Do zdarzenia doszło w sobotę (25 października) w jednej z sal zabaw w Lublinie.
- Wszystko wskazuje na to, że doszło do nieszczęśliwego wypadku - powiedział przed kamerą TVN24 podinspektor Andrzej Fijołek, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie. Z ustaleń policji wynika, że 11-latka skoczyła z wysokości około dwóch metrów na poduszkę, która powinna być wypełniona powietrzem, ale - jak się okazało - nie była nadmuchana.
Dziewczynka przebywa obecnie w szpitalu. Trafiła tam natychmiast po tym, jak doszło do wypadku. Obrażenia, których doznała, są bardzo poważne.
"Dziecko krzyknęło, piszczało z bólu"
- Zostaliśmy zaproszeni całą rodziną na urodziny. Przyjechaliśmy, byliśmy dosłownie 10 minut. Dzieci zdążyły raz zjechać ze zjeżdżalni, która tam była. No i córka weszła po stopniu. Chciała skoczyć na poduszkę. Nie widziała, że poduszka nie była nadmuchana. Chciała skoczyć na pupę. Skacząc, uderzyła plackiem w beton i deski, które tam są. To jest bardzo twarde podłoże. Nie było żadnych materacy, nic tam nadmuchane. Dziecko krzyknęło, piszczało z bólu. Po chwili straciła przytomność. Nie było z nią przez chwilę dobrą żadnego kontaktu - relacjonowała na antenie TVN24 Karolina Warda, matka 11-letniej Anastazji.
Jak dodała, u dziewczynki doszło do złamania kręgosłupa. - Przynajmniej w ośmiu odcinkach kręgów. Doszło do złamania kręgosłupa lędźwiowego, kręgosłupa piersiowego. Są bardzo duże obtłuczenia płuc. Obtłuczony jest bardzo miąższ płucny - przekazała.
Właścicielka sali zabaw: "Zawinił czynnik ludzki"
Jak relacjonowała reporterka TVN24 Katarzyna Gozdawa-Litwińska, ze wstępnych ustaleń policjantów wynika, że mogło dojść do zaniedbania ze strony pracowników obiektu.
Właścicielka sali zabaw podkreśliła, że ani ona, ani jej pracownicy nie zamierzają uchylać się od odpowiedzialności i będą w pełni współpracować z policją.
- Obsługa zawiadomiła służby ratownicze. Więc z naszej strony zostały dopełnione te procedury udzielenia pomocy. Natomiast nie uchylamy się od odpowiedzialności. Zawinił czynnik ludzki. Zrobiliśmy wszystko, żeby taka sytuacja w tym momencie się już nie powtórzyła - powiedziała na antenie TVN24 Sylwia Ginejko-Prażmo, właścicielka sali.
Sprawa jest prowadzona w kierunku narażenia na bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia. Grozi za to do trzech lat więzienia. Materiały zebrane przez policję zostaną przekazane prokuraturze.
Autorka/Autor: tm, ms/tok, tam
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne