Policja umorzyła postępowanie w sprawie ratownika medycznego, który podczas interwencji uderzył otwartą dłonią 70-letniego pacjenta. Wszystko nagrały kamery, więc ratownik wyleciał z pracy. Przed sądem jednak nie stanie, bo uderzony przez niego mężczyzna zmarł, zanim złożył swoje zeznania. Decyzję policji bada prokuratura.
Pan Leon miał guza mózgu. Źle się poczuł, kiedy w ubiegłym roku przyjechał do Piotrkowa Trybunalskiego w interesach. Był wieczór - przed snem poszedł ze znajomym do restauracji. Obaj mężczyźni pili alkohol. W pewnym momencie 70-latek poprosił o wezwanie karetki. Jak mówił – stracił czucie w nogach.
Kamery zarejestrowały przebieg całej interwencji. Na przekazanych redakcji tvn24.pl nagraniach widać, jak ratownik piotrkowskiego pogotowia otwartą dłonią uderza chorego w twarz. Kiedy 70-latek próbuje się bronić, pracownik pogotowia trzyma go za nos. Potem zespół pogotowia przygląda się, jak omdlały mężczyzna osuwa się z ławki na podłogę.
Nie ma przesłuchania, nie ma sprawy
Film był na tyle bulwersujący, że ratownik medyczny stracił niedługo potem pracę. Podobnie zresztą jak kierowca karetki, który przyglądał się całej sytuacji i nie reagował.
Jak się jednak okazuje, nagranie nie wystarczyło do tego, żeby agresywny ratownik stanął przed sądem. Postępowanie w sprawie uderzenia 70-latka zostało umorzone przez policję. Dlaczego? Jak mówią funkcjonariusze – „z braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienie przestępstwa".
Skąd taka argumentacja, skoro na nagraniu cios jest dobrze widoczny? Mł.asp. Ilona Sidorko wyjaśnia, że policjantom nie udało się skontaktować z poszkodowanym 70-latkiem. Tym samym, do którego dotarli kilka dni po zdarzeniu dziennikarze Uwagi! TVN.
- Wysyłaliśmy listy polecone. Prosiliśmy też jednostkę z miejsca zameldowania poszkodowanego. Niestety nie było z nim kontaktu i próby przesłuchania okazały się nieskuteczne - mówi policjantka.
Sidorko podkreśla w rozmowie z tvn24.pl, że pan Leon był informowany o możliwości formalnego zawiadomienia policjantów o pobiciu.
- Nigdy tego nie zrobił. Sprawą zajęliśmy się z urzędu - tłumaczy policjantka.
Pan Leon zmarł kilka tygodni temu. Ponieważ policja nigdy nie poznała jego wersji - zdecydowała się na zakończenie postępowania.
Pod lupą prokuratury
Jednocześnie policjanci umorzyli postępowanie przeciwko zmarłemu panu Leonowi, który był podejrzewany o znieważenie ratownika, dwóch pielęgniarek i lekarza z piotrkowskiego SOR.
- Obie te decyzje są nieprawomocne. Akta sprawy trafiły do prokuratury okręgowej, która zbada zasadność obu policyjnych decyzji - informuje Sławomir Mamrot, rzecznik piotrkowskiej prokuratury.
"To nie alkohol, tylko rak"
Kilka dni po incydencie w Piotrkowie, pan Leon Kotyński w końcu trafił do szpitala w Wałczu, gdzie lekarze zdiagnozowali raka mózgu. Ucisk guza na układ nerwowy mógł spowodować brak władzy w kończynach, do którego doszło podczas pobytu w karczmie.
- Czuję się ogromnie upokorzony. Jakim prawem ktoś mnie uderzył? Ja nigdy nikogo nie uderzyłem. Nigdy - mężczyzna nie potrafi ukryć złości, kiedy opowiada o "pomocy", którą dostał od piotrkowskich ratowników.
Krytycznego dnia Pan Leon trafił do szpitala wojewódzkiego w Piotrkowie Trybunalskim. Jak twierdził, został pozostawiony na kozetce w szpitalnym oddziale ratunkowym. – Nikt się mną nie zainteresował, ani mnie nie przebadał – mówił 70-latek. Po półtorej godziny oczekiwania na pomoc lekarską w końcu poprosił policjantów o odwiezienie do karczmy.
W szpitalnej karcie informacyjnej, w rubryce rozpoznanie, wpisano: "upojenie alkoholowe". Dalej zanotowano, że pacjent „nie wyraża zgody na badanie lekarskie i badania dodatkowe”. - Kłamstwo. Nic takiego nie mówiłem. Oni mnie rzucili jak śmiecia - opowiadał pan Leon.
"Też był agresywny"
Na udostępnionych przez właściciela lokalu nagraniach widać, że lekarka siedząca naprzeciwko pana Leona nie reagowała na agresję kolegi z pracy.
- Stwierdziła, że jestem pijany, a ja mówiłem przecież: naprawdę bardzo źle się czuję, nie mogę wstać - opowiadał Leon Kotyński. W końcu jeden z ratowników wezwał policję.
Szpital na razie nie podjął żadnych decyzji w sprawie lekarki.
- W związku z prowadzeniem postępowania prokuratorskiego wyjaśniającego pełne okoliczności zdarzenia, do czasu zakończenia postępowania szpital wstrzymuje się z decyzją dotyczącą lekarza biorącego udział w wydarzeniu - mówiła rzeczniczka szpitala.
Ewa Tarnowska-Ciotucha podkreślała, że pan Leon też był agresywny. - Widać to na całościowym nagraniu, którym dysponuje prokuratura.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: zdjęcia z monitoringu