Nieprawdopodobnie dobry człowiek, a przy tym tak utalentowany. Taki po prostu niespotykany - mówił w TVN24 o Piotrze Machalicy aktor, reżyser i satyryk Krzysztof Materna. Machalica zmarł w nocy z niedzieli na poniedziałek w Warszawie.
Piotr Machalica, jeden z najsłynniejszych polskich aktorów teatralnych i telewizyjnych, zmarł w nocy w szpitalu MSWiA przekształconym na jednoimienny. Miał 65 lat.
"Nieprawdopodobnie dobry człowiek"
Na antenie TVN24 wspominał go przyjaciel - Krzysztof Materna. - Ta wiadomość dotarła do mnie około trzeciej w nocy. Od tego momentu niespecjalnie mogę sobie znaleźć miejsce - powiedział.
- Był dla mnie taką osobą, z którą spędziłem bardzo wiele wspaniałych chwil na scenie, ale też w życiu. Byliśmy przez pewien czas sąsiadami - opowiadał Materna. - Mogę szczerze powiedzieć, kochałem go za jego nadwrażliwość, za to, że był takim kochanym facetem, z którym potrafiliśmy razem milczeć, nie mówić nic do siebie i wiedzieć, jak bardzo się kochamy i szanujemy - dodał.
Machalicę określił jako "niesłychaną osobowość". - Nieprawdopodobnie dobry człowiek, a przy tym tak utalentowany. Taki po prostu niespotykany. Właściwie jedyny taki na świecie Machalica - stwierdził Materna.
"To był taki człowiek, jakiego się na co dzień nie spotyka"
Krzysztof Materna wspominał, że spotkali się na planie spektaklu "Big Zbig Show" w Warszawie. - To były takie czasy, w których właściwie zaczęliśmy być koło siebie - mówił. - Pamiętam niesłychane, wspólne wykonywanie piosenki "Chabry z poligonu", w której Piotr miał niebywałą, ułożoną przez Józka (Janusza Józefowicza - red.) choreografię, w której strasznie się koncentrował, ponieważ były to trudne choreograficznie historie. Nie chciał nigdy zostać w tyle za kolegami, a sprawiało mu to taką zabawną trudność z jego koordynacją. Nigdy nie pamiętał, czy najpierw hełm czy najpierw głowa, czy najpierw głowa, czy najpierw hełm. Zawsze o tym mówiliśmy sobie za kulisami, przypominał sobie - opowiadał przyjaciel aktora.
- Pamiętam też taki wybitny monodram, który robił Piotrek w Teatrze Powszechnym - mówił Materna. - To były początki telefonii komórkowej. Kiedy jakiś widz zaczął rozmawiać przez telefon, Piotrek przerwał monodram i czekał spokojnie. Ten pan mówił: "nie, jestem w teatrze, nie mogę głośno rozmawiać, muszę już kończyć, przedstawienie też się chyba kończy", a Piotrek powiedział: "to musi pan jeszcze chwilkę poczekać". I zaczekał, a Piotrek spokojnie skończył grać - wspominał Materna.
Jak mówił, mieli razem "tysiące różnych przygód prywatnych, jeździli razem na wakacje". - To był taki człowiek, jakiego się na co dzień nie spotyka po prostu. Jedyny w swoim rodzaju - podsumował.
"Pamiętam takie piosenki, które przedstawione mu po raz pierwszy powodowały niego łzy"
Swojego przyjaciela i współpracownika wspominał też Jan Wołek, malarz i poeta. - Kiedy ja przestałem śpiewać, Piotr poniekąd będąc moim przyjacielem i rówieśnikiem, człowiekiem myślącym w tym samym kierunku co ja, stał się jak gdyby moim głosem. Gdybym miał jeszcze kiedykolwiek podjąć taką próbę wykrzyczenia opowieści o tym świecie, który nas otacza, to zawsze wracałbym do takich ludzi jak Piotr. A takich ludzi jest bardzo, bardzo niewielu - mówił. - Wiedziałem, że każda rzecz, którą napiszę i która trafi w jego ręce będzie zrobiona i przekazana w sposób dojmujący, w sposób, który każe się ludziom zatrzymać, skupić. To wielki artysta i wspaniały przyjaciel - dodał.
- Mogliśmy sobie opowiadać w zasadzie o wszystkim - powiedział Wołek. - Przyjaźń była naszą codziennością, mimo że Piotrek przez lata ostatnie więcej czasu poświęcał Częstochowie, gdzie był dyrektorem teatru, z którym połączyło go serce. Trzy miesiące temu Piotrek się ożenił z Olą, która mieszka w Częstochowie. Zawsze jak był w Warszawie, dzwonił do mnie, spotykaliśmy się u mnie, jedliśmy razem kolację, gadaliśmy - dodał.
Stwierdził, że z Machalicą "się dopełniali". - To, czego on nie umiał, to ja umiałem. To, czego ja nie umiem, on umiał. To stanowiło taką piękną jednię dla nas i było czymś fajnym, wzruszającym. Zdarzały mi się takie przypadki, że podejmowałem bardzo ryzykowne rzeczy polegające na tym, że wiedząc o tym, jaki jest stan jego emocji codziennych, że tak powiem, to znaczy gdzie się skierowało jego serce, czy co się z nim dzieje, podtykałem mu piosenkę na przykład świadomie napisaną w tym kierunku. Wiedząc o tym, że szarpnę za taką struną, za którą być może nie powinienem szarpnąć. I rzeczywiście tak się działo. To powodowało u niego wzruszenia szczególne, bo pamiętam takie piosenki, które przedstawione mu po raz pierwszy powodowały niego łzy, czy poruszenie - opisywał.
- To był człowiek, który był niezwykle pogłębiony. Niezwykle wrażliwy - opisał przyjaciela Wołek. - Ogromnie przeżywał wszystko, co go w tym świecie otaczało - dodał.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock