- Po północy fala zgłoszeń rusza na dobre. Wtedy nie ma czasu nawet zjeść kanapki - mówią ratownicy z łódzkiego pogotowia. Towarzyszyliśmy im w noc sylwestrową - najtrudniejszy dyżur w całym roku.
Zaczęło się już o godzinie 20.
- Kompletnie pijany facet próbował wyciągnąć z klubu swoją partnerkę. Skończyło się awanturą i ciosami od ochroniarzy - opowiadał Rafał Cyran, ratownik z trzydziestoletnim doświadczeniem. To był jego ósmy sylwester w karetce.
Po raz trzeci na dyżurze towarzyszył mu Paweł Domański.
- Świat nie zatrzymuje się na czas imprezy. Mamy tyle samo zawałów, wylewów co zawsze. A do tego dochodzi rzesza ludzi, którzy próbują się bawić. Nie zawsze umiejętnie - przyznawał.
Specyfika sylwestra jest taka - do północy jest raczej spokojnie, a po fajerwerkach - coraz gorzej. Tak też było i tym razem.
Północ
Dyspozytor łódzkiego pogotowia chwilę po północy dostał informację o młodym mężczyźnie, który został trafiony w głowę petardą. Do bloku przy ulicy Spornej w Łodzi zostali wysłani koledzy Rafała i Pawła.
Ratowników do mieszkania, w którym był poparzony chłopak kierowały plamy krwi na klatce schodowej. W lokalu przywitał ich zapach alkoholu.
- Poparzyło mnie, ale dziękuję bardzo - powiedział krwawiący mężczyzna, kiedy zobaczył kamerę.
W tym samym czasie przy ulicy Rzgowskiej Paweł i Rafał pomagali kobiecie, która wypiła trzy lampki wina i straciła przytomność. Ratowników wezwał jej mąż. Niezbędny był transport do szpitala imienia Kopernika.
Pierwsza w nocy
Tam na izbie przyjęć było już dużo innych osób, które w szpitalu skończyły zabawę sylwestrową. Wśród nich 45-latek, który - jak przyznawał swoim bliskim - po godzinie 20 poszedł z kolegą "na piwo".
- Urwał się z nim kontakt. Znaleźliśmy go dopiero przed północą w krzakach. Był nieprzytomny. Nie wiemy, co się stało - mówiła roztrzęsiona matka pacjenta. Po chwili jednak przyznała, że syn ma problem z alkoholem i podobne "przygody" zdarzały mu się już wcześniej.
Kilka krzeseł dalej na pomoc czekał nieco starszy mężczyzna, który miał zakrwawiony łuk brwiowy. Co jakiś czas decydował się na krótki spacer. Bardzo się przy tym zataczał, dlatego dwie towarzyszące mu kobiety robiły, co mogły, żeby się nie przewrócił.
- Wcześniej upadł na próg w domu i bardzo rozciął sobie głowę, dlatego tu jesteśmy - opowiadała jedna z opiekujących się rannym.
Druga w nocy
Rafał i Paweł dostali kolejne zgłoszenie. W bloku przy Przybyszewskiego na pomoc czekał młody pacjent, który - jak wynikało ze zgłoszenia - miał dużą ranę głowy.
Na karetkę przed budynkiem czekał sąsiad poszkodowanego.
- To ja was wezwałem. Tam na górze nie mogą zatamować krwawienia - tłumaczył. Dodał, że pacjent czeka na drugim piętrze.
Dopiero w lokalu ratownicy dowiedzieli się, że ranny chłopak - podobnie jak trzech innych obecnych w lokalu mężczyzn - jest głuchoniemy.
- Dobrze, że byliśmy uczeni języka migowego - podkreślał Paweł Domański.
Właśnie w taki sposób ratownicy dowiedzieli się, że mężczyzna pił alkohol, potknął się i głową wybił szybę w drzwiach jednego z pokojów. Został przewieziony do szpitala imienia Jonschera w Łodzi.
Kiedy pacjent dotarł na izbę przyjęć, trwał akurat zabieg szycia innego mężczyzny, który miał rozległe obrażenia głowy. Jak twierdził, został napadnięty w parku, już po północy. Opowiadał o trzech napastnikach, którym "miał się nie spodobać".
Trzecia w nocy
Niedługo potem ratownicy zostali wezwani do kompletnie pijanego obcokrajowca, z którym nie było żadnego kontaktu.
- Sylwester to taki weekend na sterydach. Ludzie robią to, co zwykle. Tylko częściej i bardziej - wzruszył ramionami Rafał Cyran.
Dyżur ratowników trwał od godziny 19 do 7 rano. Po północy nie wrócili do bazy ani na chwilę.
Autor: Bartosz Żurawicz //now / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24