Posada wiceprezesa po miesiącu pracy w miejskiej spółce? Historia 24-letniej urzędniczki (podobno prywatnie narzeczonej wicemarszałka województwa łódzkiego) zbulwersowała opinię publiczną. O podobnej karierze inni mogą tylko pomarzyć. Już dwa lata temu NIK alarmowała, że co drugi polski urzędnik był zatrudniony z naruszeniem prawa.
Marta Giermasińska, 24-letnia absolwentka prawa mogła mówić o wyjątkowo przychylnej decyzji rady nadzorczej jednej z miejskich spółek w Skierniewicach (woj. łódzkie). Po ośmiu latach przerwy zarząd Energetyki Cieplnej miał być znowu dwuosobowy. Na reaktywowane po latach stanowisko wiceprezesa została powołana przez radę nadzorczą młoda urzędniczka, która pracowała od niecałego miesiąca.
Sukcesy zawodowe młodej pani wiceprezes wywołały oburzenie społeczne. Mieszkańcy Skierniewic twierdzą, że 24-latka jest prywatnie narzeczoną wicemarszałka województwa łódzkiego i lokalnego szefa PSL, Dariusza Klimczaka i to jemu zawdzięcza sukcesy zawodowe.
Młoda wiceprezes w czwartek ogłosiła, że rezygnuje z funkcji (i pensji około 8 tys. złotych) z powodu "nieprawdziwych informacji, jakoby ktoś pomagał jej w zdobyciu pracy".
O podobnej karierze rówieśnicy Marty Giermasińskiej mogą co najwyżej pomarzyć. Jak bowiem wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, praca w sektorze publicznym jest pracą zazwyczaj dla wybranych i osoby z zewnątrz nie są mile widziane.
Cztery tysiące posad, dwa tysiące naruszeń prawa
NIK przez dwa lata (od 2010 do 2012 roku) prześwietlała 45 urzędów na różnych szczeblach. Jak się okazało, w kontrolowanym okresie zatrudniono ponad 4 tys. urzędników. Co drugi był przyjęty bez zachowania sprawiedliwego sposobu rekrutacji.
Teoretycznie urzędnicy powinni być rekrutowani w drodze otwartego i konkurencyjnego naboru. Praktyka jednak często wygląda tak, że na konkretne stanowiska wybiera się spośród tych, którzy już w urzędzie pracują.
Mowa o tak zwanym awansie wewnętrznym. NIK wskazuje, że takie postępowanie jest sprzeczne z duchem ustawy, która nakazuje zapewnienie równych szans przy staraniu się o pracę.
Na garnuszku państwa
- W Polsce jest grupa ludzi, dla których bycie urzędnikiem jest swoistym stylem życia - podkreśla dr Grzegorz Makowski z Fundacji Batorego.
Zdaniem naszego rozmówcy pula urzędniczych "fuch" jest rozdzielana pomiędzy tymi, którzy od lat żyją na garnuszku państwa.
- Obsadzanie osób na konkretnych stanowiskach często nie ma niczego wspólnego z merytoryką. Chodzi o dziedziczenie i przekazywanie gaży. Nic więcej - tłumaczy Makowski.
Fundacja Batorego zwraca uwagę na to, że taki stan rzeczy nie zawsze można winić samych urzędników. Do nieprawidłowości dochodzi, bo polski rynek pracy wygląda tak, a nie inaczej.
- W środowiskach lokalnych sfera budżetowa jest często największym pracodawcą. Dlatego do tego stabilnego i dużego pracodawcy ustawiają się kolejki chętnych - podsumowuje Grzegorz Makowski.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź