Kończy się śledztwo w sprawie śmierci 34-letniego Bartosza Sokołowskiego z Lubina (woj. dolnośląskie), który zmarł w 2021 roku po policyjnej interwencji. - Czekamy na ostatnią, kluczową ekspertyzę. Potem będziemy podejmować najważniejsze decyzje związane z ewentualnym przedstawieniem zarzutów - przekazuje rzecznik łódzkiej prokuratury, Krzysztof Kopania.
34-letni Bartosz Sokołowski z Lubina (woj. dolnośląskie) zmarł w sierpniu 2021 roku. O tej sprawie wielokrotnie pisaliśmy na tvn24.pl. Mężczyzna stracił życie po policyjnej interwencji, której przebieg nagrali mieszkańcy sąsiedniego bloku, a film trafił do sieci. Początkowo śledztwo w sprawie tragedii wszczęła prokuratura w Lubinie, potem jednak - dla zapewnienia transparentności - zostało ono przeniesione do Łodzi.
Łódzcy śledczy wyjaśniają okoliczności i przebieg zdarzenia. Jak przekazuje Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury, skupiają się przyczynach tragedii - przede wszystkim chcą znaleźć odpowiedź na kluczowe pytanie - czy do śmierci Bartosza przyczynili się interweniujący policjanci.
Czytaj więcej: "Odrzucony, uzależniony, nieszkodliwy. Do Bartosza przyszli policjanci, potem już nie żył"
- Kluczowa jest ekspertyza biegłych z zakresu medycyny sądowej, którym prokurator powierzył w szczególności zadanie stwierdzenia, jaka była przyczyna i mechanizm śmierci, w którym dokładnie momencie ona nastąpiła - przekazuje prokurator Kopania.
Od wyników pracy biegłych w tym zakresie treść swojej opinii uzależnili też eksperci z zakresu ratownictwa medycznego.
Co prawda otrzymaliśmy opinię z zakresu ratownictwa, niemniej zaznaczyli oni, że wyciąganie ostatecznych, miarodajnych wniosków możliwe będzie po zapoznaniu się z końcową opinią ekspertów z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Koniec śledztwa w sprawie ewentualnego mataczenia policjantów
Równolegle do prokuratorów z Łodzi, sprawę śmierci Bartosza Sokołowskiego badali śledczy ze Szczecina. Mieli oni wyjaśnić kwestie związane z możliwymi nieprawidłowościami w zakresie przekazywania materiałów dowodowych, czyli w skrócie ewentualnego mataczenia, utrudniania postępowania przez policjantów bezpośrednio zaangażowanych w sprawę.
Jak tłumaczył na jednej z konferencji prasowych pełnomocnik rodziny Bartosza mecenas Wojciech Kasprzyk, chodziło o zaginięcie dokumentów ze śledztwa, w tym m.in. protokołów przesłuchań świadków czy nagrań wideo. Innym badanym wątkiem tego śledztwa było wtargnięcie policjantów do domu Bartosza kilka godzin po jego śmierci. Kiedy dyżurny dowiedział się od jego matki, że ta nagrała całą interwencję telefonem, funkcjonariusze wrócili na ulicę Traugutta i siłą odebrali aparat. Śledczy sprawdzali jeszcze kilka innych potencjalnych przewin policjantów, w tym składanie fałszywych zeznań.
Prowadząca śledztwo Prokuratura Okręgowa w Szczecinie w grudniu 2022 roku umorzyła śledztwo, uznając, że brak dowodów na winę funkcjonariuszy. Z tą decyzją nie zgodziła się rodzina Bartosza, która rękami pełnomocników złożyła do sądu zażalenie na umorzenie postępowania. W kwietniu odbyło się posiedzenie w tej sprawie. Wówczas prawnicy dostarczyli nowe materiały, w tym ekspercką opinię dotyczącą taktyk policyjnych interwencji, która miałaby potwierdzać, iż zeznania składane przez policjantów były fałszywe.
W ubiegłym roku Sąd Rejonowy w Lubinie zadecydował o nieuwzględnieniu zażalenia pełnomocników.
Nagranie z interwencji
Bartosz Sokołowski, jak przyznają jego rodzice, był uzależniony od narkotyków. 6 sierpnia nad ranem pojawił się przed blokiem, w którym mieszkał i rzucał kamykami w okno, żeby ktoś otworzył mu drzwi. Matka wezwała policję. Na miejscu pojawili się funkcjonariusze. Mieszkańcy sąsiedniego bloku nagrali przebieg policyjnej interwencji. Film trafił do sieci. Widać na nim, jak przez kilka minut policjanci próbują obezwładnić mężczyznę, który leży na ziemi. 34-latek krzyczy i próbuje się wyrwać. We czwórkę pochylają się nad leżącym, próbują go obezwładnić. Po chwili przenoszą mężczyznę do radiowozu, jednak nie udaje im się go tam umieścić. Bartosz leży na ulicy, przy radiowozie.
W pewnym momencie przestaje krzyczeć i wyrywać się. Prawdopodobnie traci przytomność. Na filmie widać, jak jeden z funkcjonariuszy próbuje cucić 34-latka klepnięciem w twarz. Policja utrzymuje, że funkcjonariusze wezwali karetkę i przekazali ratownikom mężczyznę, który miał zachowane funkcje życiowe.
Policja twierdziła, że mężczyzna żył w momencie przejęcia przez zespół ratownictwa. Jednak dziennikarze Onetu dotarli do nagrań, które podważają tę wersję. Chodzi o zapisy rozmów załogi karetki, która 6 sierpnia została wezwana do pomocy mężczyźnie.
Reporterzy dotarli do siedmiu nagrań. Pierwsze zostało zarejestrowane, jeszcze zanim karetka dotarła pod blok, gdzie mężczyznę próbowali zatrzymać policjanci. Podczas rozmowy z dyżurnym komendy w Lubinie ratownicy dowiadują się, że "pacjent odpłynął, ale znowu krzyczy, więc chyba oprzytomniał". Zespół karetki w pewnym momencie słyszy głos policjanta dopytującego, gdzie jest karetka.
Z drugiego nagrania wynika, że ratownicy nie próbowali ratować 34-latka, bo w momencie ich przyjazdu mężczyzna już nie żył. Ratowniczka mówiła do dyspozytorki, że "mamy w karetce zgon".
- Pojechaliśmy tam, na miejsce tej interwencji, i tam się okazało, że pacjent nie żyje. Wzięliśmy go do karetki, tam do przebadania - przekazała dyspozytorce, która wyraźnie zdziwiona dopytywała, dlaczego zespół karetki zdecydował się zabrać nieżyjącego pacjenta.
Ratowniczka odpowiedziała, że mężczyzna był w kajdankach i "trzeba było go wziąć, żeby wszystkie tam parametry, bo na tym deszczu na ulicy nie mieliśmy, co badać". Z kolejnych nagrań wynika, że zespół karetki zastanawiał się, kto i kiedy będzie mógł stwierdzić zgon mężczyzny. Ratowniczka w rozmowie z kolejną dyspozytorką relacjonowała, że karetka podjechała pod Szpitalny Oddział Ratunkowy, żeby lekarz dyżurny stwierdził zgon. Zaznaczyła jednak, że w szpitalu im odmówiono.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Marlena Najman