|

Wyfrunęli z gomułkowskiej klatki, zachwycili Kennedy'ego

magazyn poznan kennedy_cyrylpoznanpl
magazyn poznan kennedy_cyrylpoznanpl
Źródło: cyryl.poznan.pl

W środku zimnej wojny pojechali do Ameryki. Traktowali ich tam niemalże jak królów. Raczyli zimną coca-colą, pomarańczy mieli tyle, że z nadmiaru mogli się nimi rzucać, a polonusi po każdym koncercie dawali swoim "biedniejszym rodakom" kilka dolarów. Wylądowali nawet u prezydenta Johna F. Kennedy'ego. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Poznańskie Słowiki właśnie świętują 85 lat. Z tej okazji przypominamy tekst, który pierwotnie ukazał się 19 grudnia 2019 roku. Został zaktualizowany.

Zachowały się nagrania z tego tournée. Dwa blaszane pudełka z 16-milimetrowymi taśmami filmowymi odnalazł archiwista Filharmonii Poznańskiej. Przekazał je do digitalizacji w Cyfrowym Repozytorium Lokalnym (CYRYL). Pokazują ten pierwszy wyjazd z 1963 roku i kolejny w to samo miejsce, dwa lata później.

Włączamy pierwsze nagranie. Widzimy chłopców jeżdżących na wrotkach, grających w badmintona, biegających z atrapami karabinów, jedzących jogurt. Wreszcie przygotowania do koncertów, bankiety i rozmowa z dyrygentem. A na końcu zapis jednego koncertu. Chłopiec wychodzi i śpiewa "Życzenie" Fryderyka Chopina. 

"Życzenie" Chopina w wykonaniu Poznańskich Słowików i Wojciecha Grottela
"Życzenie" Chopina w wykonaniu Poznańskich Słowików i Wojciecha Grottela
Źródło: cyryl.poznan.pl

To 14-letni Wojtek Grottel.

- Jak to nagranie zobaczyłem, oniemiałem - mówi Grottel.

Zaczęło się 85 lat temu

1962 rok, zimna wojna w pełni. W październiku Sowieci potajemnie rozmieszczają na Kubie, ledwie 100 kilometrów od terytorium USA, pociski balistyczne średniego zasięgu. Wybucha największy kryzys polityczny od czasów II wojny światowej. Świat staje na krawędzi atomowej zagłady. Ostatecznie przywódca ZSRR Nikita Chruszczow zawraca statki i zgadza się na demontaż wyrzutni rakietowych. W zamian USA gwarantują, że nie dojdzie do ataku na Kubę.

Tymczasem w Poznaniu przechodzień na ulicy Czerwonej Armii (dziś ulica Święty Marcin) słyszy śpiew dochodzący z piętra budynku filharmonii. To słychać chór Poznańskie Słowiki Stefana Stuligrosza, który przygotowuje się do swego najważniejszego wyjazdu w historii - na dwumiesięczne tournée po Stanach Zjednoczonych. 

Nie wyjeżdżaliśmy na Zachód, lecz na "zgniły Zachód". Proszę pamiętać, że rzecz się dzieje w czasach, kiedy antyzachodnia propaganda Gomułki sięga apogeum - tak wspominał ten wyjazd Stuligrosz w rozmowie z Wiesławem Kotem ("Pasje życia", Fundacja Chór Stuligrosza, Poznań 2000). 

Chórem dyrygował wtedy już od ponad 20 lat. W 1939 r. zorganizował 24-osobowy zespół chłopięco-męski, złożony głównie z byłych śpiewaków chóru katedralnego prowadzonego w okresie międzywojennym przez aresztowanego na początku okupacji przez Niemców księdza Wacława Gieburowskiego. Ćwiczyli w prywatnych domach, występowali w dwóch kościołach udostępnionych przez Niemców w czasie wojny poznaniakom. 

W marcu 1950 roku chór przyjęła pod swe skrzydła Filharmonia Poznańska. "Słowiki" zaczęły występować nie tylko w kościołach, ale i na imprezach państwowych. Na tych ostatnich pokazywano je zagranicznym gościom. Tak o chórze Stuligrosza dowiadywano się na świecie. 

Pierwsze zachwyty

Pierwsza wizyta za "żelazną kurtyną" to Francja w marcu 1961 roku. Tam na śpiewakach - zarówno chłopcach, jak i mężczyznach - wszystko robiło wrażenie. Zachwycali się dwoma lśniącymi autokarami, którymi podróżowali i luksusowymi pokojami w hotelu, w których ich zakwaterowano.

Po Ameryce chór podróżował autokarami
Po Ameryce chór podróżował autokarami
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Oglądali sklepy ze słodyczami, kolorowymi zabawkami, kosmetykami i żałowali, że nie mają franków. 

- Wrażenia były niesamowite - wspomina Wojciech Grottel, z chórem związany od września 1960 roku. Miał wtedy 12 lat, Francja była dla niego pierwszym zagranicznym wyjazdem ze "Słowikami". 

Wcześniej słyszał od mamy, że chór podróżuje za granicę. Że byli w Bułgarii i Rumunii. I że może warto się do niego zapisać. Tak też zrobił. - W grudniu 1959 roku zmarł ojciec i mama stwierdziła, że powinienem trafić do jakiegoś dobrego środowiska i podsunęła "Poznańskie Słowiki". Miałem kolegę, który tam śpiewał i zaprowadził mnie na próbę. I we wrześniu 1960 roku tam już zostałem - opowiada.

Wszedł "kuchennymi drzwiami". Zwykle każdy chórzysta musiał przejść roczne przygotowanie muzyczne, podczas którego uczono czytać nuty. - Ja chodziłem do szkoły muzycznej i solfeż już znałem - opowiada Grottel. 

Nie przypuszczał wtedy, że podczas pierwszego wyjazdu zagranicznego stanie pod wieżą Eiffla i zobaczy - choć tylko z zewnątrz - Luwr. 

- Przywiozłem dla siebie elegancki beret baskijski, a dla mamy - młynek elektryczny do kawy firmy Moulinex. Pamiętam, że potem schodziły się sąsiadki i oglądały, jak on działa, a jak się którejś udało zdobyć kawę, to przychodziła ją zmielić - wspomina.

To właśnie we Francji zaczął spełniać się "amerykański sen" założyciela "Słowików". Po koncercie w Paryżu do Stuligrosza podszedł Sol Hurok, agent artystyczny z USA, który zaprosił zespół na tournée do swojej ojczyzny. 

Biednemu wiatr w oczy

Tymczasem stosunki między Wschodem a Zachodem pogorszyły się. W Berlinie w sierpniu 1961 roku wyrósł mur, który podzielił miasto na dwie części.

Budowa muru granicznego przy Bramie Brandenburskiej
Budowa muru granicznego przy Bramie Brandenburskiej
Źródło: Berlin Wall Foundation / Edmund Kasperski

A Stuligrosz miał problemy ze zdrowiem - w styczniu 1962 roku wylądował w szpitalu. Spędził tam cztery miesiące. Wyjazd opóźniał się, ale chórzyści nie zrezygnowali z przygotowań. Pod nieobecność dyrygenta zespół prowadziło na zmianę dwóch dorosłych śpiewaków. Gdy Stuligrosz wrócił do formy, przyszedł kryzys kubański.

Kryzys Kubański zaprowadził świat na skraj wojny atomowej
Kryzys Kubański zaprowadził świat na skraj wojny atomowej
Źródło: US Navy

W końcu zapadła decyzja - wyjazd nastąpił w lutym 1963 roku.

Tournee trwało dwa miesiące. Chór przygotował trzy programy koncertowe. - Ćwiczyliśmy tak intensywnie, że wszystkie utwory znaliśmy na pamięć - wspomina Grottel, którego Stuligrosz wybrał na solistę.

Dla niego to także trudny czas. - W październiku 1962 roku zmarła moja mama i zostałem sierotą. Moja 19-letnia siostra sądownie przejęła nade mną opiekę - wspomina. Był wtedy w siódmej klasie, ostatniej w podstawówce.

Zima i nieustające wakacje

Ostatni raz był w szkole przed Bożym Narodzeniem. Śnieżyce sparaliżowały Polskę - w zaspach utykały samochody i pociągi. Temperatura spadła nawet do -38 stopni Celsjusza. Większość szkół zamknięto.

- Najpierw wysiadło ogrzewanie, potem były problemy z dostawą węgla, w związku z czym nie było jak ogrzewać szkoły. W styczniu i na początku lutego odwołano nam zajęcia, a już 13 lutego mieliśmy wyjazd - opowiada chórzysta.

Najpierw polecieli samolotem LOT-u do Amsterdamu, stamtąd holenderskimi liniami KLM do Nowego Jorku. 

Bilet do Amsterdamu
Bilet do Amsterdamu
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

- To był po prostu szok graniczący z egzotyką. Tak odmienną rzeczywistość tam spotkaliśmy. Już sam przylot, który się odbył nocą, był swoistym spektaklem. Lecieliśmy nad rozświetlonym kontynentem, nad wielopasmowymi autostradami - wspomina Wojciech Sterczewski, członek chóru w latach 1958-1963.

Piali z zachwytu

Od 16 lutego do 2 kwietnia 1963 roku Poznańskie Słowiki dały w USA i Kanadzie 34 koncerty. Obejrzało i wysłuchało ich blisko 100 tysięcy osób. 

Na niebiesko trasa pokonana w 1963 r., na czerwono w 1965 r. 
Na niebiesko trasa pokonana w 1963 r., na czerwono w 1965 r. 
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

- Nasze występy odbiły się szerokim echem w prasie w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. To była manifestacja polskości - opowiada Sterczewski.

Recenzje w prasie były entuzjastyczne. 

Jeśli chodzi o wirtuozerię śpiewu, to zostało poczynione wszystko. Były tam pianissima tak nieziemskie, że można je było raczej wyczuć niż usłyszeć, były też fortissima, które poruszyły do głębi.
"The New York Times"
Opracowanie techniczne dynamiki, frazowania i brzmienia chóralnego jest fenomenalne. Stuligrosz wyszkolił te głosy tak pięknie, że osiągnął to, czego zawodowe zespoły osiągnąć nie potrafią.
"The Washington Post"
Są w stanie zachwycić ucho najwytrawniejszego chórmistrza, śpiewają z zazdrości godną muzykalnością.
"The Globe and Mail" (Toronto) 

A amerykańscy kongresmeni polskiego pochodzenia doprowadzili do tego, że 11 marca chór zaprosił do Białego Domu sam prezydent USA John F. Kennedy. Przed nimi takiego zaproszenia spośród polskich artystów dostąpili jedynie Ignacy Paderewski i Artur Rubinstein. 

Prezydent Kennedy ściskający ręce Stefanowi Stuligroszowi
Prezydent Kennedy ściskający ręce Stefanowi Stuligroszowi
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Przed spotkaniem pierwszy sekretarz prezydenta powiedział mi, że wizyta ma charakter ściśle dyplomatyczny i może trwać najwyżej 5 minut. Początkowo wszystko odbywało się zgodnie z planem: prezydent powiedział kilka komplementów o Polsce, o naszym zespole. Podziękowałem prezydentowi, a następnie wystąpił chór. I wtedy scenariusz spotkania dyplomatycznego został złamany. Prezydentowi tak się spodobały nasze pieśni, że kazał sobie śpiewać coraz to nowe utwory. W sumie spotkanie trwało 35 minut i trwałoby dłużej, tyle że Kennedy był wcześniej umówiony z prezydentem jakiegoś kraju, który "z naszej winy" musiał czekać aż 15 minut… - wspominał Stefan Stuligrosz w rozmowie z Andrzejem Sową (wycinek prasowy z drugiej połowy lat 70., tytuł i dokładna data nieznane). 

O wizycie w "Białym Domu" pisała wydawana w Nowym Jorku gazeta "Czas - Times"
O wizycie w "Białym Domu" pisała wydawana w Nowym Jorku gazeta "Czas - Times"
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Jak donosiła kolejnego dnia Polska Agencja Prasowa, chór zaprezentował cztery piosenki, po czym przekazał prezydentowi USA płytę z nagraniami, książeczkę z historią "Słowików" i płaskorzeźbę z brązu przedstawiającą Henryka Wieniawskiego. "Spotkanie prezydenta z członkami chóru utrwalone zostało na taśmie przez trzy największe stacje telewizyjne i radiowe: CBS, NBC, ABC, które nadały ją następnie w swoich audycjach" - informowała PAP. 

Wizytę relacjonowały trzy stacje telewizyjne
Wizytę relacjonowały trzy stacje telewizyjne
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

- Śpiewałem wtedy w pierwszych sopranach i stałem skrajnie po prawej stronie w jednym z pierwszych rzędów. Pamiętam, że prezydent Kennedy idąc do profesora Stuligrosza uścisnął mi rękę. To było wielkie przeżycie - wspomina Sterczewski. 

O "Poznańskich Słowikach" pisała "Ameryka"
O "Poznańskich Słowikach" pisała "Ameryka"
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Inny świat

Chórzyści podczas tournée odwiedzili 32 miasta, przejechali 11 tysięcy kilometrów.

Po drodze zobaczyli m.in. wodospad Niagara, Wielkie Jeziora i wybrzeże Atlantyku. Ale też zupełnie inną rzeczywistość. - Piłem tam pierwszą coca-colę, choć bardziej zasmakował mi 7 Up. Pierwszy raz widziałem tostery, zajadaliśmy się sandwichami na bazie chleba tostowego - opowiada Grottel. 

"Poznańskie Słowiki" przed Kapitolem
"Poznańskie Słowiki" przed Kapitolem
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Cytrusów dostawali tak dużo, że mogli się nimi rzucać.

Niemal każdego dnia mogli liczyć na obfite śniadanie w hotelu i uroczystą kolację po koncercie. Chłopców prowadzono w porze obiadowej zwykle do kantyny czy baru szybkiej obsługi. To też było dla nich coś wyjątkowego.

Pocztówka Hotelu Bristol, w którym zespół nocował
Pocztówka Hotelu Bristol, w którym zespół nocował
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

- Podchodziliśmy z tackami i nakładano nam jedzenie. No a na końcu sami mogliśmy wybrać napój! Ja wybierałem najczęściej mleko o smaku czekoladowym w kartoniku ze słomką. To też była dla nas nowość - opowiada Grottel. W ciągu dnia panowie z chóru stołowali się sami - dostawali na to diety. Często rezygnowali z lunchu, by zaoszczędzić dolary. Za nie kupowali sobie i bliskim prezenty. 

Radio tranzystorowe przywiezione z USA
Radio tranzystorowe przywiezione z USA
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Chłopcy też oglądali każdego centa. - Po koncertach odbywały się uroczyste kolacje i spotkania z polonusami, którzy przekazywali nam koperty z datkami - jakieś 5 czy 10 dolarów. A że koncertów było 34, to wpadała całkiem spora sumka. Pieniądze dostawaliśmy też od rodzin rodaków, u których się zatrzymywaliśmy. Nie było tego wiele, bo większość noclegów mieliśmy w hotelach - opowiada Sterczewski.

Wojciech Grottel przywiózł z Ameryki dwa radia tranzystorowe i aparat fotograficzny. - Zostaliśmy zaproszeni do zakładów Kodaka w Rochester. Tam każdy z chórzystów dostał aparat z lampą błyskową - wspomina. 

Każdy chórzysta w zakładach Kodaka dostał aparat fotograficzny z lampą błyskową
Każdy chórzysta w zakładach Kodaka dostał aparat fotograficzny z lampą błyskową
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Z kolei Polonia amerykańska sprezentowała Stuligroszowi samochód w podziękowaniu "za rozbudzanie na nowo uczuć patriotycznych wśród Polaków". Samochód dostałem pod postacią gotówki. W Polsce kupiłem wartburga* - wspominał dyrygent.

Rodak rodakowi nierówny

Ale były też obostrzenia. "Słowikom" zakazano przywożenia do Polski książek, gazet i ilustracji. Chórowi podczas wyjazdu towarzyszył też przedstawiciel "władzy ludowej".

Zaraz na początku pobytu przyplątał się jakiś skromnie ubrany "rodak", którego los rzucił na "wolną ziemię amerykańską" i zaczął za mną łazić, i wyciągać na rozmowy. Przychodził do hotelu, siadał i zatroskany pytał "Mistrzu, niech Pan powie, kiedy tam w tej naszej kochanej Polsce skończy się wreszcie okupacja?" (...) W trakcie wspaniałego przyjęcia po naszym ostatnim koncercie, na salę wchodzi nasz znajomy "rodak", ale jaki odmieniony! Wyfraczony, wypachniony, słowem panisko. Wita się i rekomenduje mnie ambasadorowi Bohdanowi Lewandowskiemu: "Panie ambasadorze, żeby pan widział jak "Mistrz" umie bronić polskiej racji stanu! Wszyscy, którzy wyjeżdżają za granicę powinni u niego brać przeszkolenie, jak nie ulegać naciskom naszych wrogów ideologicznych"* - opowiadał w 2000 roku Stuligrosz.

Do kraju wrócili na pokładzie Batorego, legendarnego transatlantyku. Podróż trwała 10 dni. 

Na pokładzie "Batorego"
Na pokładzie "Batorego"
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Grottel zapamiętał z podróży szczególnie posiłki. I trudno się dziwić - podawano im między innymi homara na zimno czy krem z żółwia. - Jedzenie było znakomite i było go tyle, że człowiek nie był w stanie tego zjeść - przyznaje.

W nocy z 12 na 13 kwietnia dopłynęli do Gdyni. Chór pojechał autokarami do Poznania. Jak pisał "Głos Wielkopolski", na miejscu witało ich kilka tysięcy osób. - Ja tego powitania niestety nie przeżyłem, miałem rodzinę w Trójmieście i tam zostałem na Święta Wielkanocne. Koledzy mówili mi jednak, że to było coś niesamowitego - wspomina Grottel. 

"Poznańskie Słowiki" w USA w 1963 r.

Pierwsze tournée "Poznańskich Słowików" w USA
Źródło: cyryl.poznan.pl
Pierwsze tournée "Poznańskich Słowików" w USA
Pierwsze tournée "Poznańskich Słowików" w USA
Teraz oglądasz
Przed jednym z koncertów w 1963 r.
Przed jednym z koncertów w 1963 r.
Teraz oglądasz
Rozmowa ze Stefanem Stuligroszem
Rozmowa ze Stefanem Stuligroszem
Teraz oglądasz
"Życzenie" Chopina w wykonaniu Poznańskich Słowików i Wojciecha Grottela
"Życzenie" Chopina w wykonaniu Poznańskich Słowików i Wojciecha Grottela
Teraz oglądasz

Po dwóch latach chór powrócił do Ameryki. Tym razem popłynęli Batorym do Montrealu w Kanadzie, a z USA wracali samolotem czarterowym do Londynu. - To był ogromny samolot, a my lecieliśmy sami. Mogliśmy chodzić w tę i z powrotem. W Londynie czekaliśmy na inny samolot do Poznania. Lecieliśmy Iłem-18. Prawie cały lot trzymałem się kurczowo siedzenia, bo tak się trząsł ten drugi samolot, że myślałem, że się rozleci - opowiada Grottel.

"Poznańskie Słowiki" w samolocie odlatującym z USA w 1965 r.
"Poznańskie Słowiki" w samolocie odlatującym z USA w 1965 r.
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Przebyli blisko 9 tys. km, dali 23 koncerty przed 33 tysiącami słuchaczy, nie licząc występów w radiu i telewizji. Nieraz podróże z jednego miasta do drugiego trwały dzień, a nawet dwa dni. Czasu zatem na czysto turystyczne zwiedzanie Ameryki nie było prawie nigdy. Niemal wszyscy chłopcy byli po raz pierwszy w kraju, o którym tyle razy czytali w książkach. Tylko ten, kto za młodu rozczytywał się w książkach kowbojskich, zrozumie, co czuli gdy przejeżdżali tuż koło domu-muzeum, w którym urodził się słynny Buffalo Bill, i nie mogli go zobaczyć, bo nie starczyło czasu. Albo gdy w pędzie mijali Missisipi, wsławioną Tomkiem Sawyerem lub przejeżdżali do krainy Siouxów wieczorem, by rano znów znaleźć się w autobusie... - pisała "Nasza Ojczyzna", miesięcznik wydawany w Warszawie przez Towarzystwo Łączności z Polonią Zagraniczną.

Odwiedzili także grób prezydenta Kennedy’ego zabitego w zamachu w Dallas 22 listopada 1963 roku. 

Wojciech Grottel z kolegą niosą wieniec na grób prezydenta Kennedy'ego
Wojciech Grottel z kolegą niosą wieniec na grób prezydenta Kennedy'ego
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela
Chór przy grobie prezydenta Kennedy'ego
Chór przy grobie prezydenta Kennedy'ego
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Zobaczyć to można na filmie. Widzimy też tam chór zwiedzający mauzoleum Lincolna i chłopców grających w futbol amerykański. Są też fragmenty koncertów - usłyszeć można "Alleluja" z oratorium "Mesjasz" Haendla i Poloneza A-dur Chopina. 

"Poznańskie Słowiki" w USA w 1965 r.

"Poznańskie Słowiki" w USA w 1965 r.
Źródło: cyryl.poznan.pl
"Poznańskie Słowiki" w USA w 1965 r.
"Poznańskie Słowiki" w USA w 1965 r.
Teraz oglądasz
Chór Stuligrosza przy grobie Kennedy'ego
Chór Stuligrosza przy grobie Kennedy'ego
Teraz oglądasz
"Polonez A-dur" Chopina w wykonaniu "Poznańskich Słowików"
"Polonez A-dur" Chopina w wykonaniu "Poznańskich Słowików"
Teraz oglądasz

Ukryta gra ze Stuligroszem 

Po latach Stefan Stuligrosz wspominał, że podczas drugiego tournée udane były tylko koncerty. Atmosferę wokół nich określił jako "fatalną", bo cały czas miał wrażenie, że dochodzi do jakichś manipulacji.

Przeczucia go nie myliły. Po kilkunastu koncertach Stuligrosz został wezwany do konsulatu generalnego PRL w Chicago. Każą siadać za biurkiem, nastawiają głośno muzykę. Pytam, po co? jak to - po co? A podsłuchy? (...) I ustalenia marszruty - tu panu wolno pójść, tu nie, z tym wolno się spotkać, z tym nie. Nie wolno było się spotkać z Polonią w Związku Polaków, ale - dodają - my to już sami załatwimy. I załatwili*.

Chór zapakowano do dwóch autokarów, a dyrygenta z żoną - do limuzyny. Na spotkanie dojechał tylko jeden autobus. W pewnym momencie orientuję się, że nie zmierzamy na miejsce spotkania z Polonią, bo miasto się kończy. (...) Okazało się, że koledzy "smutnych panów" sfingowali awarię jednego z autobusów, po to, by niekompletny zespół nie mógł wystąpić. Jednego ze starszych "basów" wysłali do Związku Polaków z zawiadomieniem, że do spotkania nie dojdzie, bo zawiódł pojazd, a w dodatku dyrygent gdzieś się zawieruszył, najwidoczniej samochód, którym jechał, pomylił drogę. Dla zebranych tam Polaków takie wytłumaczenie odwołania imprezy było ewidentną prowokacją*.

Prof. Stuligrosz usłyszał zarzuty ze strony Polonii, że dobiera sobie publiczność wedle życzenia ambasady, a impresario odgrażał się, że wszelkimi kosztami obarczy konsulat. Sprawę trzeba było załagodzić. I znów do tego wykorzystano dyrygenta.

Wzywają mnie znowu. Radio ryczy. Znowu wóda na szklanki i narady, jak tu uniknąć skandalu. Mnie każą dzwonić do przewodniczącego chicagowskiego oddziału Związku i coś tam tłumaczyć. (...) Żeby załagodzić nad wyraz niezręczną sytuację, pan przewodniczący zaprasza mnie całym chórem do siebie. Z zaproszenia skorzystałem.*

Z tego także musiał się tłumaczyć na sam koniec tournée. Po ostatnim koncercie w Waszyngtonie, gdzie podczas pierwszego pobytu nasza ambasada wydała huczne przyjęcie, tym razem pojawił się tylko pan ambasador Edward Drożniak z jednym kwiatkiem - czerwonym! - i zaprasza na rozmowę podsumowującą. (...) Wchodzę, za stołem "smutni panowie", a ambasador od razu ostro: "jakim prawem przyjął pan zaproszenie w Chicago?" Tu uratował mnie towarzyszący nam w podróży pan Edward Konopka, wiceszef PAGART-u, świadek rozmowy w konsulacie w Chicago, który umiał z nimi gadać o wiele lepiej niż ja. "Jak to? - mówi - Przecież panowie chyba wiedzą, jaki był plan na Chicago? Przecież myśmy to z panem dyrygentem szczegółowo omawiali i pan dyrygent doskonale wywiązał się ze swej roli. Miał zadzwonić, umówić się z nimi i mydlić im oczy. Poszło wspaniale. A wy panowie nawet nie wiecie, jaki był planowany przebieg akcji!?" Ambasador od razu stracił rezon, bo nie wiedział, czy pan z PAGART-u w hierarchii służbowej czasem nie stoi wyżej od niego i czy nie zechce mu może, jak to oni mówili, "zrobić koło pióra" za niekompetencję"*. 

W 1963 roku Wojciech Grottel pokazywał kolegom taki samochód
W 1963 roku Wojciech Grottel pokazywał kolegom taki samochód
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela
Auto, którym Wojtek chwalił się kolegom w 1965 roku
Auto, którym Wojtek chwalił się kolegom w 1965 roku
Źródło: archiwum Wojciecha Grottela

Wojciech Grottel był jednym z sześciu chłopców, którzy w 1965 roku polecieli do USA po raz drugi. Reszta przeszła już mutację i musiała się pożegnać z zespołem.

On przeszedł mutację po powrocie z USA. - Stuligrosz znał moją rodzinną sytuację i zaproponował mi, żebym został w chórze - wspomina.

W ten sposób w marcu 1966 roku przeniósł się do tenorów, a od 2010 roku śpiewa w basach. Jak sam mówi, brał udział w wielu wspaniałych wyjazdach, w tym kilkakrotnie był bardzo blisko papieża Jana Pawła II. Ale tak spektakularne wyjazdy, jak do Ameryki, już nigdy się nie powtórzyły.

Po śmierci Stuligrosza, zgodnie z ostatnią wolą dyrygenta Poznańskich Słowików, kierownictwo chóru przejął Maciej Wieloch.

We wrześniu 2020 roku Wojciech Grottel świętował swoje 60-lecie w zespole.

"Poznańskie Słowiki" świętują 85 lat

Poznańskie Słowiki swoje 85-lecie świętują w piątek i w sobotę. W Auli UAM podczas koncertu "Klasycy swoich czasów" chór w towarzystwie solistów i Orkiestry Filharmonii Poznańskiej wykona utwory Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego i Wolfganga Amadeusza Mozarta.

Obecny dyrygent przyznaje, że liczba chłopców zgłaszających się do chóru jest mniejsza niż przed laty, niezmiennie jednak zespół utrzymuje najwyższy poziom artystyczny. - Nieustannie apelujemy do rodziców: jeżeli wasz syn ma słuch, podśpiewuje, chętnie słucha muzyki, warto spróbować zgłosić go do naszego chóru. Tutaj chłopcy mają szansę rozwinąć swoją wrażliwość na piękno, nie tylko piękno muzyczne. Przygotowując utwory mówimy o historii, sztukach plastycznych, geografii. Śpiewamy w różnych językach. Nasz chór powinien zainteresować rodziców, którzy mają muzykalnego syna, ale nie chcą go posłać do szkoły muzycznej. U nas rozwinie się muzycznie, poza tym nauczy się wspólnej pracy z kolegami, odpowiedzialności, punktualności i samodzielności - przekonuje Maciej Wieloch w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

W ciągu 85 lat istnienia zespół tworzyło ponad 1600 śpiewaków. Poznańskie Słowiki śpiewały dla koronowanych głów, prezydentów, premierów i papieży, w tym wielokrotnie dla papieża Jana Pawła II.

Chór współpracował z wybitnymi artystami, m.in. z Barbarą Hendricks, Margaret Marshall, Adele Stolte, Renatą Scotto, Krystyną Szostek-Radkową, Teresą Żylis-Garą, Ryszardem Karczykowskim czy Wiesławem Ochmanem.

Poznańskie Słowiki dały ponad 2,4 tys. koncertów w Polsce, miały ponad 160 wyjazdów zagranicznych, dały w ich trakcie blisko 1 tys. koncertów. Chór ma na swoim koncie kilkadziesiąt płyt, kaset, dwa nagrania DVD, udział w dwóch filmach fabularnych oraz niezliczoną liczbę nagrań radiowych i telewizyjnych.

Cytaty oznaczone gwiazdką pochodzą z książki "Pasje życia", wywiadu-rzeki Wiesława Kota ze Stefanem Stuligroszem.

Czytaj także: