Mega-szafy czyli łódzki Manhattan. Przed laty marzeniem łodzian było zamieszkać w najwyższych wówczas blokach mieszkalnych w Polsce. Później osiedle przeżyło bolesny upadek. A jak dziś mieszka się na Manhattanie?
- Uroczystość oddania pierwszej klatki uświetnił swoją obecnością sam Edward Gierek.
- Punkty usługowe znajdowały się na przejściowych siódmych piętrach budynków, do kosmetyczki czy fryzjera można było iść, nie wychodząc z bloku. W najbliższym sąsiedztwie przedszkole, szkoła, komunikacja miejska. Porządku pilnowali portierzy, którzy mieli swoje stanowiska w każdej z klatek, a na każde z pięter można było dojechać błyskawiczną windą.
- Lokalizacja wieżowca pozwalała na obserwację życia miasta. Tak więc patrząc z okna stawało się naocznym świadkiem takich historycznych wydarzeń jak demonstracje Solidarności czy wizyta papieża w Łodzi.
- Wśród słynnych mieszkańców Manhattanu był m.in. Marek Koterski, który nakręcił na osiedlu kilka scen do niektórych swoich filmów.
- W latach dwutysięcznych przyszły gorsze czasy. Nie działały windy, domofony, na klatkach i korytarzach nie było oświetlenia. Portierzy i ochroniarze przestali przychodzić do pracy, a mieszkańcy zastanawiali się czy za chwilę nie zostanie im odcięta woda. Ekipy telewizyjne nagrywały lokatorów po omacku wchodzących po schodach na wyższe piętra. Eleganckie osiedle zaczęło przypominać slumsy.
To miała być nowa wizytówka Łodzi. Nie tylko samo osiedle, ale także całe jego otoczenie z nowoczesną trasą W-Z włącznie. Zakładano budowę ciągu komunikacyjnego przez całe miasto a w centralnym punkcie trasy zaplanowano po jednej stronie budynki handlowo-biurowe, a po drugiej wysokie budynki mieszkalne. Śródmieście Łodzi miało nabrać wielkomiejskiego, nowoczesnego charakteru. Już nie wąskie ulice z przedwojennymi kamienicami, ale szeroka arteria z wysoką zabudową.
"Jakie miasto, taki Manhattan"
Prace nad gruntowną przebudową centrum Łodzi ruszyły w 1975 roku. Równocześnie budowano trasę z przejściami podziemnymi i linią tramwajową oraz stawiano budynki. Pierwszym gotowym blokiem mieszkalnym był wieżowiec przy Piotrkowskiej 182, do którego lokatorzy mogli wprowadzić się już pod koniec 1977 roku. Uroczystość oddania pierwszej klatki uświetnił swoją obecnością, jakżeby inaczej, pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek.
Przez długie lata łódzki Manhattan był kompleksem najwyższych budynków mieszkalnych w Polsce. Na całe osiedle składa się osiem wieżowców. Najwyższe dwa z nich mają po 78 metrów, ale różną liczbę kondygnacji. Blok przy Piotrkowskiej 182 ma w pierwszym segmencie parter i 23 piętra. Blok przy Piłsudskiego 7 ma natomiast wysoki hol na parterze, piętro usługowo-biurowe a następnie 21 pięter mieszkalnych. Nadal są to najwyższe budynki mieszkalne w Łodzi, ale już nie w Polsce, bo od lat 90. wystrzeliło sporo większych "drapaczy chmur", głównie w Warszawie, ale także we Wrocławiu czy Katowicach, a najwyższy w kraju blok mieszkalny powstał w 2024 roku Rzeszowie – liczy aż 220 m wysokości i 41 pięter.
"Jakie miasto, taki Manhattan" słychać czasami pogardliwą opinię. Oczywiście wobec nowojorskiego pierwowzoru łódzki Manhattan jest malutki. Gdyby wieżowce ze śródmieścia Łodzi ustawić w centrum Nowego Jorku zniknęłyby w cieniu kilkukrotnie większych budowli, ale na tle miast Europy, a tym bardziej samej Polski, nie ma powodów do wstydu. Już podczas budowy przyjeżdżały na miejsce wycieczki by zadzierać głowę i z zachwytem patrzeć jak wysoka konstrukcja powstaje. Wówczas przyjęła się potoczna nazwa Manhattan i tak pozostało, chociaż oficjalnie jest to Śródmiejska Spółdzielnia Mieszkaniowa. W latach 90. działało nawet w Łodzi lokalne radio Manhattan.
Od samego początku osiedle było obiektem marzeń dla wielu mieszkańców Łodzi. Drapacze chmur wybudowane w samym centrum, tuż obok Domy Towarowe Central, Domus i Juventus. Punkty usługowe zaprojektowane na przejściowych siódmych piętrach budynków, do kosmetyczki czy fryzjera można było iść, nie wychodząc z bloku. W najbliższym sąsiedztwie przedszkole, szkoła, komunikacja miejska. Porządku pilnowali portierzy, którzy mieli swoje stanowiska w każdej z klatek, a na każde z pięter można było dojechać błyskawiczną windą. Czyż można sobie wyobrazić bardziej atrakcyjne miejsce do życia w czasach PRL?
Chcieli tu mieszkać lekarze, prawnicy oraz ówcześni partyjni dygnitarze, chętnych było kilkakrotnie więcej niż wolnych mieszkań. Co ciekawe, od samego początku Manhattan był jednak miejscem, z którym chętnie związali się ludzie kultury i sztuki. Tu mieszkał awangardowy artysta Józef Robakowski wraz ze swą żoną Małgorzatą Potocką - znaną aktorką, producentką i reżyserką. Znani mieszkańcy Manhattanu to także reżyser Marek Koterski i jego syn Michał, aktorzy łódzkich teatrów, piosenkarz Bogusław Mec czy też kompozytor i dyrygent Zdzisław Szostak. Plastyk Artur Chrzanowski zauważył, że to "osiedle, w którym słońce świeci najdłużej w całym mieście". Performer Michał Brzeziński nakręcił film na dachu Manhattanu, a właściciel pracowni witraży Paweł Runa Fabiszewski udekorował piętra na klatce schodowej swojego bloku płaskorzeźbami. Do tego galeria Manhattan przy ulicy Wigury 15, tutaj swoją poezję i prozę po raz pierwszy w Łodzi prezentowali Marcin Świetlicki, Andrzej Stasiuk, Jacek Podsiadło czy Maciek Maleńczuk. Było to miejsce tętniące kulturalnym życiem Łodzi.
Te wszystkie przykłady pokazują, że Manhattan przyciągał ludzi sztuki i kultury. Takie sąsiedztwo znanych osób, a do tego świetna lokalizacja i wyjątkowe widoki z najwyższych pięter w mieście, przyciągały natomiast rodziny lekarzy, prawników, wykładowców.
Mega-szafy z azbestową okładziną
Budynki na Manhattanie nazywane są też mega-szafami, ale pomimo swych ogromnych rozmiarów nie przytłaczają wielkością. To głównie dzięki świetniej architekturze, docenianej także po latach. Budynki zawsze składają się z kilku brył, które nie są ustawione w jednej linii. Do tego charakterystyczna nadbudówka na dachu, przecięcie budynków linią pomieszczeń technicznych i usługowych, a u dołu przejście pod kolumnami. To wszystko sprawia, że budynki są charakterystyczne w łódzkiej panoramie, ale przede wszystkim nie stanowią ogromnych betonowych ścian. Projekt osiedla został przygotowany przez architekta Aleksandra Zwierko, który pracował nad nim wraz ze swym zespołem z łódzkiego Miastoprojektu.
Technika w jakiej powstawały wieżowce to wcale nie jest wielka płyta, jak sądzi wiele osób. Budynki powstały w technice szkieletowo–płytowej. Najpierw po ustawieniu fundamentów stawiano słupy, które stanowiły główną część konstrukcji, a dopiero później tworzono elewację z płyt żelbetonowych. Brak ścian nośnych pozwalał na elastyczne kształtowanie powierzchni mieszkań. Elewacje wykończono okładzinami azbestowo-cementowymi, które zdemontowano w latach 90.
Proza życia nie była różowa
A jak się mieszkało w mega-szafach? Proza życia nie była tak kolorowa jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim problemem okazała się słaba jakość wykończenia budynków. Nie był to dobry czas dla budownictwa. Podłogi były krzywe dlatego pod meble trzeba było podkładać kawałki drewna. Jak wspominał ówczesny prezydent Łodzi Józef Niewiadomski, po założeniu firanek bywało, że z jednej strony sięgały podłogi, z drugiej były zawieszone kilka centymetrów nad nią.
Podłogi wyłożono linoleum lub wykładziną na lnianym kompozycie, niestety też nie najlepszej jakości. Do wyższych budynków Manhattanu nie doprowadzono instalacji gazowych. Nie pozwoliły na to ówczesne systemy bezpieczeństwa. Efekt był taki, że mieszkańcy korzystali z kuchenek elektrycznych. Opracowano nawet specjalny model dla tych bloków, co później okazało się kłopotliwym rozwiązaniem, bo w razie awarii brakowało części zamiennych.
Do tego windy. Niestety, jak szybko jeździły, tak często się i psuły. Do tej pory w niektórych blokach jeżdżą stare windy marki Zremb. W kabinie nad drzwiami na aluminiowej płytce wyświetlają się kolejne podświetlane cyfry z piętrami. Do takiej windy wsiadał Adaś Miauczyński, bohater filmu "Nic Śmiesznego". W pierwszych latach Manhattanu przychodziły całe wycieczki chętnych do podjeżdżania szybką windą. Małgorzata Papiewska, jednak z pierwszych mieszkanek osiedla wspomina, że było to trochę uciążliwe bo windy ciągle były zajęte. Sam początek mieszkania na Manhattanie wspomina jednak bardzo dobrze: - Atmosfera była świetna, wprowadzało się dużo młodych rodzin z dziećmi. Dzieci bawiły się razem, a rodzice też często wspólnie spędzali czas. Jak się ma na jednym piętrze, w jednej klatce schodowej, pięć innych mieszkań to jest w kim wybierać wśród sąsiadów. Do tego przechodząc technicznym siódmym piętrem można było bez wychodzenia na zewnątrz dojść do innej części bloku.
Pani Karolina, która wychowała się w bloku przy Piotrkowskiej 204 zwraca natomiast uwagę, że lokalizacja wieżowca pozwalała na obserwację życia miasta. Tak więc patrząc z okna stawało się naocznym świadkiem takich historycznych wydarzeń jak demonstracje Solidarności czy wizyta papieża Jana Pawła II w Łodzi. No i jeszcze jedna zaleta albo wada mieszkania w tym miejscu. Obok był legendarny Dom Towarowy Central – kolorowa wyspa pełna towarów na szarym pustkowiu PRL-owskiej rzeczywistości. Mieszkańcy Manhattanu często gościli członków bliższej lub dalszej rodziny z całej Polski, którzy przyjeżdżali na zakupy do Łodzi. Była okazja do spotkań i rozmów. Rozkładało się wtedy materace w pokojach by mogli przenocować.
"Inspiracja dla twórców kultury"
Łódzki Manhattan inspirował twórców kultury. Mieszkaniec osiedla Marek Koterski nagrał tu wiele scen do swoich filmów, w tym takich hitów jak "Ajlawju" czy "Nic Śmiesznego". Inne znane produkcje kręcone na Manhattanie to "Prywatne Śledztwo" w reżyserii Wojciecha Wójcika z Romanem Wilhelmim w roli głównej, "Edi" Piotra Trzaskalskiego, "Cudowne Dziecko" Waldemara Dzikiego czy też "Stary człowiek i pies" Witolda Leszczyńskiego i Andrzeja Kostenki. Tu nagrywano sceny do popularnego serialu familijnego "Rodzina Leśniewskich", na Manhattanie kręcono teledyski hip-hopowe (Grubson, Thinkadelic), a jego charakterystyczne bloki występują na wielu zdjęciach, plakatach, grafikach. Osiedle pojawia się w powieściach, m.in. "Królu Manhattanu" autorstwa Andrzeja Makowieckiego.
Manhattan rozwijał się i tętnił życiem, w latach dwutysięcznych przyszły jednak gorsze czasy. Nieremontowane budynki zaczęły bardziej odstraszać niż przyciągać. Kradzieże, dewastacja wind i klatek schodowych. Idąc wieczorami między wysokimi budynkami można było spotkać głównie grupki młodych chuliganów, którzy szukali zaczepki. Lipiec 2014 był najgorszym miesiącem w historii tego osiedla. Nie działały windy, domofony, na klatkach i korytarzach nie było oświetlenia. Portierzy i ochroniarze przestali przychodzić do pracy, a mieszkańcy zastanawiali się czy za chwilę nie zostanie im odcięta woda. Ekipy telewizyjne nagrywały lokatorów po omacku wchodzących po schodach na wyższe piętra. Bardziej życzliwi sąsiedzi wystawiali na półpiętrach krzesła by w szczególności starsze osoby mogły odpocząć we wspinaczce do domu. Na niepilnowanym osiedlu zaczęli pojawiać się złomiarze wyrywający części wyposażenia, klatki schodowe były dewastowane przez wandali. Jednym zdaniem: eleganckie osiedle zaczęło przypominać slumsy. Jak doszło do takiej sytuacji?
To głównie efekt fatalnego zarządzania przez długoletniego prezesa spółdzielni Krzysztofa D. W pewnym momencie okazało się, że Spółdzielnia Mieszkaniowa Śródmieście ma około 40 milionów długów. Zakład energetyczny, który nie mógł doprosić się należnych pieniędzy, w końcu wyłączył prąd w częściach wspólnych bloków. Nie było pieniędzy na ochronę, sprzątanie, nie mówiąc o remontach. Czarne chmury nad Manhattanem zbierały się od dawna, ale prezes zawsze zapewniał mieszkańców, że wszystko jest pod kontrolą. W końcu on i jego zastępca zostali zatrzymani przez policję a prokuratura przedstawiła im zarzuty niegospodarności. W następnych miesiącach kolejne zarządy walczyły ze sobą o to, kto ma przejąć władzę w spółdzielni. Chaos się pogłębiał, a cierpieli na tym mieszkańcy. Kiedy udało się w końcu wyjść z tego kryzysu najpilniejsze sprawy załatwiono, ale skutki ogromnego zadłużenia jeszcze przez kolejne lata uniemożliwiały właściwy rozwój osiedla. Jak wspominają tamten czas sami mieszkańcy? Pani Wanda Kwiecień mieszkająca na 12. piętrze bloku przy Sienkiewicza mówi wprost, że te dni gdy nie było prądu, to był dramat. – Wchodząc po schodach musiałam co kilka pięter odpoczywać, by złapać oddech. I to wchodzenie musiało być jeszcze z latarką w ręku, bo na klatce schodowej nie ma okien. Pamiętam, że miesiąc wcześniej wyłączono nam ciepłą wodę. Myślałam wtedy, że to będzie koniec złych wiadomości a było tylko gorzej: wyłączono prąd, zabrakło ochroniarzy, drzwi i bramy do parkingu były otwarte całą dobę na oścież. Było naprawdę nieprzyjemnie. Jedyny plus tamtych dni to, że sąsiedzi zaczęli ze sobą rozmawiać, poznawać się bliżej. Każdy był zbulwersowany tym co się stało, każdy chciał z kimś porozmawiać i dowiedzieć się co będzie dalej. Dzięki temu relacje na osiedlu odżyły. Ludzie sami pilnowali porządku w blokach i w okolicy.
Tamte wydarzenia to już historia. Na łódzki Manhattan wróciło normalne życie. – Tylko właściwie nie wiem teraz, kto tutaj mieszka – ubolewa pani Wanda Kwiecień. Część mieszkań jest wynajmowanych, w niektórych mieszkają studenci albo obcokrajowcy. Porządku już nie pilnują portierzy tylko kamery monitoringu. No i na straży osiedla stoi od niedawna jeszcze on – Geralt z Rivii, czyli popularny Wiedźmin, bohater sagi napisanej przez łodzianina Andrzeja Sapkowskiego. To obecnie największy mural w Polsce i jeden z największych na świecie. Na trzech ścianach wieżowca przy ulicy Piotrkowskiej powstał w 2021 roku obraz o wysokości 70 metrów. Projekt malarza i twórcy komiksów Jakuba Rebelki przeniosło na ścianę w ponad dwa tygodnie osiem osób, które malowały jego kolejne elementy. Odkąd jest tu Wiedźmin nie może się wydarzyć już nic złego – żartują sami mieszkańcy.
Artykuł powstał na podstawie fragmentów książki "Blokowiska Łodzi" autorstwa Piotra Borowskiego i Michała Kolińskiego, wydanej przez Księży Młyn Dom Wydawniczy. Autorzy w dwóch tomach książki szczegółowo opisują historię łódzkich osiedli mieszkaniowych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Borowski TVN24