Na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy została skazana znana łódzka anestezjolog. Sąd w Łodzi uznał ją winną nieumyślnego spowodowania śmierci trzymiesięcznego Mateuszka. Skazana zdaniem sądu podała mu w sposób niewłaściwy lek - zamiast dożylnie, do rdzenia kręgowego. Chłopczyk niedługo potem zmarł. Wyrok jest nieprawomocny.
Zdaniem sądu skazana nie zachowała reguł ostrożności a jej błąd miał tragiczne skutki.
- Doszło do zdarzenia, które było przestępstwem. Lek, o którym mowa była w procesie, może być podawany tylko dożylnie. Skutkiem złego podania jest m.in. zgon - argumentowała sędzia.
Pracująca od ponad 30-lat lekarka będzie musiała też zapłacić 9 tys. złotych kosztów postępowania sądowego.
Sędzia nie uwzględniła prokuratorskiego wniosku o zarządzenie zakazu wykonywania zawodu.
Wyrok jest nieprawomocny.
Lek jak trucizna
Do tragedii, za którą w środę wyrok usłyszała łódzka anestezjolog doszło w marcu 2013 roku.
Pacjent szpitala im. M. Konopnickiej, trzymiesięczny Mateuszek chorował na białaczkę. Powinien dostać lek dożylnie, ale skazana podała mu go do kanału rdzenia kręgowego.
- Dziecko dostało lek, który zadziałał jak trucizna. Oskarżona odebrała mu w ten sposób ostatnią szansę na wygranie walki z chorobą - mówiła w swojej mowie końcowej mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, oskarżyciel posiłkowy reprezentująca rodziców zmarłego dziecka.
Prokuratura żądała dla kobiety dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Oprócz tego wnioskowała, żeby sąd zakazał jej wykonywania zawodu przez pięć lat.
"Nie jesteśmy bogami"
Oskarżona lekarka nie przyznawała się w czasie procesu do winy.
- Gdyby nie to, że do dziś nie wykazała skruchy, a rodzice Mateuszka nie usłyszeli słowa "przepraszam", pewnie nie musielibyśmy dziś spotykać się w sądzie - podkreślała przed wyrokiem pełnomocniczka rodziny.
Przed sądem obrońca oskarżonej udowadniał, że lekarka została wprowadzona w błąd przez innego lekarza. - To był lek hematologiczny i moja klientka posłuchała lekarza hematologa, który polecił jej tak, a nie inaczej podać winkrystynę - tłumaczył mec. Wojciech Woźniacki.
Przed wyrokiem lekarka chciała przeczytać list, w którym odniosła się do całej sprawy. Kiedy jednak próbowała go odczytać zaniosła się płaczem. W jej imieniu przeczytał go mecenas Woźniacki.
- Śmierć Mateusza to tragedia dla jego rodziców, ale to również moja osobista tragedia. Nigdy nie odczułam tak śmieci mojego pacjenta - odczytał na sali rozpraw adwokat lekarki.
Oskarżona anestezjolog napisała w liście, że chciała porzucić pracę, ale odradzili jej to przełożeni.
"Jesteśmy ludźmi nie bogami. Nie unikniemy błędów" - tak przekonywać ją mieli do dalszego wykonywania obowiązków inni anestezjolodzy.
Oskarżona pracuje zawodowo od trzydziestu lat. Jej bezpośredni przełożony, dr Zbigniew Jankowski, dyrektor ds. medycznych w szpitalu im. Konopnickiej w Łodzi podkreśla, że podczas swojej kariery "uratowała wiele osób".
Łzy na sali rozpraw
Zarówno oskarżona lekarka jak i rodzice zmarłego dziecka w czasie procesu nie ukrywali emocji.
- Proszę o to, żeby została skazana - mówiła na finiszu procesu sądowego Paulina Milczarek, matka Mateuszka.
Rodzice zmarłego dziecka jeszcze w czasie procesu podkreślali, że "nie wierzą już w sprawiedliwość". Proces w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Mateuszka rozpoczął się po długim i mozolnym śledztwie.
Prokuratorzy mieli problem z pozyskaniem opinii biegłych. Ze wszystkich zakładów medycyny sądowej w Polsce, tylko jeden zgodził się ocenić postępowanie łódzkiej lekarki.
- Może to dlatego, że pani doktor też jest biegłą sądową? - zastanawiał się przed kamerą TVN Tomasz Milczarek, ojciec zmarłego dziecka. Mężczyzna podkreśla, że oskarżona lekarka dalej leczy dzieci w łódzkim szpitalu dziecięcym. Sąd lekarski wstrzymał się z podjęciem jakichkolwiek decyzji do momentu prawomocnego zakończenia sprawy karnej.
Kobieta nie została zawieszona, bo jak tłumaczy rzecznik okręgowej izby lekarskiej w Łodzi, prawdopodobieństwo podobnego błędu z jej strony "jest znikome". Dyrekcja łódzkiego szpitala ograniczyła się do upomnienia lekarki.
- Ta kobieta już po tragedii podawała leki naszemu drugiemu dziecku. Proszę nie pytać, co wtedy czułam - mówi Paulina Milczarek.
"Braciszek jest w niebie"
Mateuszek miał brata bliźniaka, Patryka. Chłopcy urodzili się z białaczką. Patryk był w gorszym stanie, ale dziś chorobę ma niemal za sobą.
- Kiedy patrzę, jak pięknie radzi sobie Patryk, myślę o Mateuszku. Mogłam być dziś szczęśliwa - ociera łzy Paulina Milczarek. Patryk był zbyt mały, żeby pamiętać Mateuszka. Razem z mamą często odwiedza grób brata. Pytany o niego odpowiada, że przyszedł do "braciszka, który jest w niebie".
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź