Rok 2014 był wyjątkowy dla polskiego kina. Przede wszystkim za sprawą nieporównywalnych z niczym dotąd sukcesów "Idy", uhonorowanej Europejską Nagrodą Filmową dla najlepszego filmu, nominowanej do Złotego Globu i uważanej za faworyta w oscarowej kategorii. Ponadto za sprawą rekordowej widowni na polskich filmach, z których najchętniej oglądany "Bogowie” przyciągnął do kin ponad dwa miliony widzów.
Mijający rok upłynął nam pod znakiem wielkich sukcesów filmu Pawła Pawlikowskiego "Ida", o których informowaliśmy regularnie przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Sukcesów, nie mających odpowiednika nie tylko wśród polskich produkcji po 1989 roku, ale w ogóle w historii polskiego kina.
Skromny, czarno-biały film Pawła Pawlikowskiego, wyprodukowany przez Opus Film w koprodukcji z Duńczykami, doczekał się oprócz ponad stu prestiżowych nagród w kraju i za granicą, oraz setek entuzjastycznych artykułów i recenzji, w najważniejszych branżowych tytułach na świecie. Przed nim jeszcze batalia o najważniejszą nagrodę w filmowej branży – Oscara, w kategorii film zagraniczny, której finał poznamy 22 lutego.
Ale choć spektakularny sukces „Idy” jest poza wszelka konkurencją, również inne polskie filmy radziły sobie świetnie w kraju i za granicą. Ponadto w br. po raz pierwszy w historii liczba sprzedanych biletów do kin w Polsce ma szanse przekroczyć ponad 40 mln. (Pełne dane opublikowane zostaną w pierwszym tygodniu nowego roku, ale wszystko wskazuje na to, że liczba ta została przekroczona.)
Po pierwsze "Ida"
Do polskich kin „Ida” trafiła jeszcze w listopadzie 2013 roku już jako laureat Złotych Lwów w Gdyni i Grand Prix Warszawskiego Festiwalu Filmowego, gdzie jurorzy z całego świata przepowiedzieli filmowi światową karierę. Wszędzie podkreślano, że to film kompletny, w którym reżyseria, scenariusz, gra aktorska i wspaniałe zdjęcia zachwycają doskonałością. Ale to był dopiero początek.
Kiedy film trafił do zagranicznej dystrybucji, miał już na koncie dziesiątki nagród. W lutym „Ida” wkroczyła na francuski rynek kinowy. Przed kinami ustawiły się kolejki a film, który obejrzało ponad pól miliona Francuzów, znalazł się w czołówce najchętniej oglądanych polskich produkcji wszech czasów. Obraz został sprzedany do 50 krajów m.in. do Hiszpanii, Danii, Belgii, Australii, Kanady i do Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że Pawlikowski znalazł klucz na opowieść uniwersalną, rozumianą pod każda szerokością geograficzną, zachwycająca jednakowo i widzów i krytyków. Kolejne nagrody - m.in. Złota Żaba na Camerimage, festiwale w Mińsku, Gijón, a nawet w Pusan w Korei Płd. potwierdziły to. Zachwycali się filmem wielcy literaccy nobliści, jak Mario Vargas Llosa i J.M. Coetzee i tacy filmowcy jak Alfonso Cuarón, twórca "Grawitacji” czy Aleksander Payne, reżyser „Bezdroży”. Przed tygodniem Pedro Almodovar uznał "Idę" za najlepszy film na świecie mijającego roku. "The Hollywood Reporter" i "The Wall Street Journal" pisały o objawieniu w kinie europejskim.
Film zwrócił uwagę najbardziej wpływowych krytyków filmowych na całym świecie. W grudniu „Ida” znalazła się na top listach większości pism filmowych, zdobywając m.in. najbardziej prestiżowe nagrody krytyków z Los Angeles , Nowego Jorku i Bostonu. Nominacja do „Złotego Globu” w kategorii najlepszy film nieobcojęzyczny była ich konsekwencją. Polski film rywalizuje z 4 innymi tytułami. Ukoronowaniem sukcesów była Europejska Nagroda Filmowa dla najlepszego filmu na Starym kontynencie (prócz tego 3 inne nagrody EFA) oraz miejsce na tzw. oscarowej short liście, na która trafiło 9 z 83 zgłoszonych tytułów.
15 stycznia ogłoszenie oscarowych nominacji – poznamy ostateczne pięć tytułów z tej listy. 22 lutego zaś oscarowa gala, z której po raz pierwszy w historii Polska ma realną szansę opuszczać jako zwycięzca prestiżowej kategorii: najlepszy film nieanglojęzyczny.
Po drugie "Bogowie" i 2 mln widzów
Choć nie sposób zestawiać sukcesów "Idy" z jakimkolwiek innym polskim tytułem inne polskie filmy również radziły sobie świetnie. Tegoroczny zwycięzca festiwalu filmowego w Gdyni - film Łukasza Palkowskiego "Bogowie", opowieść o trzech lata z życia słynnego kardiochirurga prof. Zbigniewa Religii, w niespełna dwa miesiące obejrzało ponad 2 mln widzów. To nie zdarzyło się od 2011 roku. Przekraczając magiczną barierę 2 mln widzów, "Bogowie" dołączyli do wąskiego grona 9 (wraz z filmem Palkowskiego) tytułów, którym udała się ta sztuka po 1989 roku. (Były to m.in. "Ogniem i mieczem", "Pan Tadeusz" i "Katyń") czyli jak widać kino historyczne, choć w 2011 r hitem frekwencyjnym były współczesne "Listy do M", produkcja TVN, (2,5 mln widzów), a w 2008 "Lejdis" Andrzeja Saromonowicza (także 2,5 mln).
Za "Bogami", którzy nadal są obecni w kinach i widzów wciąż przybywa, stoi jednak nie tylko frekwencyjny ale i artystyczny sukces. Film Palkowskiego również świetnie sobie radzi za granicą i zbiera znakomite recenzje. M.in. prestiżowy, brytyjski "The Guardian" napisał: "Nie pomyślelibyście, że film o kardiologii w Polsce lat 80. może dać takiego kopa", i ocenił go na cztery gwiazdki (z pięciu możliwych). "Bogowie" zostali też wyróżnieni nagrodą Project London jako film "o największym potencjale zagranicznym". To właśnie zapewniło im dystrybucję w Wielkiej Brytanii i Irlandii.
2014 rok okazał się też rekordowy, gdy mowa o widowni w polskich kinach. I to nie hollywoodzkie mega produkcje przyciągnęły widownię, ale właśnie polskie, zwykle z dość skromnymi budżetami miały swój największy udział we wspomnianej rekordowej liczbie 40 mln sprzedanych biletów do kin. Drugie miejsce na liście najchętniej oglądanych produkcji zajęło bowiem z równie imponującą liczbą 1 mln i ponad 700 tys. widzów "Miasto 44" Jana Komasy, co cieszy szczególnie, niezwykle chętnie oglądane przez młodą widownię. Na 3. miejscu znalazł się "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego (1 mln 175 tys widzów).
Po trzecie: doceniają nas za granicą
W obliczu szaleństwa jakie rozpętało się wokół "Idy" niewiele mówiło się o nagrodach dla innych, również ocenionych wysoko na świecie polskich filmów. Nie sposób pominąć choćby wspaniały fresk historyczny o cygańszczyźnie małżeństwa Krauzów. Obraz otrzymał m.in. nagrodę publiczności w greckich Salonikach oraz prestiżowe nagrody – za najlepszą reżyserię dla Joanny Kos-Krauze i Krzysztof Krauzego i za kreację aktorską dla Zbigniewa Walerysia w Valladolid w Hiszpanii.
Niezmiennie pokazywane są też na świecie rodzime filmy z pogranicza eksperymentu, trudne w odbiorze, adresowane do wymagającego widza jak "Psie pole" Lecha Majewskiego i "Huba” małżeństwa Sasnalów. Warto też baczniej przyjrzeć się twórcom tworzącym poza fabułą. Doskonale przyjęty był też nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej w dziedzinie animacji film "Lato 2014" Wojciecha Sobczyka.
Pamiętajmy też, że nasze oscarowe szanse nadchodzącego roku nie kończą się na "Idzie" i na filmie fabularnym. W listopadzie na short listę oscarową trafiły także dwa polskie dokumenty krótkometrażowe: "Nasza klątwa" Tomasza Śliwińskiego z Warszawskiej Szkoły Filmowej i "Joanna" Anety Kopacz z Wajda Studio. Ważne nagrody na festiwalach w Lipsku i Krakowie zdobył też dokument "Efekt domina" Elwiry Niewiery oraz Piotra Rosołowskiego, a "15 stron świata" Zuzanny Solakiewicz nagrodzono w Locarno.
Niedawno do przyszłorocznej edycji festiwalu w Sundance zakwalifikowały się dwa filmy młodych twórców ze Studia Munka: "Punkt wyjścia" w reżyserii Michała Szcześniaka i "Obiekt" Pauliny Skibińskiej.
Nowy, 2015 rok zaczynamy więc od wielkich nadziei na kolejne sukcesy naszych filmowców.
Pożegnanie
Choć rok 2014 był dla polskiego kina czasem wyjątkowo radosnym, jego końcówka okazała się niezwykle smutna. W wigilię Bożego Narodzenia, przed tygodniem, odszedł po długiej walce z chorobą jeden z najważniejszych twórców współczesnego, polskiego kina: Krzysztof Krauze. Twórca tak wybitnych i nagradzanych w kraju i na świecie filmów jak "Gry uliczne" i "Dług", czy zrealizowane wspólnie z żoną Joanną Kos Krauze "Plac Zbawiciela" i "Mój Nikifor".
Był artystą zupełnie wyjątkowym, u którego między życiem i twórczością istniała absolutna jedność. Jak żaden inny polski filmowiec dokonywał w swoich obrazach gruntownej wiwisekcji naszej rzeczywistości. Tropił mechanizm rodzenia się zła, a pytany o to, co w jego kinie najważniejsze, odpowiadał: "Filmy warto robić jedynie w obronie czegoś".
Dwukrotny zdobywca Złotych Lwów Gdyńskich (za "Dług" i "Plac Zbawiciela"), czterokrotny laureat Polskich Orłów, wreszcie Kryształowego Globu za "Mojego Nikifora" w Karlowych Warach i wielu jeszcze prestiżowych nagród, zdążył jeszcze rozpocząć zdjęcia do kolejnej, zapowiadającej się na równie ważną produkcji "Ptaki śpiewają w Kigali". Punktem wyjścia dla filmu, który ponownie, realizował wspólnie z żoną Joanną Kos-Krauze, było opowiadanie Wojciecha Albińskiego o ludobójstwie w Ruandzie. Nie zdołał go jednak już dokończyć.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe