Śpiewa o tym, że miłość jest boska, przesyła pocałunek od róży i zapewnia, że jesteś niesamowita – czego chcieć więcej od życia w upalny wieczór w miejskim parku? Seal zagrał świetny koncert, od początku do końca porywając warszawską publiczność.
Niewielki amfiteatr w parku Sowińskiego pękał w szwach. Fani Seala przybyli masowo i raczej nie poczuli się rozczarowani. Mimo że skala przedsięwzięcia nie była imponująca – a może właśnie dlatego – wokaliście udało się stworzyć naprawdę świetną atmosferę.
Składała się na nią i muzyka, i osobowość Seala, który fenomenalnie komunikował się z publicznością i – co nieczęsto się zdarza gwiazdom – radykalnie skrócił dystans do widzów. Publiki nie odgradzał od sceny kordon ochroniarzy, nie było przesadnych fajerwerków czy gigantycznych telebimów, a wizualizacje nie przytłaczały, tylko dopełniały spektaklu. Sam Seal już w pierwszym utworze stanął na samym skraju sceny, wśród wyciągniętych rąk fanów, i często tam wracał. W innej piosence wciągnął zachwyconą dziewczynę z pierwszego rzędu prosto na scenę.
Zaśpiewał zarówno numery ze swojej najnowszej płyty z przebojowym "Amazing" na czele, jak i starsze przeboje, jak "Crazy", "Killer" czy "Love’s Divine". Daniem głównym było oczywiście "Kiss from a Rose", które razem z Sealem śpiewał cały amfiteatr.
Wreszcie wokalista sprzedał gospodarzom najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam z ust zagranicznej gwiazdy na koncercie w Polsce. Wśród zwyczajowych zachwytów nad "tradycją, kulturą i potencjałem Warszawy" (które zapewne miał okazję obejrzeć na trasie Okęcie – hotel – Park Sowińskiego), Seal stwierdził: - Co sądzę o Warszawie? Sama nazwa – Warszawa (a raczej Warsaw, red.) – to brzmi sexy…
Po czymś takim można mu wybaczyć nawet brak bisów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Seal w Warszawie\TVN24