"Czerwone maki spod Monte Cassino" odśpiewane przez Rosjan w wojskowych mundurach - niemożliwe? Możliwe - do Warszawy zjechał kochany przez Polaków Chór Aleksandrowa.
Kto by jednak pomyślał, że Rosjanie zamienili koncert w festiwal polskich pieśni patriotycznych, ten się myli. Owszem, publiczność, która szczelnie wypełniła warszawską Salę Kongresową, odsłuchała "Maków..." na stojąco i gest chóru nagrodziła gromkimi oklaskami, to później, i wcześniej, były już przeważnie rosyjskie pieśni i radzieckie hymny.
Nieco więc absurdalnie wyglądała scena następująca - publiczność wzruszona pieśnią armii Andersa pięć minut później owacjami przyjęła utwór o odmiennym politycznie ładunku - "Dzień zwycięstwa", hymn pogromczyni Hitlera, Armii Czerwonej.
Ale nie o politykę w całej imprezie wszakże chodziło - publiczność, w większości w wieku mocno zaawansowanym, ze łzą w oku i ściśniętym od patosu sercem obserwowała wyczyny chórzystów. Repertuar był klasyczny, wojskowy - "Kalinka", "Katiusza", "Swiaszczennaja Wojna", ale nie zabrakło też starych ruskich romansów.
Ale Zespół Pieśni i Tańca im. Aleksandrowa, zgodnie z nazwą, cieszy nie tylko ucho, ale i oko. Hoże dziewoje w obcisłych mundurach lub ludowych sukniach wespół z dziarskimi gierojami lub kozakami wywijali karkołomne akrobacje. Był więc taniec z szablami, kazaczok i rytmiczne tupanie podkutymi oficerkami - w sumie pełny przegląd.
Publiczność była spektaklem zachwycona. Niejeden pan, idąc pod rękę ze swoją lubą, nucił pod nosem: "Kalinka, Kalinka, Kalinka maja...", a bardziej dziarscy podśpiewywali sobie nieśmiertelną "Katiuszę"...
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wojciech Bojanowski, tvn24.pl