Wszedł do wanny, zatruł się czadem. Wszystko działo się dwa miesiące po tym, jak - rzekomo - w budynku była kontrolowana wentylacja. Śledczy twierdzą jednak, że kontrola odbyła się tylko na papierze. Przed sądem staną kominiarz i właściciel budynku.
50-letni mężczyzna zmarł 6 stycznia 2017 roku.
- Ta rodzina bardzo cieszyła się z powrotu do Polski z emigracji. Zdążyli pomieszkać dwa miesiące, potem była tragedia - mówi lokatorka nowoczesnego budynku wielorodzinnego przy ul. Obszernej w Łodzi.
Tutaj 50-latek mieszkał z żoną i dorosłym synem. W wynajmowanym mieszkaniu na pierwszym piętrze.
- Do zatrucia doszło, kiedy mężczyzna brał kąpiel. W łazience źródłem ogrzewania wody był piec gazowy - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było zatrucie tlenkiem węgla. Śledczy, którzy zajmowali się sprawą, musieli wyjaśnić, jak to możliwe, skoro w zabezpieczonych dokumentach znajdowała się informacja, że w połowie listopada lokal był kontrolowany przez kominiarza. W opinii, pod którą podpisał się specjalista, można przeczytać, że w mieszkaniu była sprawna wentylacja i system odprowadzania spalin.
Kontrola, której nie było
Na początku śledztwa prokuratorzy poprosili biegłego z zakresu gazownictwa o sprawdzenie, jak w rzeczywistości było z wentylacją w feralnym mieszkaniu.
- Dokonał on kilku eksperymentów mających na celu sprawdzenie drożności przewodu wentylacyjnego i kominowego oraz sprawdzenie sprawności czujnika przepływu spalin. Wykrył nieprawidłowości - tłumaczy Kopania.
Prokuratorzy postawili zarzuty 75-letniemu kominiarzowi. Bo - według śledczych - kontrola na niecałe dwa miesiące przed dramatem była "na niby".
W wysłanym właśnie do sądu akcie oskarżenia kominiarz został oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci 50–latka i narażenie na niebezpieczeństwo jego bliskich. Odpowie też za poświadczenie nieprawdy w sporządzonej przez siebie opinii.
Na ławie oskarżonych usiądzie również 64-letni zarządca i współwłaściciel budynku.
- Mężczyzna odpowiadał za stan techniczny lokali mieszkalnych. Wynajmując lokal, doprowadził do powstania zagrożenia życia najemców i śmierci jednego z nich - tłumaczy Kopania.
Koszmar rodziny
Jedna z sąsiadek opowiada tvn24.pl, że tuż po tragedii chciała pomóc wdowie po 50-latku.
- Była kompletnie załamana. Z mężem chciała tu otworzyć firmę. Wszystko zaczynało im się układać - kręci głową.
Po stracie męża - jak wynika z prokuratorskich ustaleń - wdowa przeżyła kolejny dramat. Krzysztof Kopania informuje, że w kwietniu - trzy miesiące po śmierci mężczyzny - właściciel bezpodstawnie odciął prąd rodzinie.
- To w istotny sposób utrudniło użytkowanie mieszkania poprzez uniemożliwienie korzystania z oświetlenia, ciepłej wody, ogrzewania i w konsekwencji zmusiło najemców do opuszczenia mieszkania przed upływem terminu wynikającego z umowy najmu.
Pół roku od tragedii
W lokalu, w którym zmarł 50-latek, wcześniej przez pięć lat mieszkała inna rodzina. Udało nam się do niej dotrzeć.
- Nigdy nie działo się nic złego. Pół roku przed tym dramatem przeprowadziliśmy się piętro wyżej, do większego lokalu - opowiada była lokatorka.
Dodaje, że była wstrząśnięta śmiercią sąsiada.
- Do nas kominiarz przychodził. To wszystko jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe - kończy.
Oskarżeni nie przyznają się do winy, grozi im do pięciu lat więzienia.
Autor: bż/mś / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź