Prosty krzyż i tabliczka, na której często nie można napisać nic więcej niż "zwłoki NN". Pogrzeb trwa kilka chwil, ale - jak mówi nam jeden z grabarzy - każdy z nich zostawia trwały ślad w pamięci. - Nie da się tego porównać z tym, jak zazwyczaj żegna się zmarłych - zaznacza. Odwiedziliśmy cmentarz, na którym - oprócz anonimowych zwłok - leżą ci, których nie miał kto pochować albo których bliscy nie mieli na to pieniędzy.
Mszy nie ma. - Idziemy na cmentarz w sześć osób. Ksiądz, krzyżowy i my we czterech, niesiemy trumnę - opowiada pracownik firmy pogrzebowej. Potem - jak mówi - jest dziesięć minut pożegnania. Trumna ze zwłokami trafia do grobu. Głuchy dźwięk ziemi rzucanej na drewniane wieko miesza się ze słowami kilku modlitw, którą wygłasza ksiądz. Przy drewnianym krzyżu, identycznym jak setki innych w tym miejscu, instalowana jest tabliczka z napisem "NN mężczyzna".
Nikt nie wie, kim był. Nikt go nie odwiedzi. Jakby nigdy go nie było.
- Po pogrzebie się rozchodzimy w ciszy. Ponad dwadzieścia lat pracuje w tej branży, ale do teraz mi jakoś dziwnie, nigdy się nie przyzwyczaję - opowiada i zaciąga się papierosem. Ma chwilę przerwy przed kolejnym pogrzebem. Ten będzie "normalny", na północ od ulicy Zakładowej w Łodzi. Będą kwiaty, msza i żałobnicy. Dzwony wybiją tyle razy, ile lat żył zmarły. Nie to, co na cmentarzu z drugiej strony ulicy.
Jest końcówka października. W znajdującej się tutaj kawiarnii duży ruch, podobnie jak na alejkach między grobami. Na Zakładowej trudno znaleźć miejsce parkingowe. Sznur samochodów stojących przy krawędzi jezdni jest przerwany w miejscu, gdzie - jak to wygląda na pierwszy rzut oka - jest wjazd na czyjąś posesję. Wyłożona kostką droga prowadzi pomiędzy rosnącymi drzewami, potem skręca mocno w lewo. Dopiero za zakrętem widać drugi cmentarz - pełen identycznych, drewnianych krzyży i bliźniaczo podobnych do siebie tabliczek.
To tu chowani są ci, których tożsamości nie udało się ustalić, albo osoby, którym pogrzeb musiała z różnych powodów zorganizować opieka społeczna. - W tygodniu tam są może trzy, może cztery pogrzeby. Jeden podobny do drugiego - komentuje pracownik zakładu pogrzebowego.
Różnica i brak różnicy
Na cmentarzu trwają przygotowania do święta zmarłych - trwa koszenie trawy, grupa robotników uwija się z układaniem chodnika pomiędzy świeżymi jeszcze grobami. Poza nimi - pusto.
- Tłumów tu nie będzie nawet 1 listopada, ale przynajmniej ci, co tu leżą będą mieli ładniej. Chociaż tyle - wzrusza ramionami mężczyzna z kosą spalinową przymocowaną do ramion.
Po chwili skromną bramę cmentarza przekracza trzech mężczyzn. Wszyscy są w strojach kominiarzy, każdy niesie znicz. Idą do zmarłego dekadę temu kolegi po fachu. - Fajny, porządny chłop. Był sam, zmarło mu się i pomoc społeczna zorganizowała pogrzeb - opowiada jeden z nich.
- Nie jest panu przykro, że trafił na ten cmentarz? - pytam.
- Naprawdę myśli pan, że to cokolwiek zmienia? My przecież o nim pamiętamy, przychodzimy palić znicze. Grób jest dla żywych, żeby mieli gdzie wspominać. A kolega przecież od dawna jest w lepszym miejscu, ma w nosie, czy jest na takim, czy innym cmentarzu - mówi.
Kilka alejek dalej pojawia się mężczyzna w czarnej kurtce. Niesie szczotkę, znicz i bukiet kwiatów. Zatrzymuje się przed niewielkim, białym nagrobkiem - bardzo wyróżniającym się w tłumie jednakowych krzyży z jednakowymi tabliczkami. To grób kilkumiesięcznego dziecka.
- Matka zmarła od razu, tata - mój przyjaciel - był ciężko chory. Smutna historia, co się smutno kończy. Przynajmniej wszyscy są już razem - opowiada.
Wola twoja
Kilkadziesiąt minut później na cmentarzu pojawia się pan Henryk. Trzy lata temu został tu pochowany jego kuzyn i przyjaciel, Marek. Miał 67 lat.
- Marek nie założył rodziny, był w konflikcie z bratem. Jak umarł, to brat powiedział, że nie życzy sobie organizować pogrzebu i zlecił to pomocy społecznej. A my nic z tym nie mogliśmy zrobić - opowiada.
Piotr Kowalski, dyrektor MOPS w Łodzi mówi, że takie są procedury.
- Rodzina zmarłego może nie poczuwać się do organizowania uroczystości pogrzebowej. W tym przypadku pochówek będzie organizowany tak samo, jak pochówek osób zmarłych, które nie posiadały rodzin, czyli przez gminę - zaznacza.
- Czyli jeżeli rodzina nie jest zainteresowana pogrzebem, to już nie szukacie innych osób, które mogłyby się tego podjąć?
- Nie, wtedy już bierzemy pochówek na swoje barki - odpowiada dyrektor MOPS.
Wśród wielu bezimiennych grobów leży też Bartek. Miał 30 lat, kiedy zginął w wypadku. Ojciec, Andrzej, który na cmentarzu opowiada jego historię ma łzy w oczach. - Niewiele mogłem mu dać, a ostatecznie nie dałem mu nawet prawdziwego pogrzebu - mówi.
Bartka pochowała pomoc społeczna, bo jego ojciec nie miał prawa do zasiłku pogrzebowego. Andrzej nie jest ubezpieczony, zmarły syn też nie był.
- My, ludzie z problemami za życia jesteśmy oddzieleni od tego drugiego, bogatego świata. Żyjemy na uboczu. Chociaż po śmierci powinno być sprawiedliwie, a nie jest. Naszego cmentarza nawet nie widać z ulicy - mówi smutno Andrzej. Macha ręką, wbija wzrok w chodnik i rusza wąską ścieżką w kierunku wyjścia - za chwilę wymiesza się z tłumem pod drugą nekropolią.
Kwestia szacunku
Na cmentarzu przy Zakładowej można się też natknąć na kilka grobów, przy których stoją pluszaki i zabawki dla małych dzieci. Tabliczka informuje, że pochowane tam są płody ludzkie. Niżej jest nazwa szpitala.
- Mamy podpisaną umowę z zakładem pogrzebowym. W tych grobach są dzieci, które zmarły jeszcze przed narodzinami. Nawet jeżeli mówimy tu o bardzo wczesnym stadium rozwoju, szczątki są odbierane przez zakład a potem chowane. Zależy nam, żeby każdemu pacjentowi, nawet temu, który się nie zdążył narodzić oddać należny mu szacunek - opowiada Adam Czerwiński, rzecznik "Matki Polki" w Łodzi.
W podobny sposób chowane są fragmenty ciał, które służyły studentom medycyny. W jednej z alejek napotykamy grób z napisem "Szczątki ludzkie, preparaty izolowane. Uniwersytet Medyczny".
- To miejsce, cały ten cmentarz jest odpowiedzią na bardzo wiele pytań. Co dzieje się z bezdomnymi, którzy od lat nie kontaktowali się z nikim? Co z tymi, którzy na tym świecie już nie mają nikogo bliskiego? To nie są łatwe odpowiedzi, może dlatego ten cmentarz jest tak na uboczu, schowany przed wzrokiem postronnych - mówi ksiądz, który wraca z pogrzebu. Z tej drugiej, bardziej znanej strony ulicy Zakładowej.
- Smuci księdza fakt, że cmentarz jest schowany?
- Nie, bynajmniej. Głęboko wierzę, że w obliczu śmierci to nie nasz nagrobek ma znaczenie. Wierzę, że po śmierci nikt nie jest anonimowy - niezależnie od tego, co ma napisane na grobie - mówi duchowny.
***
Piotr Kowalski, dyrektor MOPS w Łodzi przekazuje, że każdego roku gmina organizuje około 300 pochówków.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.p