Asia we wrześniu miała iść do siódmej klasy. Olga zdała z wyróżnieniem do drugiej gimnazjum. Pierwsza chciała stać się bardziej pewna siebie; druga od zawsze kochała harcerstwo. Obie uczyły się w tym samym gmachu. - To cios, po którym bardzo trudno będzie się podnieść - opowiadają nauczyciele dziewczynek.
"To, co przeżyliśmy w Suszku, było piekłem. Trzymam się tylko dzięki wsparciu moich przyjaciół i znajomych" - pisze na Facebooku Marta. Przyjaciółka bliźniaczek - Majki i Olgi. Ta ostatnia zginęła przygnieciona przez drzewo na obozie harcerskim.
- Olga była wzorową uczennicą. Bardzo lubiana, mocno angażowała się w harcerstwo - mówi tvn24.pl Witold Młynarczyk, dyrektor gimnazjum nr 16 w Łodzi.
O tragedii dowiedział się w sobotę rano. Usłyszał, że poszkodowani są uczniowie z łódzkiego Radogoszcza.
- Już wtedy wiedziałem, że jest źle. Kiedy dowiedziałem się, że jedno z naszych dzieci nie żyje, ugięły się pode mną nogi - opowiada.
Bardzo podobny poranek mieli nauczyciele ze szkoły podstawowej nr 184.
- Asia była dziewczynką grzeczną, nieco skrytą. Na tym obozie miała zyskać trochę pewności siebie - kręci głową jedna z jej nauczycielek.
Opowiada, że w poniedziałek i w środę odbyła kilkadziesiąt rozmów z opiekunami dzieci, które były na obozie.
- W tej konkretnej sytuacji bardziej musimy być psychologami niż pedagogami. Ci ludzie chcą po prostu o tym porozmawiać. A nie jest łatwo mówić o czymś tak koszmarnym – tłumaczy nasza rozmówczyni.
Najgorsza podróż
Ze szkoły podstawowej nr 184 na obozie w Suszku było łącznie 14 uczniów. 10 innych było z miejscowego gimnazjum.
- Wszyscy, którzy wyjechali na obóz, wrócili już do domów. Wszyscy oprócz Asi i Olgi – mówią nasi rozmówcy.
Zanim do domów wrócili nastoletni harcerze, do Suszka w sobotę rano jechali rodzice. I jak mówią - była to najgorsza podróż w ich życiu.
- Wiedziałam, że są zabici i kilkudziesięciu rannych. Mój syn nie odbierał telefonu. Nikt niczego nie wiedział. Jechałam tam półprzytomna - opowiada Marta, matka 13-letniego Pawła. Jej dziecku nic się nie stało. Ale to nie zmienia faktu, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować.
- Wysłałam dziecko w miejsce, gdzie było o krok od śmierci - mówi.
W ciemności
Coraz mniej o tym, co zdarzyło się na obozie w Suszku, chcą mówić też harcerze. Dzień po tragedii wielu przed kamerą TVN 24 opowiadało, że pamięta gigantyczną burzę, która łamała drzewa.
- Słyszałem odgłos walących się drzew i krzyk kolegów "uciekaj" - mówił Grzegorz Żermiński, jeden z poszkodowanych nastolatków.
- Staliśmy na placu apelowym. Na nas leciały drzewa, nie mogliśmy nawet policzyć, ilu nas jest. Wiedziałam, że w moim namiocie trzy dziewczyny były przygniecione przez drzewo. Chłopcy pobiegli do jeziora, bo tam było najbezpieczniej. Cud, że nikt się nie potopił - dodawała jedna z harcerek.
- Wszyscy stali w kompletnej ciemności. Bali się. Na początku mieli siłę o tym mówić. Dziś zeszła z nich adrenalina, pojawiają się łzy i przerażający smutek. Dociera do nich, przez co przeszli - kończy jedna z nauczycielek z podstawówki nr 184.
Przed drzwiami wejściowymi palą się dziś znicze. Wokół rozrzucone są kwiaty.
Autor: bż//ec/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź