Zdobywca gdyńskich Złotych Lwów, najbardziej andersonowski film Wesa Andersona, zwycięzca Berlinale i wariacja na temat życia Celine Dion. To tylko niektóre filmy, które polecamy w autorskim przeglądzie pięciu najciekawszych premier listopada.
Na jaki film pójść się do kina w listopadzie? Oto kilka propozycji, tak dobrych, że wybór może być trudny.
"Spencer"
Pablo Larrain - czołowy przedstawiciel Ameryki Południowej w światowym kinie - po raz kolejny pokazał, jak kręcić filmy inspirowane życiem postaci historycznej. Po świetnym "Nerudzie" i poruszającej "Jackie" Chilijczyk sięgnął po historię księżnej Diany. Wydawałoby się, że historia księżnej i księcia Walii Karola została już tyle razy opowiedziana, że na kolejną produkcję nie ma miejsca. I wtedy pojawiła się "Spencer".
"Baśń powstała na podstawie prawdziwej tragedii" - brzmi informacja na samym początku filmu. Jednocześnie reżyser daje nam w ten sposób klucz interpretacyjny. Bo nie o prawdę historyczną w tym filmie chodzi, a o emocje, odczucia kobiety stojącej na krawędzi, zmagającej się z bulimią, stanami lękowymi, samookaleczaniem się, myślami samobójczymi. O ile w przypadku "Jackie" Larrain zbudował jednostronny obraz kobiety, która przeżywa żałobę na oczach świata, tak w "Spencer" mamy "księżną ludu" osamotnioną, pozostawioną samą sobie. Długie ujęcia, szerokie kadry, świetnie uzupełnione muzyką Jonny'ego Greenwooda.
Chilijczyk skupia się na konkretnym punkcie w życiu Diany - ostatnich świętach Bożego Narodzenia, które spędziła z rodziną królewską w rezydencji Sandringham w hrabstwie Norfolk. Właśnie wtedy zdobyła się na odwagę, aby rozwieść się z następcą brytyjskiego tronu.
- Gdzie, do k***y, jestem? - to pierwsza kwestia wypowiedziana przez Kristen Stewart w roli Diany, która próbuje trafić do królewskiej posiadłości. To poczucie zagubienia w rodzinnych stronach (Diana urodziła się w Sandringham) jest boleśnie wymowne. W życiu 32-letniej księżnej nic już nie jest takie, jak było, a brak wsparcia ze strony najbliższych tylko się nasila.
"Spencer" reż. Pablo Larrain w kinach 5 listopada.
"Wszystkie nasze strachy"
O tym, że na filmy biograficzne trzeba znaleźć własny patent, wie Łukasz Ronduda, który w swojej twórczości przygląda się współczesnym polskim artystom wizualnym i performerom. W swoim debiucie z 2015 roku - wyreżyserowanym wspólnie z Maciejem Sobieszczańskim - w "Performerze" pokazał Oskara Dawickiego. Performer grał siebie samego. Natomiast "Serce miłości" (2017 rok) to filmowa historia związku Wojtka Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek. O Bąkowskim mówi się, że jest jednym z polskich guru sztuk audiowizualnych.
Dramat "Wszystkie nasze strachy" powstał na podstawie życia i doświadczeń dr. Daniela Rycharskiego - artysty wizualnego, któremu rozgłos przyniosła wystawa "Strachy" w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej w 2019 roku. Artysta od lat zajmuje się twórczo stosunkiem Kościoła katolickiego do osób LGBT+. Sam, zdeklarowany gej, bardzo mocno związany jest z wiarą katolicką i za pomocą odwołań do instytucjonalnego Kościoła pokazuje wykluczenie osób nieheteroseksualnych.
Przy swoim trzecim filmie Ronduda reżyserskie siły połączył z Łukaszem Guttem. Duet swoją uwagę skupiają na Rycharskim jako artyście, ekstrawaganckim członku wiejskiej społeczności, uczestniczącym w niedzielnych mszach. Reżyserzy przyglądają się mu jako osobie wewnętrznie sprzecznej - praktykujący katolik i jawny gej. Takie połączenie powoduje skrajne osamotnienie. Lokalna społeczność w pewnym momencie się od niego odwraca i widzi w nim zagrożenie. "Artystyczne elity" nie potrafią znaleźć zrozumienia dla jego wiary. "Wszystkie nasze strachy" pokazują, że podział na LGBT+ i "prawdziwych" katolików jest złudny. Tytułowe strachy pojawiają się tam, gdzie nie ma zrozumienia innej perspektywy i szacunku dla wrażliwości.
"Wszystkie nasze strachy" reż. Łukasz Ronduda/Łukasz Gutt w kinach od 5 listopada.
"Zło nie istnieje"
Mohammad Rasoulof - jeden z najciekawszych twórców kina irańskiego - po raz kolejny chwyta za gardło. Reżyser, scenarzysta i producent, który od ponad dekady represjonowany jest przez irański reżim: wielokrotnie aresztowany, w 2017 roku pozbawiony paszportu i skazany w 2019 roku na rok więzienia i dwuletni zakaz opuszczania kraju. Władze w Teheranie zarzucają filmowcowi antyirańską propagandę. Rasoulof zwrócił na siebie uwagę międzynarodowej krytyki swoim debiutem "Gagooman" w 2002 roku. Kolejne filmy : "Pożegnanie", "Rękopisy nie płoną" i "Uczciwy człowiek" doceniono w sekcji Un Certain Regard Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.
Irańczyk nakręcił "Zło nie istnieje", który w 2020 roku nagrodzony został Złotym Niedźwiedziem 70. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Film powstał pomimo zakazu na kręcenie, jaki nałożony został na Rasoulofa. Składa się z czterech opowieści, które krążą wokół kary śmierci. Reżyser przygląda się nie tylko tym, którzy orzekają najcięższy wyrok, ale też tym, którym przyjdzie go wykonać.
"Zło nie istnieje" w okrutny sposób skłania do refleksji. Trudno pozostać obojętnym wobec ofiar systemu: nie tylko wobec tych, którzy z rąk systemu giną, ale również tych, którzy tych rąk użyczają.
"Zło nie istnieje" reż. Mohammad Rasoulof w kinach od 5 listopada.
"Aline. Głos miłości"
To, co zrobiła Valerie Lemercier z życiorysem Celine Dion, wymyka się z ram typowej filmowej biografii. Lemercier, która należy do grona najpopularniejszych gwiazd francuskiej komedii, w luźny - jak sama powtarzała w wywiadach - sposób sfabularyzowała życie najpopularniejszej kanadyjskiej piosenkarki. A że jest to biografia niezależna - warto podkreślić to słowo - to główna bohaterka filmu Lemercier nazywa się Aline Dieu (czyli Alina Bóg). Chociaż Lemercier zdobyła prawa do wykorzystania hitów Dion, to prawa do samego nazwiska już nie. Ale na ekranie pojawia się zbyt dużo podobieństw do życiorysu Kanadyjki, by mieć jakiekolwiek wątpliwości, o kim jest film.
Celine Dion, poza tym, że jest bardzo utalentowaną artystką, niejednokrotnie określana była jako genialna cudaczka: trochę dziwna, zawsze poważna, emocjonalnie bezwstydna, która dla sztuki jest w stanie zrobić wszystko. I taki jest ten film: kampowy, nieszablonowy i - jak jeden z krytyków napisał - "szurnięty jak diabli". Niech to będzie zachęta do obejrzenia "Aline".
"Aline. Głos miłości" reż. Valerie Lemercier w kinach od 10 listopada.
"Kurier francuski z Liberty, Kansas Evening Sun"
Na ten film fani Wesa Andersona czekali długo, bo w zasadzie siedem lat - od czasu "Grand Budapest Hotel". Oczywiście, w 2018 roku pojawiła się animowana "Wyspa psów", która rok później zdobyła nominację do Oscara za muzykę (Alexandre Desplat) oraz w kategorii najlepszy pełnometrażowy film animowany. "Wyspa psów" przyniosła również Andersonowi Srebrnego Niedźwiedzia Berlinale 2018 dla najlepszego reżysera.
"Kurier francuski z Liberty, Kansas Evening Sun", czyli dziesiąty pełen metraż w dorobku jednego z najwybitniejszych twórców kina autorskiego, jest zarazem najbardziej andersonowskim w jego karierze, a wszystkie "chwyty" znane z wcześniejszych jego filmów zostały tu rewelacyjnie połączone. Ale Anderson nie byłby sobą, gdyby poszedł na skróty. Bo chociaż korzysta z wachlarza środków, które już znamy, to nadaje im nowe znaczenie. A to wszystko tworzy piękny i mądry "list miłosny do dziennikarstwa", inspirowany magazynem "New Yorker".
"Kurier francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" reż. Wes Anderson w kinach od 19 listopada.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jarosław Sosiński/Kino Świat