są prowadzone nawet przyzwoicie. U prof. Krzyśka wszystko fruwa. Kartoteki pacjentek wrzucone w jedno pudło, nie mam pojęcia, czy są wszystkie, czy nie, bo nie ma sposobu, żeby to sprawdzić" – mówi dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego Andrzej Kulig. "Często historia choroby zawiera tylko imię, nazwisko pacjentki i pieczątkę profesora. Wszystkie te praktyki są niebezpieczne dla szpitala; jeśli pacjentki zaskarżą nas do sądu, przegramy proces o odszkodowanie. Jeśli pozwów będzie więcej, możemy zbankrutować. Nie mówiąc o tym, że Narodowy Fundusz Zdrowia w każdej chwili może nam odebrać pieniądze przeznaczone na leczenie - jeśli nie znajdzie zapisu choroby na kartotekach. W obu klinikach stan dokumentacji medycznej był skandaliczny. Np. wyniki badania USG zapisywano na papierowym ręczniku i w takiej formie dołączono do dokumentacji" – mówi Kulig. Rozmówca "Dziennika Polskiego" tłumaczy, że nie może pozwolić, by w dokumentach panował taki bałagan. Dla bezpieczeństwa lekarzy i szpitala.
Źródło: "Dziennik Polski"