Mieszkańcy Kamionki pod Wieluniem (woj. łódzkie) ruszyli z pomocą do dwóch rozbitych aut, które się zderzyły. W jednym - zielonym matizie - zginęło dwoje ich sąsiadów. Drugie auto było puste. - Myśleliśmy, że kogoś wyrzuciło z auta, ale nikogo nie było w pobliżu - mówią miejscowi. Dopiero potem - zdaniem prokuratury - okazało się, że samochodem kierował 39-letni policjant, który mimo ciężkich obrażeń rozpoczął marsz wzdłuż drogi. Przeszedł 20 kilometrów.
Kamionka to niewielka wieś pod Wieluniem. Przez środek miejscowości przebiega droga krajowa nr 43, łącząca Wieluń i Częstochowę. Ruch zawsze jest tu spory. I tak też było w zeszłą niedzielę, 1 września.
- Henryk był na mszy z matką. Zawsze razem jeździli. Kaplica jest z jednej strony wsi, a oni mieszkali z drugiej. Jak wracali, to musieli przeciąć krajówkę - opowiada nam jeden z mieszkańców.
55-latek zbliżając się swoim zielonym matizem do skrzyżowania minął znak ostrzegający, że musi ustąpić pierwszeństwa przejazdu.
- Wszyscy wiedzieli, że to niebezpieczne miejsce i trudno się tam przecisnąć. Wiadomo było, że w końcu coś się tu stanie. No i się stało - tłumaczą miejscowi.
Funkcjonariusze policji, badający okoliczności wypadku ustalili, że zielony matiz wyjechał na "krajówkę" przed ciemne audi. Siła uderzenia była taka, że matiz został odrzucony na kilkanaście metrów i zatrzymał się w rowie. Audi zjechało z drogi i rozbiło drewniany płot.
Puste auto
Policjanci dostali informację o wypadku po godzinie 11. Jeszcze zanim dojechały służby, przy zielonym matizie zaroiło się od mieszkańców Kamionki. Wyciągnęli konającego Henryka z auta. Jego 79-letnia, nieprzytomna matka była zakleszczona w środku.
- Ktoś krzyknął, że drugie auto jest puste. Ludzie na początku myśleli, że kierowcę wyrzuciło ze środka. Po rowach patrzyli i szukali - opowiada mieszkanka Kamionki.
Niedługo potem w pobliżu wypadku wylądował śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który zabrał 79-latkę do szpitala. Jej syn już wtedy nie żył.
- Kobieta została przetransportowana do szpitala, ale jej życia również nie udało się uratować - mówi tvn24.pl asp. Katarzyna Grela z policji w Wieluniu.
Na tamtym etapie policjanci już wiedzieli, że osoby z audi nie ma nigdzie w pobliżu. Że kierowca oddalił się z miejsca wypadku. Nie wiedzieli, że szukają swojego kolegi z wieluńskiej komendy.
Dwadzieścia kilometrów
Dziś już wiadomo, że za kierownicą siedział 39-letni policjant z wydziału prewencji wieluńskiej policji.
Po wypadku wyszedł z auta i ruszył na południe. Po prostu szedł wzdłuż drogi. Godzinami. Mimo że – jak mówi Jolanta Szkilnik z Prokuratury Okręgowej w Sieradzu (która wypowiada się w imieniu wieluńskich śledczych) - mężczyzna po wypadku miał obrażenia głowy i klatki piersiowej.
Nikt ze służb go nie widział, bo szedł w stronę przeciwną do Wielunia, skąd na ratunek ruszyły straż, policja i pogotowie. W 10 godzin pokonał blisko dwadzieścia kilometrów. W końcu 39-latek upadł. Leżącego, zakrwawionego mężczyznę znalazły przypadkowe osoby.
Kierowca audi był trzeźwy. Trafił do szpitala. Jego stan do teraz nie pozwolił na przesłuchanie.
- Analizujemy przyczyny, które sprawiły, że oddalił się z miejsca zdarzenia - mówi prokurator Szkilnik.
Śledczy powołali biegłego z zakresu rekonstruowania wypadków drogowych. W tym tygodniu odbyły się sądowo-lekarska sekcja zwłok ofiar wypadku. Śledczy wciąż czekają na wyniki badania próbek krwi, którą pobrano od kierowcy.
- Ponieważ w wypadku uczestniczył funkcjonariusz policji, to wszczęte zostało wewnętrzne, policyjne postępowanie. Chcemy jak najdokładniej poznać okoliczności tej tragedii - zapewnia aspirant Katarzyna Grela, rzeczniczka wieluńskiej policji.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że 39-letni funkcjonariusz cieszył się dobrą opinią i nigdy wcześniej nie był karany.
Schematów nie ma
Oddalenie się z miejsca wypadku bez udzielenia pomocy jest przestępstwem, za które grozi do trzech lat więzienia.
- Tyle, że ukarać można kogoś tylko wtedy, kiedy ucieczka jest świadoma. Po wypadku ludzie często są w szoku i działają irracjonalnie - mówi w rozmowie z tvn24.pl biegły sądowy, który zajmuje się rekonstruowaniem wypadków drogowych. Prosił, żeby nie podawać jego nazwiska, bo nie chce oficjalnie mówić o sprawie, do której może być w przyszłości przydzielony.
Nasz rozmówca przestrzega przed tym, żeby na tym etapie wyciągać jakiekolwiek wnioski.
- Łatwo sobie wyobrazić komentarze, że kierowca odszedł, bo miał coś do ukrycia. Że na przykład był pod wpływem alkoholu. Ale przez ostatnie lata widziałem akta bardzo wielu spraw. I wiem, że nawet najbardziej racjonalni ludzie po wypadku chowali się w krzakach, chociaż nie mieli niczego na sumieniu. W tak trudnych sprawach nie ma schematów – zastrzega rozmówca tvn24.pl.
Autor: bż/i/kwoj/ ks / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Policja w Wieluniu